Obudziłem się we własnych wymiocinach i krwi. Czułem się, jakbym zmartwychwstawał. Bordowa ciecz płynęła mi z nosa i kapała nieregularne na podłogę. Z wielkim trudem podniosłem się z paneli. Przez chwilę nie mogłem utrzymać pionu. Chwiałem się i zataczałem.
Muszę się napić. Tak, zdecydowanie muszę się napić.
Z trudem zszedłem na dół. Dalej nie wiem, jak to zrobiłem bez skręcenia sobie karku, złamania dwóch żeber i wstrząśnienia mózgu. Nie chciało mi się wyjmować szklanki, więc napiłem się wody prosto z kranu.
Nie, to nie to. Muszę się napić, ale czegoś innego.
Spojrzałem na zegar, wiszący na ścianie, jednak nie byłem w stanie odczytać z niego godziny. Wyjrzałem przez okno. Oślepił mnie blask promieni słonecznych, przebijających się przez białe obłoki na błękitnym niebie.
Co za piękny dzień. W sam raz na wino.
Śmierdziałem, byłem brudny, miałem krew na koszulce i wymiociny we włosach. I miałem to w dupie.
Nie kłopocząc się z zamknięciem drzwi, wyszedłem na zewnątrz. Było całkiem słonecznie, ale niezbyt ciepło. Wyciągnąłem z kieszeni, uwierające mnie cały czas w tyłek, kluczyki i wsiadłem do samochodu, którego marki nie pamiętam. Co jest ze mną nie tak?
Kierunek: klub nocny.
Co z tego, że jest południe? Mam ochotę zaszaleć w klubie nocnym z czerwonym winem w ręku i głośną muzyką w tle.Dobrze, że w tej dziurze jest tak mały ruch, bo już dawno wisiałbym odszkodowanie co drugiemu kierowcy. Nie jeżdżę jakoś bardzo niebezpieczne. Chyba.
Nie całe trzy minuty później byłem już pod klubem. Wysiadłem z auta, zostawiając kluczyki w stacyjce. Pchnąłem drzwi. Zamknięte? Spróbowałem jeszcze raz i kolejny. Z coraz większą siłą i frustracją. Zamknięte. No, kurwa, zajebiście.
Bez namysłu obszedłem budynek i stanąłem przed małym składzikiem. Dookoła ganiały kury. Drzwi były lekko uchylone. Wszedłem do środka bez pukania.
- Wino.
- Louis? - pisnął zaskoczony Harry. Siedział przy prowizorycznym stole i pisał coś w skórzanym dzienniku.
- Nie. Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków. - zakpiłem. - Muszę się napić wina.
- Louis. Czy ty... Czy ty coś wcześniej brałeś? Jesteś naćpany?
Harry patrzył na mnie w osłupieniu. W jego oczach widziałem ból, zawód i czystą rozpacz. Zawiodłem go. Po raz kolejny go zawiodłem i udowodniłem tym samym, że nie można mi ufać. Po prostu nie można wierzyć w żadne moje słowo.
- A co? - prychnąłem oschle.
- Obiecałeś... - szepnął Harry. W jego głosie wychwycić można było bezradność i żal.
Nie dałem o to. Nie dałem o to, że mogłem kogoś zrobić. Nie liczyła się dla mnie druga osoba. Byłem tyko ja, moje potrzeby i zachcianki oraz narkotyki, które zawładnęły moim umysłem. Zżarły mi mózg. Naprawdę.
- Słuchaj mnie, kurwa! - warknąłem, wyrywając mu dziennik i ciskając nim o ścianę. - Nie wiem po jaką cholerę się tu zjawiłeś. Przyszedłeś znikąd i od tak zacząłeś mieszać w moim życiu. Nie będziesz mi mówił, co mam robić! Nie dam się omotać jak Zayn. Nie mam zamiaru słychać twoich kazań i nie będziesz mnie pouczał. Kiedy będę chciał wciągnąć kokę, to ją wciągnę i nic ci do tego. Nie mów mi, jak mam, kurwa, żyć! Popatrz na siebie. Tylko piszesz w tym swoim pamiętniku i robisz ludziom drinki. Nic więcej. Nie potrzebujemy cię tutaj. Żyliśmy, zanim tu przyszedłeś i przeżyjemy, gdy odejdziesz. Kim ty w ogóle jesteś?! Tajemniczy nieznajomy, który przyszedł znikąd i zmierza donikąd!
Krzyczałem. Nie panowałem nad sobą. Nie panowałem nad niczym.
Harry popatrzył na mnie z dołu. W jego zielonych oczach mieniłym się łzy.- Po prostu to powiedz, Lou...
CZYTASZ
Unborn
FanficBo przecież każdy jest kimś... Gdzie Harry pojawia się znikąd, twierdzi, że wszystko dzieje się w jakimś celu i miesza w beztroskim życiu Louisa, który nie jest zbyt odpowiedzialny i godny zaufania.