Harry nerwowo drgnął, gdy usłyszał kroki na schodach. Byli tu całą czwórką: on, Ron, Fred i George. Musiała więc być to pani Weasley. Lub Syriusz, ale w to wątpił. Więc... Czyżby zauważyła już nieobecność dwóch osób...?
Po chwili rzeczywiście w drzwiach jadalni stanęła mama Rona. Kobieta miała na sobie kurtkę i wełniany szalik, więc prawdopodobnie miała zamiar wyjsć. Rozejrzała się po obecnych i zapytała, zdziwiona:
-Nie ma tu Ginny i Hermiony? Nie mogę ich znaleźć. Trudno. Jak je spotkacie, pamiętajcie, by im przekazać to, co teraz powiem: wychodzę odebrać Artura i wrócę za około dwie godziny. Do zobaczenia!- zawołała na pożegnanie i wyszła na korytarz, stukając obcasami. Usłyszeli trzask zamykanych drzwi.
-Dobra, mamy dwie godziny- Ron popatrzył się poważnie na każdego.- Dzielimy się na dwie grupy tak, by każdej parze była jedna osoba pełnoletnia, używająca czarów. Ktoś jakieś pytania?
Nikt nie miał pytań.
Fred wstał, skinął głową na Harry'ego i poinformował braci:
-Zaczynajmy to przeszukiwanie domu! Postarajcie się przeżyć. Żegnajcie, amigos- smętnie pomachał im i wraz z Wybrańcem wyszli z pomieszczenia.
Ron spojrzał na Georga, który uparcie wpatrywał się w ścianę.
-To ja biorę... Lee- mruknął po zastanowieniu.
-Nie ma go- warknął Ron.
Bliźniak zrobił minę, jakby się nad czymś usilnie zastanawiał.
-To może... Katie?- zaryzykował.
W odpowiedzi Ron bez słowa wziął go za rękę i siłą wyciągnął z pokoju.
-To może... Mnie- uśmiechnął się nieszczerze.-Chodź.
George popatrzył na niego z oburzeniem i żalem. Pokręcił głową, jakby się czymś rozczarował, i z bólem poszedł przed siebie, by zacząć szukanie siostry i przyjaciółki.
W myślach rzucał brzydkie słowa w stronę swojego bliźniaka, za to, że jako pierwszy wziął Harry'ego. Ron nieświadomy tych obmyślań brata, zaczął się rozglądać, jakby w nadziei, że dziewczyny schowały się w jakieś szafce i zaraz wyskoczył, krzycząc "Bu!", czy coś w tym stylu. Niestety tak się nie stało.
-Gdzie najpierw pójdziemy?- zapytał. -Nie mam żadnego pomysłu. Choć ten dom jest wielki nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł się tu zgubić. To jest po prostu takie... Nierealne.
George bezradnie stanął w miejscu i zaplótł ręce na piersi.
-Mam wrażenie- zaczął.- Że Ginny i Hermiona są poza terenem tego domu.
Ron zmarszczył brwi.
-Wyszły na dwór? Jak? Zauważylibyśmy... No, lub usłyszeliśmy... Chociaż... Tak głośno gadaliśmy...
-Chyba nie- zaprzeczył George. -Wydaje mi się, że nie wychodziły. Ale nie jestem pewny... Myślisz, że możemy powiedzieć Syriuszowi? A właściwie... On zna cały dom?
Ron oparł się o ścianę.
-Chwilę. Czemu Syriusz miałby nie znać swojego mieszkania?
-Bo on jest zdrajcą. Nigdy nie pozna wielkich tajemnic rodu Blacków...- rozległ się głos zza Rona. Chłopak odskoczył od ściany jak oparzony i obrócił się, spoglądając na ścianę. Na której wisiał obraz, jeden z tych, które były naznaczone zaklęciem trwałego przylepca. Przedstawiał on Bellatriks, Narcyzę oraz Andromedę. Tak przynajmniej myślał Ron, ponieważ ta trzecia była zamazana, a to by się zgadzało. W końcu mama Tonks wyszła za mugola, więc ją wydziedziczyli. Jednak słowa wypowiedziała panna Lestrange, uśmiechając się złowieszczo.- I tak nie zdążycie- szepnęła, pochylając się ku nim. -Rytuał dopełni się. Już niedługo.
Jej kręcone czarne włosy zafalowały, gdy wygięła do tyłu plecy, śmiejąc się psychicznie. Droga suknia do kostek podniosła się, jakby kierował nią niewidzialny wiatr. Andromeda spojrzała na siostrę ze smutkiem i powtórzyła cicho:
-Już niedługo. Pospieszcie się. Prosto, prawo, prosto, lewo- ostatnie dwa zdania wypowiedziała ledwie słyszalne w akompaniamencie śmiechu Belli, która chyba niczego nie usłyszała. Jednak braciom Weasley udało się je usłyszeć. Kiwnęli głowami w ramkach podzięki i przeszli do innego korytarza, by wyjść z pola widzenia Bellatriks i Narcyzy.
-Ona nam podała kierunek- stwierdził Ron, wpatrując się na zakręt, za którym mieścił się korytarz z obrazem. -Pomogła nam.
-Przecież to była Andromeda- przypomniał George.- Wyszła za mugola, rodzina ją wydziedziczyła. To chyba logiczne, że chciała nam pomóc.
-Ale nie musiała.
George spojrzał na niego błagalnie.
-Nie narzekajmy- poprosił.- Jak to było? Prosto, lewo, prosto, prawo?
Ron zamyślił się.
-Chyba na odwrót: prosto, prawo, prosto, lewo. A może lewo, prosto, prawo, prosto? O nie... Przecież tam nie wrócimy i nie poprosimy, żeby nam powtórzyła.
George wziął głęboki wdech, po czym uznał, zaczynając iść prosto:
-Dajmy, że prosto, prawo, lewo, prosto. Tak, na pewno właśnie tak było, chodźmy!
***
Ginny wyczuła zagrożenie sekundę przed wydarzeniem. Kierowana instynktem schyliła się i usłyszała głuche uderzenie. Spojrzała przed siebie, na niegdyś białą ścianę. Na wysokości jej głowy była wbita strzała. To już nie była pierwsza pułapka; dziewczyna nie próbowała ich zliczyć. Dawno zauważyła, że dzieje się coś, co się dziać nie powinno, jednak ten wniosek daleko jej nie zaprowadził. Bo to chyba zauważyłby każdy w takiej sytuacji. Na początku o mało co nie wpadła do dziury z kolcami, a raz nawet ktoś napuścił na nią atak szczurów. To... Nie było przyjemne doświadczenie. No, i teraz była mokra, bo prawie się nie utopiła w jakimś dziwnym basenie. Nie chciała zawrócić, obawiała się również postąpienia naprzód. Chciałaby, żeby był tu z nią Harry! W sensie... Była obrażona, ale on najlepiej umiał zaklęcia i w ogóle...
Usłyszała głosy za ścianą. To były ludzkie głosy... I to nie byle kogo... Harry i Ron! Znaleźli ją! Byli tuż za zakrętem! Rozpierania szczęściem przebiegła odległość dzielącą ją od chłopaków. Obaj, cali i zdrowi, stali przed nią, uśmiechając się przyjaźnie. Ginny zapomniała o wszystkich kłótniach i podbiegła, by ich uściskać. Najpierw dobiegła do Wybrańca i wyciągnęła rękę, by go dotknąć, ale w momencie, kiedy miała poczuć jego skórę pod palcami, wyparował. Razem z Ronem. Zostawili ją. Samotną. Bezbronną.
***
Hermiona siedziała na krześle, ramiona i kostki miała przywiązane grubymi sznurami. Niezbyt mocno, ale wystarczająco, by nie mogła się uwolnić. Chciała spać, ale nie mogła zasnąć. Gdy tylko przymykała oczy, czuła się, jakby miała ochotę zwymiotować, więc jedynie rzadko mrugała.
Przed nią chodziła zniecierpliwiona pani Black- szkielet. Dziewczyna cieszyła się z tego, bo to oznaczało, że jakaś cześć w jej planie się nie udaje. Dzięki temu Gryfonka miała większe szanse. Wzdrygała się, gdy koło jej nóg przemykały małe i duże pająki- a działo się to dość często. Czasem zdawało jej się, że przekazują informacje. Głupie wybryki wyobraźni, prawda?
Nie mając nic innego do roboty, dokładnie wszystko oglądała. Zdawała sobie sprawę, że sama nie zdoła uciec. Liczyła na przyjaciół, zresztą nie pierwszy raz.
Szybko jej uwagę przyciągnął największy pająk, który dotychczas tu zawitał. Poruszał się pośrodku, a reszta schodziła mu z drogi, jakby z obawy przed nim. Pająk spokojnie podszedł do pani Black i przemówił, po ludzku:
- Nie możemy złapać drugiej. Ma dobry refleks, ostatnio nawet próbowaliśmy ją zabić-
-Głupiec!- oburzyła się pani Black.- Mogliście jej coś zrobić! Wiecie, że ma być cała.
Pająk zrobił coś a lá niezgrabny ukłon i dodał drżącym głosem.
-Już rozwiązaliśmy sprawę. Pokazaliśmy jej widma tych chłopaczków, Pottera i jej brata. Długo nie wytrzyma. Widać było, że osłabła.
Hermiona zdała sobie sprawę, że rozmawiają o Ginny. Czy ona także wpadła w pułapkę? Jednak jej jeszcze nie złapali. I oby tak pozostało...
Z rosnącym poddenerwowaniem ponowiła przesłuchiwanie się rozmowie.
-Już blisko, a będzie nasza...- Szepnęła pani Black.- Już tak blisko...
***
Harry z Fredem rozglądnęli się we wszystkie strony. Przechodzili tędy prawie codziennie i mogliby przysiąc, że tu nie było korytarza skręcającego w lewo. No, ale nie mógł tak nagle wyrosnąć spod ziemi, prawda? Więc pewnie jednak był.
-Wchodzimy?- Harry się zawahał.
-Wchodzimy- Fred skinął głową. -Mamy różdżkę.
Uśmiechnął się i uniósł rękę z różdżką, jakby pokazywał dowód rzeczowy.
-Jedną- mruknął Harry. On sam zostawił swoją różdżkę w skrzyni, bo i po co z nią paradować, skoro nie może używać czarów?
-Nie martw się- Weasley poklepał go pocieszająco po ramieniu.- Jeszcze tylko dwa lata. I będziesz wolny! No, ale na razie musimy uratować Ginny i Hermionę.
Ramię w ramię weszli do korytarzu. Skądś sączyło się słabe światełko, ale Fred na wszelki wypadek użył zaklęcia "Lumos", by było jeszcze jaśniej. Nie minęło wiele czasu, a usłyszeli czyjeś kroki. Obaj wymienili ze sobą ożywione spojrzenia. Harry wzrokiem zapytał bliźniaka: "Myślisz, że to może być któraś z dziewczyn?" Fred przytaknął cicho, co miało oznaczać: "Raczej tak. Bo kto by inny?".
Zaczęli biec, by szybciej spotkać się z tą osobą. Ku ich przerażeniu i zdziwieniu, kroki tego kogoś rownież przyspieszyły. Czyżby to nie była ani Ginny, ani Hermiona?
Ale chłopcy mieli o wiele lepszą kondycję. Postać zwolniła, a oni usłyszeli jej ciężkie dyszenie po przebytym biegu, po czym rozpoznali, że to kobieta. Harry wysforował się na przód i zobaczył rudowłosą dziewczynę stojącą kilka stóp przed nim i opierającą się o ścianę plecami. Ginny spojrzała na niego z obojętnością, wręcz chłodem,aż Harrym wstrząsnęło. Nie zmieniła swojego twarzy nawet, gdy pod stopami chłopaka wyrosła przepaść, którą on w ostatniej chwili (nie)zgrabnie przeskoczył.
O co jej mogło chodzić? Obraziła się? Nawet jeśli, chyba nie była tu specjalnie?
Harry podszedł do niej i delikatnie wyciągnął do Weasley'ówny rękę.
-Idziesz?- spytał cicho. -Szukamy cię od dawna.
Gdzie jest Fred?- pomyślał ze złością.- To jego siostra!
Ginny tylko uniosła powątpiewająco brwi. Nawet się nie odezwała, co nie wiadomo dlaczego sprawiło Wybrańcowi wielki ból.
-Proszę- nalegał.
Dziewczyna zrobiła minę, jakby czuła się bardzo głupio, ale niechętnie powiedziała:
-Więc udowodnij, że jesteś prawdziwy.
Co?! Harry kątem oka zauważył zmierzającą w ich stronę grupkę pająków, które stanowczo nie wyglądały przyjaźnie. I też nie miały takich zamiarów.
-Co ty gadasz?- syknął.-Szybko! Chodź!
Przez chwilę przeszło mu przez myśl zaciągniecie jej siłą, ale od razu odrzucił ten pomysł- nie mieliby i tak szans na ucieczkę. Musiała pójść dobrowolnie. Gdzie ten Fred?!
-Udowodnij- powtórzyła.
Dobra, co mógł zrobić? W głowie miał czarną dziurę. Spojrzał na nią i natchnął go głupi pomysł.
Głupi, ale działający- pomyślał.
Prędko zbliżył swoją twarz do zszokowanej dziewczyny i ją delikatnie pocałował w usta. Ginny spoglądała na niego przez sekundę z szeroko otwartymi oczami, po czym rownież dostrzegła pająki. Oderwała się gwałtownie od ściany, po czym, upewniając się, że Harry jest za nią, pobiegła w kierunku, w którym teoretycznie powinien być Fred. Rzeczywiście po chwili dostrzegli go, uśmiechającego się ironicznie. Oboje wiedzieli, o co mu chodzi.
-Nie ma czasu!- krzyknął Harry.- Biegnij!
Uśmiech zniknął jak zdmuchnięty. Bliźniak wychylił głowę i po dostrzeżeniu pajęczaków, wyciągnął różdżkę, krzyknął "Reducto!" i pobiegł za nimi. Ale działo się coś, jakby dom nie chciał ich wypuścić z tamtego miejsca. Biegli i biegli, ledwo dysząc, a koniec korytarza nie przybliżał się nawet o stopę. W końcu Fred zatrzymał się, przez co Ginny i Harry na niego wpadli, nie zdążając wyhamować, i ponownie wyciągnął różdżkę, po czym mruknął "Aresto Momentum".
-Mamy kilka sekund! Szybko!
Cała trojka ignorując zmęczenie ile sił w nogach pobiegła w kierunku drzwi. Żadne nie obróciło się, by się upewnić, że pająki zastygły w miejscu. Ledwo dobiegli do drzwi, a usłyszeli ruch za sobą. Przepchali się do normalnej części domu, a Fred z całej siły trzasnął drzwiami.
-Co wy tam wyprawiacie?!- rozległ się z lekka rozbawiony głos Syriusza. Harry westchnął ciężko. Gdyby jego ojciec chrzestny wiedział, co wyprawiają... Ale nie miał zamiaru mu powiedzieć.
-Niechcący!- zawołał, po czym dodał ciszej do Freda.- Znaleźliśmy Ginny. Ciekawe, jak radzą sobie George i Ron.
Weasley pokiwał głową i poinformował siostrę:
-A teraz nam na spokojnie powiedz, co się stało.
Ginny, wciąż dygocząc, zaczęła mowić.
***
Ron z bratem usiedli na zakurzonej podłogę, robiąc kolejne ślady. Tu wszystko było bez sensu!Przybyli z misją ratunkową, skręcili w podejrzany korytarz, zgodnie z zaleceniami Andromedy, i weszli do pokoju, a teraz nie mogli wyjsć. Skończyło się na tym, że reszta będzie musiała szukać również ich. To zdecydowanie nie była bardzo pocieszająca perspektywa.
-Mam genialny pomysł!- obwieścił nagle Ron.- Wybuchniemy ścianę.
George spojrzał na niego ponuro.
-To ma być pomysł czy jakaś nędzna imitacja żartu?
Ron zrobił minę, jakby to zdanie go szczególnie obraziło. Pociągnął ze smutkiem nosem.
-Oczywiście, że pomysł!- zarzucił.- Użyj bombardy!
Bliźniak musiał przyznać sam przed sobą, że jednak w głowie jego brata czasem rodzą się w miarę inteligentne myśli. Oczywiście i tak nie dorównujące jego geniuszowi, ale zawsze coś. Wyciągnął więc różdżkę, skierował na ścianę i krzyknął "Bombarda Maxima!".
W ścianie powstała wielka dziura, rozsypując kawałki tynku na cały pokój z dużą siłą, przez co Ron i George zyskali kilka zadrapań na twarzy. Nie zwracając na nie uwagi podeszli do wyrwy, i, oceniając w myślach jej wielkości, zobaczyli co było dalej.
Może nie spodziewali się czegoś wielkiego, ale na pewno nie przywiązanej do krzesła Hermiony patrzącej na nich z zaskoczeniem i nie mniej zdziwionego szkieletu, który stał obok. Przez chwilę cała czwórka znieruchomiała.
-Aha- powiedział w końcu George. Zamrugał oczami, jakby dopiero teraz zrozumiał, co się dzieje, i wyciągnął różdżkę.
-Drętwota!- krzyknął. Zaklęcie uderzyło w kościotrupa z pełną siłą, jednak nic mu nie zrobiło.
-Takie rzeczy na mnie nie działają- George skądś kojarzył ten głos... Czy to... Ale przecież... Ona jest martwa! Ale jednak, stała tu przed nim, co prawda samymi kośćmi, ale jednak...
Pani Black uśmiechnęła się drwiąco.
-Immobilus!- ryknął George; to na szczęście podziałało, kobieta, jeśli można tak nazwać szkielet, spowolniła się i popatrzyła na niego z nienawiścią. Bliźniak wystawił jej język.
W tym czasie Ron garbiąc się podszedł do Hermiony i zaczął mocować się z węzłami. Jednak nie pobył długo przy niej, bo zaraz dopadły pająki. W akcie desperacji sięgnął po pierwszy większy kawałek gruzu i zaczął je nimi walić. Choć ta taktyka była oryginalna, nie zdziałała nic przeciwko tak dużej liczbie przeciwników- nie poprawiał sytuacji fakt, że chłopak żywił paniczny lęk przed pająkami. Drżąc się uderzył jeszcze jednego, próbującego go niezauważenie podejść od lewej. Od razu podszedł do niego następny, a Ron, siłujący się jeszcze z poprzednim, nie zauważył go. Trzeba było bowiem przyznać, że były one przerażajaco silne. Pająk podszedł do niego i, korzystając z nieuwagi Gryfona, ugryzł go w ramię. Chłopak od razu to poczuł i gwałtownie obrócił się, zrzucając z siebie oba pająki. George, który zostawił w spokoju panią Black, niezdolną uczynić jakikolwiek ruch, związaną i sparaliżowaną, zobaczył ci się stało. Przerażony podbiegł do brata i kilkoma zaklęciami pozbył się insektów. Następnie krzyknął "Diffindo!", a sznury oplatające Hermionę rozsypały się.
-Pomóż mi- stęknął, podnosząc zielonego Ron. Jego ramię zresztą nie wyglądało lepiej. Dziewczyna podbiegła do Weasley'ów i dźwignęła chłopaka z drugiej strony. Nagle usłyszała jakieś odgłosy z sufitu. Jakby coś...
Spojrzała w górę. Tynk sypał się obficie z sufitu. Przeniosła wzrok na panią Black. Wyglądała, jakby razem w rozstępującym się domem, ulatywało z niej życie, a raczej to, co z niego zostało.
-Musimy uciekać!- krzyknęła, przekrzykując walący się pokój. Ale George także to zauważył i nie potrzebował ostrzeżenia. Zebrali się i razem pobiegli ku... Właśnie. Gdzie mieli biec? Obaj rozglądnęli się nerwowo. George wyciągnął różdżkę i po raz kolejny zbombardował ścianę, tym razem inną. Zrobili tak kilka razy, za każdym razem wbiegając do nowego, takiego samego pokoju. Rona musieli niemal nieść.
Nie trzeba było być Hermioną, by zauważyć, że każde kolejne pomieszczenie jest coraz bardziej zniszczone o rozwalone. Biegli bez przerwy, jedynie co jakiś czas oglądając się za siebie, by sprawdzić, czy pająki, które jednak po "śmierci" pani Black straciły wolę życia, nie gonią ich czasem . Na szczęście nic się nie zmieniało. Niespodziewanie coś dotarło do Georga. A jeśli drugiej grupie się nie udało uratować Ginny? Jeśli została tu i zginie, przysypana gruzem? Ale już nic nie mogli poradzić. Pozostało tylko uciekać, przed ruiną, śmiercią i własnymi wyrzutami sumienia.
-Patrzcie!- zawołał Hermiona, wskazując ręką drzwi w ścianie, którą George właśnie miał wybuchnąć. Przyspieszyli kroku i już dotarli do drzwi, nacisnęli klamkę i mieli właśnie wbiec do bezpiecznej części domu na Grimmauld Place 12, kiedy... Zapadła ciemność.
***
-Hermiona? Słyszysz mnie?- dobiegły do niej głosy. Słyszała. Chciała odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Zamrugała powiekami i uchyliła oczy. Natychmiast oślepiło ją jasne światło (masło maślane XD, dop. aut.), więc czym prędzej je przymrużyła. Po chwili jednak stwierdziła, że nie będzie jak idiotka chodzić z zamkniętymi oczami, więc ponownie je otworzyła.
Po chwili jej wzrok przyzwyczaił się do jasności i zaczęła rozróżniać postacie pochylające się nad nią, czyli bliźniaków, Rona, Ginny i Harry'ego. Wróciły wspomnienia. Te straszne godziny spędzone z panią Black, ratunek jej, ucieczka przed gruzem...
-Co się stało?- zapytała, mimo tego. To pytanie wydawało jej się być jak najbardziej na miejscu.
Ginny wyciągnęła do niej rękę i pomogła się podnieść do pozycji siedzącej. Jak się okazało wcześniej leżała na swoim łożku, w sypialni jej i Ginny.
-Usłyszeliśmy was, jak wbiegaliście- zaczęła tłumaczyć dziewczyna.- Pobiegliśmy do was, w sensie ja, Harry i Fred, i akurat wtedy zawaliły się resztki tamtej strony. Części ścian i sufitu zwaliły wam się na głowę, a wy straciliście przytomność. Od razu przeciągnęliśmy was na naszą stronę, no i zaczęliśmy leczyć. Najpierw był Rom, jego rana po ukąszeniu pająka wygladała paskudnie. Na szczęście udało nam się ją uzdrowić, choć nie powiem, że bez problemów- zamyśliła się.- To było niezłe... W każdym razie potem przyszła kolej na Georga, bo on mógł używać czarów. Potem razem z Fredem zaczął pomiatać tobie. Czekając, aż się przebudzisz, wyjaśnili nam wszystko, co się z nimi działo, i na odwrót. Teraz tylko czekamy na twoją historię- zakończyła.
Hermiona pokiwała głową i słabym głosem opowiedziała wszystko, zaczynając od kłótni z Ronem, kończąc na sytuacji, gdy wparowali George i Ron. Wszyscy tylko kiwali głową, po czym zaprosili ją do jadalni, by się "napiła herbaty czy czegoś". Hermiona chętnie na to przystała i razem zeszli na dół.
Niestety w jadalni był Syriusz, co uniemożliwiło rozmawianie o ostatnich wydarzeniach, ponieważ nadal nie chcieli nikomu o nich mowić. Usiedli więc przy stole i zaczęli się sztucznie uśmiechać. Hermiona z braku innych zajęć przypatrzyła się reszcie. Wszystko chyba było takie samo... Chociaż... Nie! Coś się stało. Ginny i Harry siedzieli sztywno wyprostowani, widać było, że są skrępowani swoją obecnością. Co się mogło stać? Przecież Harry chyba jej nie...? A może na odwrót? Gryfonka postanowiła się tego natychmiast dowiedzieć. Zresztą, co innego mogłaby robić?
Musiała tylko jakoś wywabić Ginny. Pakowanie się? Nie, przecież dopiero kończy się pierwszy dzień... Jak ten czas minął! A wydaje się, jakby tu już byli conajmniej tydzień... Bardzo pomogła jej pani Weasley, wchodząc do domu. Usłyszeli kroki, a po chwili w drzwiach ukazała uśmiechająca się ona i pan Weasley.
-Zaczynamy święta!- zawołała.- Jest cała rodzina... Zabierzcie się za przyozdabianie domu. Ozdoby położyliśmy w korytarzu, są dwa wielkie pudła... Tylko bądźcie cicho, pamiętajcie o pani Black...
Wzdrygnęli się. Trudno było o niej zapomnieć. Jednak od razu poprawiły im się nastroje i poszli grupami ozdabiać mieszkanie.
-A więc- zagadnęła Ginny Hermiona, przypinając białego aniołka to obrazu i wieszając na nim futrzasty łańcuchu.-Co się stało miedzy tobą, a Harrym?
Ruda zesztywniała.
-Skąd wiesz?
-Widać- wytłumaczyła Hermiona.
Ginny skinęła głową i powiedziała krótko:
-Pocałował mnie. To... Skomplikowane- ponieważ Granger zaczęła nalegać, opowiedziała całą sytuację.
Hermiona przerwała na chwilę dekorowanie, by spojrzeć jej w oczy.
-Porozmawiajcie szczerze w cztery oczy- poradziła.- To zawsze pomaga.
Ginny uśmiechnęła się wdzięcznie.
-Jak będziesz miała problem z Ronem, mów- szepnęła, uśmiechając się tajemniczo. -Przemówię mu do rozumu.
***
W szóstkę stali przed Expressem Hogwart. Przyglądali się doskonale już znanej czerwonej maszynie ze smutkiem. Faktycznie wcześniej byli w o wiele lepszych nastrojach, ale teraz czekała ich perspektywa Umbridge, a dodatkowo święta na nie były zbyt udane. Co prawda pózniej było świetnie, wspaniale się bawili, otwierając prezenty i śmiejąc się w najlepsze. Ale teraz nie mieli żadnego powodu do śmiechu. Z ponurymi minami przepchali się przez tłum pełen innych uczniów Hogwartu, rownież pchających swoje wózki, często z klatkami z sowami, jak na przykład Harry czy Ron. Już przy wejściu do pociągu, popchała ich jakaś grupka Ślizgonów, śmiejąc się szyderczo. Przez to Ginny o mało nie wpadła na tory, na szczęście w ostatnim momencie złapał ją Harry, z refleksem szukającego.
-Witajcie w szkole- mruknęła Hermiona.
***
Kończymy święta! Szczerze mówiąc, zaczynałam mieć ich dość;) Ostatnio OlciaJanus wspomniała, zresztą bardzo mądrze, że każdy się uczy. Dlatego chciałabym, byście mi pomogli. Piszcie, czego oczekujecie, co chcielibyście zmienić, czego chcecie mniej, a czego więcej, a nawet pomysłu dotyczące fabuły. Te jednak wyślijcie mi prywatnie:) No i- jak wspominałam- chcę się poprawić, ale bez zbytniego dołowania. W każdym razie na tyle, bym nie przestała pisać XD.
Do soboty! :D
M.
CZYTASZ
HINNY || W Nadziei Na Lepszy Dzień
FanfictionHinny jakich wiele. Takie same, ale jednocześnie takie inne. Czy warto je więc przeczytać, skoro czytało się setki innych? Tak, warto. Bo mimo wszystkich podobieństw, to jest INNA historia. Może prawdziwa. Może nie, może całkowicie zmyślona i nierea...