II.

533 56 3
                                    


Patrzyłam zdumiona, jak blondyn rozsiada się wygodnie, jak gdyby nigdy nic. Na kolanach postawił egzotyczny, dorodny kwiat. Od razu rozpoznałam w nim członka Akademii, mimo że nie spotkałam go nigdy wcześniej.

To, co zaraz Wam powiem, zabrzmi śmiesznie, więc się przygotujcie. Każdy adept płci brzydkiej podczas czteroletniego okresu nauki uprawia kwiat. Od ziarenka po dorosłą postać, która sama rodzi nasiona. Nasiona są przekazywane młodym adeptom i tak oto koło się zamyka. Co dalej się dzieje z kwiatami? Teraz najśmieszniejsza część. Na ceremonii rozdania orderów, kończących naukę, kwiaty zostają ustawione na środku sali. Mężczyźni opuszczają pomieszczenie, a kobiety wybierają kwiat, który im się najbardziej podoba. Nie jest to usługa matrymonialna, żeby nie było. Jedynie losowanie duetów do misji... Ta tradycja pochodzi z czasów przed Chrystusowych i jest bezkompromisowo podtrzymywana przez Najwyższą Radę. Masakra, nie? Jakby nie można było zrobić zwykłego losowania. Ci biedni mężczyźni muszą niańczyć te kwiaty, podlewać, obcinać, grzebać paluchami w ziemi... Bleeee. A niektórzy nawet zabierają je ze sobą na zajęcia jak kochanego pupila. Tylko jedno słowo się mi nasuwa: ŻENADA!

Moje oczy zatrzymały się na dorodnej koronie rośliny. Kwiat był krwistoczerwony z długimi ostrymi płatkami okolonymi pomarańczową linią i z niebieskim środkiem. Był zadbany.
Czego nie można było powiedzieć o jego właścicielu, który wyglądał jak stały bywalec pijalki w parku praskim. Blond włosy spływały niesfornie na błyszczące niebieskie oczy. Chłopak chyba ubierał się po ciemku, bo całe jego ubranie było wymięte jak psu z gardła.

-Nie wolno wykorzystywać naszych umiejętności dla własnej wygody – odezwał się wreszcie.

Znalazł się anioł moralności. Popatrzyłam mu w oczy,a on się krzywo uśmiechnął.

-Nasze dary mają chronić ludzi i im służyć – kontynuował kazanie.

Chyba twoje... Jasne, miał trochę racji. Rada miała jakiś tam swój kodeks, ale nas adeptów on jeszcze nie obowiązuje. Nic nie powiedziałam na głos. Jedynie pomyślałam.

- Obowiązuje, obowiązuje.

Skubany! Dobry był! Poczułam, że się dekoncentruję. Jakby w moim polu myśli pojawiła się dziura. Po chwili zobaczyłam jak młoda kobieta z dzieckiem za rękę idzie w naszą stronę. Oczywiście. Ważniak ją wezwał, żeby usiadła sobie wygodnie z wrzeszczącym bachorem.
Smarkacz trzymał gigantycznego loda amerykańskiego, prawie tak dużego, jak jego głowa. Jęczał, bo babka z budki dała mu różowy patyczek, a różowy jest „dziewczyński"... Kobieta
starała mu się cierpliwie wytłumaczyć, że nie było innych kolorów, jednak smark nie słuchał. Usiedli koło nas.

Popatrzyłam na gnojka z wyższością i pokazałam mu język. Rozbeczał się na dobre. Zabawa zaczynała się rozkręcać. Anioł moralności przyglądał się mi wkurzony.

Nagle przyszedł mi do głowy wspaniały pomysł, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak malec uderza się kulą lodów w twarz, brudząc się przy tym niemiłosiernie. Po chwili usłyszałam kłótnię.
- Michaś, co ty do diabła zrobiłeś?
I ryk Michasia, kiedy gałka wylądowała na podłodze autobusu.

Nie mogłam powstrzymać chichotu. Popatrzyłam na blondyna, żeby upewnić się, czy zrozumiał, że to moje dzieło. Ciskał wściekłe spojrzenia i zaciskał usta.

Twój ruch, pomyślałam, wiedząc, że mnie słyszy.

Akademia MocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz