Zaparkowałem pod samą kliniką.
Tym razem matka miała przerwę i siedziała w swoim biurze z nosem utkwionym w papierach. No tak. Jak nie waginy, to dokumenty. I tak w kółko.
- O, hej, Louis. - przywitała mnie. Ten zapłon. Ten refleks. Ten entuzjazm...
- Stoję tu od siedmiu minut. - jakoś nie przypominam sobie, żebym ubrał dzisiaj pelerynę niewidkę...
- Tak? Nie zauważyłam cię. - ironia; dostrzeże najmniejszą narośl na wargach sromowych obcej kobiety, ale nie zauważy własnego syna, stojącego w progu drzwi. Ale miło.
- Widzisz, co chcesz widzieć. - mruknąłem. Udała, że tego nie słyszy.
- Znowu ci się zepsuł telefon? - zapytała. Nie podniosła na mnie wzroku. Nawet nie pamiętam, jaki ma kolor oczu...
- Nie.
- Więc po co tym razem przyszedłeś?
- Aha, zapomniałem, że żeby porozmawiać z własną matką najpierw muszę dostać skierowanie, potem umówić się na wizytę, następnie przyjść do kliniki w określonym terminie, a na koniec czekać trzy godziny w kolejce. - uśmiechnąłem się cynicznie.
- Wiesz, że tak nie jest, Louis. Zazwyczaj w kolejce czeka się krócej, niż trzy godziny! - burknęła lekceważąco. Wspominałem już jak bardzo ją kocham?
Wyszedłem, nie zamykając za sobą drzwi. Ciekawe, czy zorientowane się, że mnie nie ma zajmie jej krócej, niż siedem minut...
Teraz tylko muszę dostać skierowanie i tak dalej...
CZYTASZ
Unborn
FanfictionBo przecież każdy jest kimś... Gdzie Harry pojawia się znikąd, twierdzi, że wszystko dzieje się w jakimś celu i miesza w beztroskim życiu Louisa, który nie jest zbyt odpowiedzialny i godny zaufania.