Rozdział 1

4.2K 432 147
                                    

Wsłuchiwał się w krople deszczu, uderzające z niesamowitą siłą o stare okiennice, które i tak zamierzał w najbliższym czasie wymienić na nowsze i szczelniejsze. W kominku płonął ogień, a polana cicho trzaskały, nadając miejscu przyjemny, ciepły klimat.

Luhan siedział na starej, pięknej kanapie, wykonanej z najlepszej jakości drewna, obitego w miękki, bordowy materiał. Trzymał w dłoni lampkę czerwonego wina z rocznika pięćdziesiąt sześć i delektował się każdym łykiem, wlepiając spojrzenie w języki ognia w kamiennym kominku. Czuł się dziwnie w tym dużym, starym domu, który tak znacząco różnił się od małego, ale bardzo przytulnego mieszkania w centrum Seulu, będącego poprzednim lokum Chińczyka. Budynek był przestronny, ale dość wyniszczony przez lata stania odłogiem, bez użytkowania. Mimo to Luhan miał nadzieję, że uda mu się dość szybko wszystko wyremontować, aby następnie długo odpoczywać.

Gdy dopił trunek do końca, wstał z wygodnego siedzenia i po ciemnych, również starych deskach podłogowych przeszedł do kuchni, która podobnie jak reszta domu urządzona była w spokojnych, ciemniejszych, stonowanych barwach. Królował w nich brąz, bordo oraz czerń. Jego rodzice nie zmieniali w tym domu nic odkąd go kupili, i mężczyzna zastanawiał się, dlaczego właściwie to robili, skoro byli tu może raptem dwa razy. No cóż, tego to on się już raczej nie dowie, skoro obydwoje nie żyją.

Gdy wszedł do niewielkiej kuchni, z której przez łuk można było dostać się do przestronnej, staromodnej jadalni, wyrzucił pustą butelkę do śmietnika znajdującego się pod zlewem.

Luhan miał bardzo mocną głowę do alkoholu, co w jego 25 letnim życiu nie raz okazało się wielkim atutem, zwłaszcza, że pracował przez kilka lat w środowisku biznesowym, gdzie bankiety i przyjęcia spotykał na każdym kroku. Dzięki temu nigdy nie skompromitował się pod wpływem procentów, w przeciwieństwie do wielu jego współpracowników.

Mężczyzna chciał już otworzyć lodówkę, aby zjeść cokolwiek przed snem, ponieważ z powodu przeprowadzki nie miał dziś czasu na chociażby tak podstawowe czynności. Nawet tu, w kuchni, znajdowało się jeszcze sporo nierozpakowanych kartonów oraz masa folii i taśmy klejącej.

Westchnął, myśląc o tym, że jutrzejszy dzień będzie tak samo pracochłonny co dzisiejszy. Zdecydowanie miał już dość i chciał w końcu zasmakować spokojnego życia, gdzie mógłby wstawać o tej godzinie, o której tylko zechce i robić co tylko zapragnie. Teraz właściwe myślał jedynie o odpoczynku i siedzeniu całe dnie na kanapie, oglądając dramy w telewizji, której niestety jeszcze nie podłączył i za rozrywkę służył mu aktualnie jedynie telefon.

Idąc do lodówki potknął się jeszcze o jeden z bibelotów, przewrócił i uderzył mocno biodrem o śliskie płytki. Zaskomlał cicho, ale był przyzwyczajony do swojej niezdarności. Wywracał się bardzo często, tak samo jak często się potykał, w coś uderzał, wylewał, psuł... to już dla niego rutyna. Przez całe życie zastanawiał się jedynie, dlaczego tak jest i dlaczego zawsze musi mieć chociaż jednego siniaka na ciele.

Gdy wstawał spojrzał czy z jego telefonem, ukrytym pod tęczową obudową wszystko w porządku, i czy nie uległ zniszczeniu jak poprzedni. Tamten postanowił zakończyć swój żywot po upadku Luhana ze schodów. Jego poprzednik natomiast w muszli klozetowej. Z wcześniejszymi już nawet Lu nie pamiętał, co się stało.
Na szczęście ten był jeszcze w pełni sprawny, więc Chińczyk uśmiechnął się do siebie, poprawiając blond włosy delikatnym ruchem dłoni.

Nagle usłyszał trzask z sąsiedniego pokoju, na co się wzdrygnął. To nie brzmiało jak deszcz, a tym bardziej nie jak odgłos dochodzący z kominka. Chyba coś spadło.

Szybkim krokiem poszedł w tamtym kierunku, ale zamarł, gdy w całym domu zgasły ciepłe, żółte światła. Czyżby uderzył piorun? Nie... raczej by to poczuł i usłyszał.

Lekko wystraszony wszedł do salonu i zaskoczony zauważył, że płomień w kominku zgasł.

Poczuł lodowaty powiew powietrza. Wszystkie okna z powodu ulewy były pozamykane, więc przeciągu nie mógł brać zbytnio pod uwagę.

Przerażony stał w ciemności oświetlonej jedynie zimnym blaskiem latarni znajdującej się przy kamiennej ścieżce w jego ogrodzie. Dlaczego tam światło się paliło, a w domu zgasło?

Przez chwilę w ciszy słyszał tylko swój oddech, ale po chwili dołączył do niego odgłos kroków tuż za nim. Wystraszony odwrócił się w tamtą stronę, ale i cofnął tak, że jego plecy opierały się o lodowatą powierzchnię ściany.

— Jest tu kto...? — zapytał drżącym głosem, jak te wszystkie głupie bohaterki w horrorach, mimo że wiedział, iż nikt mu nie odpowie. W jego oczach stanęły łzy spowodowane strachem. Czuł, że drżą mu dłonie, a przede wszystkim, że ktoś tu z nim jest. Ktoś, kogo jednak nie był w stanie zobaczyć. Ktoś, kogo nie powinno tu być. Ktoś, kto nie ma prawa egzystować. Ktoś, kto istnieje tylko w horrorach, których Luhan zresztą nie oglądał, bo się bał.

Wydał z siebie bardzo niemęski pisk, gdy dębowy fotel stojący obok kanapy poruszył się i zaczął przemieszczać się w jego kierunku. Uciekł szybko, niemal łamiąc nogi na schodach w ciemności. Wparował szybko do swojej sypialni, znajdującej się na końcu korytarza i zamknął drzwi na klucz. Skulił się w kącie pomieszczenia i nerwowo wyciągnął telefon z kieszeni. Musiał chwilę poczekać, bo ze strachu łzy zamazały mu obraz i nie trafiał w te klawisze, o które mu chodziło. Wystukał w końcu dobrze znany numer i otarł kropelki wody, zbierające się ze strachu pod jego powiekami.

— Halo? — odetchnął, gdy usłyszał dobrze znany mu głos.

— Kai! Potrzebuję kogoś z twojej agencji, szybko! — zapłakał do telefonu. — Kogokolwiek! Błagam!

— Lulu? Coś się stało? — zapytał zaniepokojonym głosem jego przyjaciel po drugiej stronie słuchawki.

— Potrzebuję jakiegoś egzorcysty, łowcy duchów, kogokolwiek do cholery! I paczki żelków! — krzyczał cicho, jakby bojąc się, że cokolwiek, co znajduje się w jego domu go usłyszy. — Mój dom jest nawiedzony!

— Zaraz kogoś przyślę. Nie denerwuj się i zachowaj spokój. Tak w ogóle po co ci żelki? — odpowiedział Jongin spokojnym tonem.

— Nie twoja sprawa i pospiesz się, błagam! — Luhan kliknął czerwoną słuchawkę i skulony w pozycji embrionalnej siedział w kącie pokoju z zamkniętymi oczami, by nie dopuścić do siebie nikogo. Wiedział, że zamknięcie drzwi na pewno nie przeszkodzi temu czemuś się tu dostać, jednak miał cichą nadzieję, że uda mu się spokojnie wytrwać aż do przyjazdu jego wybawiciela. Był skłonny zapłacić naprawdę dużo, byleby tylko uwolnił go z tego koszmaru, o którym chciałby zapomnieć już właśnie w tej chwili. Czekał na pomoc.

𝐠𝐡𝐨𝐬𝐭 𝐡𝐮𝐧𝐭𝐞𝐫 | 𝐡𝐮𝐧𝐡𝐚𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz