5

35 1 0
                                    

To wszystko stało się tak szybko. Miejsce, które miało zapewnić nam bezpieczeństwo właśnie się rozpada. Może to i lepiej... W każdym razie nie pozostało mi nic innego, niż wiara. Mi i Adzie, która – swoją drogą – nie zasłużyła sobie na taki los. No bo czym? Siedziałem przez cały czas przy jej łóżku, trzymałem ją za rękę i patrzyłem na to, jak zaczyna się pocić i majaczyć. Nie mogłem nic zrobić.

– Miałeś rację – zaczęła. – Nie powinnam była brać się za takie sprawy. – Ciepło się uśmiechnęła. Po chwili zaczęła łkać. Może z bólu, a może zdawała sobie sprawę z tego, co się z nią stanie. Nie, nie, nie...

– Ada. – Z mojego policzka pociekła łza. – Nie teraz, proszę. Mieliśmy się trzymać razem.

– Wiem. Gdybym wiedziała, że to miejsce jest takie niebezpieczne, nigdy bym tego nie zrobiła. Ostrzegałeś mnie.

Kiwnąłem głową i otarłem łzy drugą ręką. Pierwszą cały czas ją trzymałem.

– A ty? – zwróciłem się do szatynki. – Nic ci nie jest?

– Nie – mruknęła.

– Więc dlaczego płaczesz? – Nie odpowiedziała na moje pytanie. Mogłem sam się tego domyślić. Jeśli mamy tu spędzić trochę czasu, chciałem wiedzieć kim ona w ogóle jest; musieliśmy zacząć rozmawiać. Zadałem więc kolejne pytanie. – Jak się nazywasz?

– Gawryź Hanna – wyjąkała. – A ty i twoja towarzyszka?

– To moja siostra, Ada Redyk. – Mówiąc to słone krople same napływały mi do oczu. – A ja jestem Adam. – Dziewczyna uśmiechnęła się. Najprawdopodobniej rozbawiły ją nasze podobne imiona.

– Boli. – Nagle moja młodsza siostra wyrwała się z mojego mocnego objęcia i zaczęła uciskać swoją ranę. Zwijała się z bólu.

Postanowiłem odkryć materiał, który zasłaniał obrażenie. Zauważyłem coś w stylu ugryzienia. Skóra w tym miejscu ledwo trzymała się na miejscu; wisiała, a krew lała się bez przerwy.

Wyszeptałem krótką wiązankę przekleństw, po czym dodałem: ,,Źle to wygląda" – błąd. Ada przestraszyła się na tyle, że zaczęła panicznie oddychać, wiła się z bólu i wygięła plecy w łuk. Chyba nawet nie wiedziała co może ze sobą zrobić w tej sytuacji. Nic dziwnego.

– Leż spokojnie – próbowałem wydać rozkaz, jednak przez troskę, którą dało się wyczuć w moim głosie, brzmiało to bardziej jak prośba, błaganie.

Szatynka słysząc jej szloch, pociągnęła nosem i wstała z kąta. Podeszła do szafki, wyciągnęła scyzoryk i podała mi go. Zdziwiony, otworzyłem szeroko oczy.

– To jej pomoże. – Usiadła obok mnie.

– Skąd to masz? – zapytałem.

– Znalazłam – odpowiedziała po dłuższym zastanowieniu. – Zresztą, to nieważne.

– Co mam z tym zrobić? – Czułem jak pieką mnie policzki.

– Przecież wiesz – przewróciła nadal załzawionymi oczami, pod którymi widniały worki.

– Nie ma mowy. Skąd możesz wiedzieć, że to pomoże? – Bałem się spojrzeć w jej oczy. Wcześniej wydawała się być taka bezbronna i niewinna. – Może jest dla niej jakiś ratunek?

– Koleś, nie wiem czy widzisz, co dzieje się na zewnątrz, ale to chore. – Zaczęła wymachiwać rękoma. – Ci ludzie to jacyś pieprzeni kanibale! Zrób to, co trzeba.

– Nie wiemy, co trzeba zrobić. Nie spotkałem się nigdy z taką sytuacją, ale to nie może być przecież jedyne wyjście.

– Nieważne, czy jedyne czy nie. Ona cierpi, nie widzisz tego? – Widziałem to wyraźnie. Po prostu nie chciałem się do tego przyznać.

Dom śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz