Rozdział 4

160 9 2
                                    

Po ostatnim dzwonku szybko wybiegłam ze szkoły. Im szybciej trafię do domu, tym lepiej. Przy okazji uniknę niepotrzebnych spojrzeń (po szkole rozeszła się plotka, że choruję na schizofrenię i krzyczę do swojego odbicia w lustrze) i mojej znajomej Moniki. Wiem, że moja złość jest niedorzeczna, ale za każdym razem, gdy pomyślę o Księciu, pozostawionym na środku ścieżki na pastwę losu, to otwiera mi się nóż w kieszeni.  Na pewno kiedyś jej to wybaczę. Na razie lepiej niech będzie zachowany między nami dystans.

Po około 15 minutach siedziałam już przy swoim biurku i odrabiałam lekcje. Dopiero co zaczął się rok szkolny, a już mamy zadaną matmę. To skandal! Poirytowana włączyłam Bohemian Rapsody na telefonie. Śpiew Mercury'ego potrafi mnie uspokoić bardziej niż muzyka relaksująca. 

-  Pierwiastek z czterech plus dwa... No, we will not let you go! - Rzuciłam książką, wstałam i zaczęłam śpiewać do ołówka, przy okazji budząc kota.

-Let him goooo!

- Mój Freddie, podejdź tu proszę - usłyszałam wołanie zza drzwi. Położyłam ołówek na zamkniętym zeszycie i przeszłam do kuchni.

- Taaak? Co tym razem, May? Jakiś problem? - zapytałam taty siedzącego przy blacie.

- Idź z kotem do weterynarza. Minęło mało czasu od ostatniej wizyty, ale wolę chuchać na zimne - powiedział, dając mi kocią obrożę.

- Już się robi! - odparłam. Odwróciłam się i poszłam po Księcia. Wyglądał jakby spodziewał się najgorszego.

***

- Let him go... - Trzymając pupila na rękach, podążałam w stronę lekarza.

- Jeśli zaraz nie przestaniesz się tak pchać, to zaraz cię upuszczę i zrobisz sobie krzywdę. - Kot przeciągle miauknął w odpowiedzi.

Od początku drogi coś mu nie pasowało. To mnie podrapał, to miauknął, to zaczął gryźć moje włosy. Może takie są po prostu koty? Może on wyczuwa, że idziemy do weterynarza? - zastanawiałam się nad tym całą drogę, aż zobaczyłam szyld weterynarza: "Pomagamy zwierzętom od 25 lat!".

- Spójrz jak ładnie patrzy się na ciebie ta pani z plakatu. Nie kręć się już! - W końcu doszło do tego czego się obawiałam - Książę wysunął mi się z ramion. Czas jakby zwolnił. Próbowałam złapać go za obrożę, ale na próżno. Nagle kot się odwrócił i upadł na cztery łapy. Odetchnęłam z ulgą, ale na krótko.  Zanim się obejrzałam Książę czmychnął w jedną z uliczek. Minęła chwila zanim zdziwiona zorientowałam się w sytuacji.

- Ej! Zaczekaj! Książę! - Pobiegłam za nim. Przywiązałam się do niego, a tu taki numer.

Weszłam w uliczkę i zobaczyłam jak koniec ogona mojego kocura ginie za zakrętem.

- Hej, Książę! Wracaj!

Wybiegłam z uliczki (prawie wpadając na panią z pieskiem) i skręciłam szybko w prawo. Żegnana narzekaniami właścicielki psa, zastanawiałam się, co tak przestraszyło Księcia. Nie wydaje mi się, żeby to było naturalne zachowanie. Minęłam sklep obuwniczy i spożywczaka, kiedy zobaczyłam szarą kulkę siedzącą na najbliższym murku. Wyglądał jakby czekał...

- Wracaj! STÓJ! - kot spojrzał na mnie i szybko wskoczył na nisko położony dach jednego ze sklepów. Nie zastanawiając się, co robię, ponownie zaczęłam pościg. Czując się jak jakiś superbohater, przeskakiwałam z dachów na murki i znowu na teren dachówek. Po pewnym czasie rozejrzałam się i przestraszona spostrzegłam, że w ogóle nie kojarzę okolicy. Musiałam mocno zagłębić się w przedmieścia. - pomyślałam i odwróciłam głowę w stronę Księcia. Przeklnęłam pod nosem, gdy nigdzie go nie dostrzegłam. Byłam sama nie wiadomo gdzie i jeszcze zgubiłam Księcia... Zarąbiście! Ześlizgnęłam się ze stropu jakiegoś domu i stanęłam na ścieżce. 

Mój narzeczony kotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz