Rozdział 15

214 16 2
                                    

Odebraliśmy bagaże i ruszyliśmy w poszukiwaniu taksówek. Z powodu naszej dużej liczebności podzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza, państwo Hemsworth, Simon i Blake pojechali pierwsi, by przygotować domek. Druga, ja, Lily, Jared i Josh, wciąż czekaliśmy pod lotniskiem.

W głowie po raz kolejny analizowałam sytuację zaistniałą podczas lotu. Jak to możliwe, że dałam się tak rozkojarzyć. Straciłam panowanie nad sobą. Gdyby nie stewardessa, nie wiadomo jak by się to wszystko skończyło.

On chciał mnie pocałować!

A najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja też tego chciałam. I to cholernie bardzo.

W końcu udało nam się znaleźć wolną taksówkę. Josh podał mu adres i ruszyliśmy. W powietrzu można było wyczuć napięcie miedzy mną a chłopakiem. Jednak tylko my to zauważyliśmy, rodzeństwo Hutcherson było zbyt zajęte darciem, znowu, kota.

- Dosyć! - krzyknął Jared. - Mam po dziurki w nosie twojego wyimaginowanego chłopaka i tego, że okres ci się spóźnia. A zwłaszcza twojego skrzeczącego głosu. Jest w cholerę irytujący! Mam wrażenie jakby ktoś jechał mi po uszach tarką!

- Palant z ciebie, wiesz Jared? Największy burak jakiego w życiu spotkałam! Czemu moim bratem nie może być ktoś miły i opiekuńczy?! I to tego przystojny?!

- No ej! Ja jestem przystojny!

- Nie wszystko co mama mówi to prawda.

Nie mogłam już wytrzymać. Wybuchnęłam śmiechem. Chwilę później dołączył do mnie Josh. Rodzeństwo patrzyło na nas nie rozumiejąc czemu się śmiejemy.

- Powiedzieliśmy coś zabawnego? - zapytali jednocześnie.

- Nie. - odpowiedzieliśmy również jednocześnie, przez co zaczęliśmy się jeszcze bardziej śmiać.

Lily już otwierała usta by nas uspokoić, jednak przerwał jej dzwoniący telefon Josha.

- Halo. - powiedział chłopak odbierając. - Tak, już jedziemy. Będziemy za jakieś....co? Nie. Tak. Okej. Dobrze. Nie ma sprawy. Jasne. Będziemy w kontakcie. Na razie.

- Coś się stało? Kto dzwonił?

- Nie, to znaczy tak, ale nic poważnego. Mama dzwoniła i poprosiła byśmy na razie nie przyjeżdżali.

- Jak to?

- Są jakieś problemy. Wczorajsza burza powaliła parę drzew na drogę do naszego domku. Rodzice zadzwonili już po pomoc, ale nie wiadomo jak długą będą czekać. Więc...- zaczął chłopak zacierając ręce. - Co robimy?

- Żarcie! - krzyknął Jared.

A ponieważ nie mieliśmy lepszego pomysłu, poprosiliśmy taksówkarza by wskazał nam jakąś dobrą restauracje. Zatrzymaliśmy się przed mała knajpką nad wybrzeżem. Weszliśmy do środka i zajęliśmy wolny stolik. Chwilę później podeszła do nas młoda kelnerka niosąc menu. Jared od razu zaczął z nią flirtować, na co wywróciłam oczami. Przeleciałam wzrokiem po karcie. Wciąż czułam ten dziwny ucisk w brzuchu po locie, więc zamówiłam sobie tylko zieloną herbatę.

Czekając na zamówione jedzenie, chłopaki razem z Lily zaczęli wspominać zeszłoroczne wakacje, ciągle się przy tym śmiejąc.

- To było szalone. - przekrzykiwali się nawzajem.

Zrobiło mi się smutno. Nie zrozumcie mnie źle. Są to po prostu moje pierwsze "samodzielne wakacje". Co roku z resztkami mojej rodziny wyjeżdżaliśmy to naszej prababci, żyjącej w niewielkim miasteczku we Włoszech o nazwie Livorno. Nie licząc ostatnie półtora roku. Wtedy mieszkałam tam na stałe. W Nowym Yorku jestem dopiero od pół roku. We Włoszech zostawiłam miłe wspomnienia i przyjaciół, z którymi nie kontaktowałam się od wyjazdu. Natłok myśli był zbyt duży.

Buntowniczka Z WyboruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz