9

6 0 0
                                    

– Nazywam się Robert Malinowski, jestem doktorem – zaczął i podał rękę Hannie, która również przedstawiła nas wszystkich. Moje ręce były nieco zajęte i ten człowiek najprawdopodobniej to zauważył. – Co stało się tej dziewczynce? Ugryźli ją? – wskazał na nią palcem i lekko się cofnął.

– Potrzebuje pomocy – spojrzałem na jej bladą, lecz nadal piękną twarzyczkę. Miała zamknięte oczy, wyglądała jak porcelanowa lalka, jednak jej nosek wyróżniał się; był czerwony. Wyglądała jakby miała poważny katar. Nie chcę wspominać nawet o tym, że wszystko co miała brudziły krople krwi, które pojawiły się od momentu, w którym pan Malinowski wraz z uzbrojonym uratowali nas w tamtym pomieszczeniu.

– Pokaż mi tę ranę.

– Teraz, tutaj? – rozejrzałem się wokół. Okoliczności były dość specyficzne. Co, jeśli któryś z umarłych wstanie kolejny raz?

– Masz rację – rzekł. – Zapraszam was do środka – wskazał dłonią na wielką ciężarówkę.

Czym prędzej, zadowoleni, weszliśmy na jej tyły. Nie mieliśmy do stracenia zupełnie nic, właśnie dlatego mu zaufaliśmy.

Było tam sporo miejsca, więc położyłem Adę i ukucnąłem obok niej.

– Ruszaj – powiedział doktor, a uzbrojony wsiadł na miejsce kierowcy i zaczął prowadzić pojazd.

– Gdzie jedziemy? – zapytała Hanna.

Dobre pytanie. Nie wiedzieliśmy nic o tym człowieku ani o jego intencjach. Modliliśmy się tylko, by były dobre.

– Do szpitala – odpowiedział. – Jest to swego rodzaju schronienie. Wszystko jest chronione przez żołnieży...

– Tak, jak miało być chronione to miejsce? – zapytałem, przerywając mu.

– Słuszna uwaga – westchnął, po czym spojrzał na swoje buty. – Nikt z nas nie wiedział, że tak się stanie. Jest mi niezmiernie przykro z powodu, że tylu osobom tam musiała stać się krzywda. Musicie mi jednak zaufać, to miejsce jest zabezpieczone jeszcze bardziej.

– Pańska skrucha nie przywróci im życia – przetarłem dłońmi twarz. – Niech pan kontynuuje.

– Leczymy tam osoby takie jak twoja siostra – mówił, lekko posmutniały, po czym bardzo delikatnie odkrył brzuch Ady. Przeraził się, kiedy zobaczył ugryzienie. Chyba nie wiedział, że widać to aż tak wyraźnie, bo kontynuował. Zupełnie tak, jakby przed chwilą wcale prawie nie odskoczył od niej. – Jesteśmy na dobrej drodze do wynalezienia lekarstwa na ugryzienia. Mamy sporo pacjentów z takimi problemami jak ona – wskazał palcem na Adę. – Myślę, że tam uda się przetrwać nam wszystkim.

– Nic nie rozumiem – powiedziałem, wyglądając przez okno. Widziałem tam żywy świat, zupełnie taki, jakim go zapamiętałem. Dorośli spacerowali ze swoimi rodzinami i pupilami, dzieci biegały po parku, a nastolatkowie pili piwo, śmiali się i słuchali muzyki na ławce w parku. W oczy rzuciły mi się nawet dwie wiewiórki, wdrapujące się na drzewo. Wszystko wyglądało idealnie, wręcz lepiej niż wcześniej. Tęskniłem za tym widokiem, choć nie widziałem go tylko parę dni. Auta nadal jeździły po ulicy, a nawet staliśmy w ogromnym korku, odróżniając się jedyną wielką ciężarówką wśród małych aut. – Przecież wszystko jest w normie.

– Jeszcze – powiedział kierowca, uzbrojony. Nie widziałem jego twarzy, ale słyszałem jego niski głos. – Zobaczycie, dzieciaki, że niedługo szlag trafi to wszystko.

– Dlaczego nie próbujecie zwalczyć wirusa, kiedy jest na to czas? – skrzywiłem się. – Albo lepsze pytanie: dlaczego nie ostrzegacie ludzi o tym, co ma nastąpić?

Dom śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz