2

64 7 0
                                    

Droga trwała dłużej, niż myślałam. Może to dlatego, że znajdowaliśmy się w dostawczym aucie i zostaliśmy wpakowani do ciasnych tyłów owego samochodu. Nie widząc tego, co dzieje się na świecie, byłam przytłoczona jeszcze bardziej.

– Słuchaj – szepnął Adam. – Nieważne, gdzie mamy trafić i jak ma się potoczyć nasze życie, nie zostawię cię. Nie rozdzielą nas. I pod żadnym pozorem nie wykonuj ich poleceń, jeśli nie będę uważał, że są słuszne, dobrze?

– Okay – odetchnęłam.

Po dłuższej chwili siedzenia w ciszy, poczułam, że stoimy w miejscu. Koniec z tymi nierównymi drogami. Zatrzymaliśmy się. Usłyszałam mocny trzask, a auto lekko zadrżało. Po tym obydwoje zerwaliśmy się na równe nogi. Drzwi się otworzyły.

– Wychodzić – rozkazali. Spojrzałam na Adama, który skinął głową, a mianowicie dał mi znak na to, że mogę wykonać to polecenie.

Już w pierwszej sekundzie po wydostaniu się z auta, wokół nas zauważyłam grube, ceglane mury. Futrynę jedynego wejścia, jakie udało mi się znaleźć oplatały druty kolczaste. Za drzwiami widniał ogromny budynek w ciemno-zielonym kolorze. Ogrodzenie było dość wysokie, bym na swoim polu widzenia miała tylko je i niebo. Cóż że jest mi potrzebne z horyzontu? Mogłam tylko domyślić się, że był wieczór.

Poza nami stało tu pełno innych ludzi. Strażnicy, osoby, które – tak przypuszczam – znalazły się z powodu takiego, jak my, czyli nieznanego. Niektórzy próbowali się stąd wydostać, inni płakali pod ścianą, a jeszcze inni krzyczeli (tych uciszano z trybem natychmiastowym). W tamtej chwili nie obchodziło mnie dlaczego to robią. Chciałam tylko wiedzieć, dlaczego tu jesteśmy i za ile wyjdziemy.

– Gdzie nasze walizki? – zapytał Adam jednego z uzbrojonych, który akurat się do nas zbliżał. Był dwudziestoparoletnim blondynem z okularami i kolczykiem nad brwią.

– Czekają już na was w waszym pokoju – uśmiechnął się. – Wejdźcie do środka – powiedział, po czym poprowadził nas przed siebie.

Metalowe drzwi z futrynami otoczonymi (jak już wspominałam) drutem kolczastym nie robiły na mnie pozytywnego pierwszego wrażenia. Wiedziałam jednak, że albo wejdę tam dobrowolnie, albo oni wprowadziliby mnie siłą. Decyzja Adama o tym, co jest dobre, a co złe, nie liczyła się w tamtym momencie.

Nie byłam zdziwiona, kiedy wkroczyłam do środka i zauważyłam odrapane ściany koloru granatowego. Podłoga była kamienna, a temperatura była zdecydowanie za niska. Na środku stało wielkie, drewniane biurko z trzema stosami papierów. Poza najbardziej rzucającą się w oczy rzeczą, jaką było owe biurko, zauważyłam mnóstwo drzwi. Wszystkie wejścia nad sobą były ponumerowane. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się niczego lepszego.

– Więc – zaczął blondyn podchodząc do blatu i dając nam znak, byśmy wciąż podążaliśmy za nim. – Podajcie mi swoje nazwiska.

– Redyk – odpowiedział brat.

Okay. – Odhaczył coś na liście, a następnie oparł łokcie o ławę zniżając się bardziej do mojego poziomu wzrostu. – Słuchajcie – rozejrzał się dyskretnie po dosyć dużej sali. – Jestem po waszej stronie, jestem po stronie każdego człowieka trafionego tu bez jego zgody. Zdajemy sobie sprawę z tego, że tak nie powinno być, ale to nagła sytuacja.

– Jeśli jesteś po naszej stronie, pomożesz nam się wydostać? – zapytał szeptem Adam. Blondyn westchnął i w tym momencie przerywając naszą konwersację do pomieszczenia z głośnym hukiem przez drzwi wpadło trzech uzbrojonych wraz z czarnoskórym chłopakiem.

– Zostawcie mnie! – krzyczał. – To, co się tu dzieje to jakaś paranoja! Nie dajcie nabrać się tak, jak ja! – Zwrócił się do nas.

Żadne z nas nie potrafiło zareagować. Może był szaleńcem, a może to, co właśnie powiedział blondyn jest kłamstwem. Może nikt nie chce nam pomóc. W każdym razie wgapialiśmy się w to, jak trzech dobrze zbudowanych i wyposażonych mężczyzn nie potrafiło poradzić sobie z młodym, najwidoczniej silnym – na oko – siedemnastolatkiem.

Kiedy już przeprowadzili go przez całą salę i wprowadzili do pokoju numer 48, nad którym – swoją drogą – obok numerka stał wykrzyknik, nie minęły trzy minuty, po których wyszli bez chłopaka.

– Co tu się, do cholery, dzieje? – Adam wyraźnie się zdenerwował. Zaczął krzyczeć. – I gdzie jest ten człowiek? Jaki jest cel waszej działalności? – Zadawał tyle pytań, ile ja mamie, kiedy kazała mi się spakować. Mamie... ciekawe, gdzie teraz jest i czy wszystko z nią w porządku.

– Zanim porozmawiamy, musisz się uspokoić. – Od chwili, w której blondyn zaczął zwracać się tylko do jednej osoby i patrzył wprost na mojego brata, czułam się nieważna w tej rozmowie. Jaka ulga! Bycie dorosłym nie jest takie proste. – Tu nie wolno podnosić głosu.

– Dlaczego? Wytłumacz to mi i wszystkim ludziom, po których stronie rzekomo jesteś.

– Po prostu wejdźcie do pokoju z numerem 14 i czujcie się jak u siebie. – Po tych słowach ze wzrokiem pełnym nienawiści minęliśmy uzbrojonego i przeszliśmy do swojego pokoju.

Tak myślałam, nikt nam nie pomoże. To, co zaprząta mi teraz głowę jest oczywiste – muszę znaleźć drogę ucieczki. Sama. Pokażę Adamowi, że potrafię coś zrobić i uratuję nas. Póki jednak musieliśmy tu siedzieć, modliłam się, by w naszej kwaterze było coś, czym mogę odwrócić swoją uwagę od zaistniałych ostatnio sytuacji.

Dom śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz