– Muszę wyjść na zewnątrz – powiedziałem. – Jest z nią coraz gorzej.
– To jest powód, żebyś się narażał? Zwariowałeś? – niemalże krzyknęła. – Po co?
– Po lekarstwa. Muszą tu mieć jakąś apteczkę. Nie widzę innej opcji. Niedługo będę – zwróciłem się do Ady, na co ona skinęła głową. Była osłabiona. Wiedziałem, co może stać się z nią w każdej chwili, ale starałem się o tym nie myśleć.
– Nie zostawiaj mnie z nią – szepnęła szatynka, a ja krzywo się na nią spojrzałem.
– Dlaczego?
– Boję się. Ta cała sytuacja... Nie potrafię zająć się nią tak dobrze, jak ty. – Wyglądała na naprawdę przerażoną. Spojrzałem jej prosto w oczy i próbowałem ją uspokoić.
– Daj mi pół godziny. Będzie grzeczna, obiecuję.
– A co, jeśli to coś nadal siedzi przed naszymi drzwiami? – zapytała. Odnosiłem wrażenie, że bardzo chciała, abym został. Nie wiedziałem tylko dlaczego.
– Wątpię. Od tego zajścia minęła już dobra godzina, a my nie możemy tu tak bezczynnie siedzieć. Zresztą, nie dowiemy się tego, jeśli nie otworzę tych cholernych drzwi.
– Ja chyba nie chcę wiedzieć – westchnęła, na co ja wzruszyłem ramionami i stanąłem przed drzwiami.
– Poczekaj. – Szatynka złapała mnie za ramię, a ja obróciłem się na pięcie. – Nie potrzebujesz tego? – zapytała, machając mi przed twarzą scyzorykiem.
– Nie zamierzam wdawać się w bójki – odparłem, odsuwając się od ostrego narzędzia.
– Nie wiadomo, co się stanie. Weź to. – Wystawiłem dłoń, a ona podała mi to. Czułem się z nim pewniejszy, jednak nadal miałem wrażenie, że nie odważę się zrobić nim żadnej krzywdy nikomu.
– Dzięki – powiedziałem i schowałem go do tylnej kieszeni spodni.
Szczerze mówiąc, zazdrościłem Hannie, że może siedzieć w bezpiecznym pokoju. Pot lał się ze mnie strumieniami, zrobiłem się cały czerwony, jednak nie było czasu na zapisywanie "za i przeciw" mojego pomysłu. Ada potrzebowała lekarstw, a ja – jako osoba odpowiadająca za nią – musiałem jej je zapewnić. Nie tylko musiałem, ale zarówno chciałem. Czym byłby świat bez mojej małej siostrzyczki?
Podciągnąłem rękawy i starałem się przesunąć w bok szafę, którą wcześniej zablokowałem drzwi.
– Pomogę ci – powiedziała szatynka. – W końcu należy ci się w zamian coś ode mnie, prawda? Wtedy, gdy rzuciłeś się na Wiktora w mojej obronie... – założyła rękę za szyję. – Chciałam ci podziękować.
– Teraz to nie ma znaczenia – powiedziałem, po czym zajęliśmy się komodą.
Oddychałem bardzo głośno, bałem się. Tak naprawdę mógłbym umrzeć od razu po wyjściu z pokoju. Kto wie, czy moja podróż nie naraża Ady. Czy znowu będzie miała głupi pomysł? Czy stanie się coś złego, a ja nie będę potrafił obronić siebie, a co dopiero ją? Nigdy nie interesowało mnie karate ani nic z tych rzeczy, nie tolerowałem przemocy i nie wdawałem się w walki. Nie umiałem się bić. Po raz pierwszy poczułem jednak, że represja nie jest złem, gdy uratowałem (być może i) życie Hannie. Wtedy pojawiło się u mnie coś w rodzaju satysfakcji. Wiedziałem, że trzeba to robić, by przetrwać w tym miejscu.
Po odepchnięciu szafy w bok, wziąłem jeszcze parę głębokich wdechów i otworzyłem drzwi, po czym od razu zamknąłem je za sobą. Wychodząc rzuciłem tekstem: ,,Uważajcie na siebie". Od razu obok wejścia zauważyłem siedzącego kogoś... lub coś. Trudno mi to określić. Było przy kości, łyse i miało cerę podchodzącą pod kolor szary, a z ciężkiego brzucha lał się strumyk krwi, brudząc przy tym białą podkoszulkę. Nie ruszało się, ale wydawało z siebie dziwne dźwięki. Można by powiedzieć, że to coś charczało.
– Proszę pana? – zapytałem, niepewnie się przybliżając, a on zaczął kłapać zębami, w których zostało dość sporo resztek jedzenia. To, co przed chwilą zjadł musiało być mięsiste i koloru krwisto–czerwonego (a przynajmniej wszystko na to wskazywało). Starałem się myśleć logicznie i połączyć fakty. Krzyki przed drzwiami, głośne mlaskanie i najedzone... To.
Nie kryjąc przerażenia, odszedłem. Nie chciałbym wiedzieć co stałoby się, gdyby To podniosło się z podłogi i ruszyło do walki.
Parę metrów dalej, gdzie panowała grobowa cisza – mogłem się w końcu rozejrzeć. Poza odorem, który był wręcz nie do wytrzymania, krew była wszędzie, a zwłok najwięcej było leżących przy zamkniętych drzwiach od pokoi. Poza tym nie widziałem żywej duszy. Cóż, nic dziwnego. Po takim czasie oczywistym jest, że ludzie, którym nie udało się schronić – po prostu umierali.
Chociaż taka rzeź występowała w filmach, grach, wiadomościach i książkach, i myślałem, że już do tego przywyknąłem, to nigdy nie sądziłem, że zobaczę to na żywo. Nie kryłem swojego strachu, przerażenia. Plusem sytuacji stało się to, że byłem tam sam... no, przynajmnjej miałem taką nadzieję.
Natychmiast wyciągnąłem scyzoryk z tylnej kieszeni. Mimo tego, że mój zmysł wzroku i słuchu nie dawał mi znać o niczym niepokojącym, czułem się bezpieczniej. Hania miała rację dając mi go na zapas.
Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałem gdzie iść. Kierowałem się instynktem, zupełnie jak zwierzęta. Jeśli wszystko szlag trafi, staniemy się tymi czworonogami.
Idąc wciąż przed siebie doszedłem do pomieszczenia z czarno–białymi kafelkami na ścianach, białym, jednak zagrzybionym sufitem i niebieskim dywanem wyłożonym na całej powierzchni tego pokoju.
Cóż za idealne skomponowanie – pomyślałem ironicznie.
Wszystko wskazuje na to, że wszedłem do toalety. Strzał w dziesiątkę, bo jeżeli nie tutaj, to gdzie mógłbym znaleźć apteczkę?
Miejsce do higieny zalane było krwią i wysypane gruzem. Na szybie od kabin prysznicowych były odciśnięte czerwoną cieczą dłonie, a niektóre z umywalek były nawet wyrwane ze ścian. Cóż, nie zamierzam szukać tu niczego poza apteczką, więc nie zważając na bałagan oddałem się poszukiwaniu czegokolwiek, co mogło by pomóc Adzie.
Schowałem scyzoryk ponownie do kieszeni, tym razem przedniej, i bardzo dokładnie przeczesałem teren, jednak nie natknąłem się na żadne lekarstwa. Nawet na jedno, jebane opakowanie tabletek przeciwbólowych, co oznacza, że bandaże, woda utleniona, przeróżne maści i inne luksusy są poza moim zasięgiem.
– Cholera – szepnąłem, próbując wydostać się z pomieszczenia, co nie było takie proste przez gruz, który był w prawie każdym miejscu. Udało mi się jednak zrobić to szybciej i sprawniej, niż myślałem.
Wychodząc zauważyłem jedną z tych dziwnych i strasznych postaci, która stała odwrócona do mnie plecami. Widziałem te kasztanowe włosy, czerwoną koszulę z długimi rękawami i dżinsowe spodnie. Nie wiedziałem, co robić. Cofnąć się, czy spróbować pomóc? Skąd mogę mieć pewność, że ten osobnik jest jednym z nich, jeśli nie widzę go z bliska? Spanikowałem, chociaż wiedziałem, że to najgorsze co mogłem w danej sytuacji zrobić. Po prostu nie potrafiłem rozegrać tego inaczej. Chciałem się powoli cofnąć, po czym zamknąć drzwi. Gdyby to wszystko dało się wykonać tak łatwo, jak robią to w filmach... Niestety, w moim przypadku – wygrał stres.
Oddalając się, potknąłem się o stertę gruzu, czym zwróciłem uwagę stwora. Odwrócił się w moją stronę. Tak, teraz widziałem go dokładnie. Miał czerwone, wyłupiaste oczy w których nie dostrzegłem źrenic, wyrwaną szczękę, przypalony nos i wielkiego, fioletowego siniaka pod okiem. Wyglądał naprawdę marnie i przerażająco jednocześnie, co tylko wzbudziło we mnie większy stres. Przybrałem na twarzy kolor buraka i miałem ochotę popłakać się jak małe dziecko, gdy tylko zobaczyłem, że zmierza on powolnie w moją stronę.
Wziąłem jeden kamyk i rzuciłem w niego, myśląc, że to coś poskutkuje. Tylko tak potrafiłem się bronić. Nie pomyślałem o niczym innym.
Mały kamyczek uderzył go w pierś i odbił się od niej, co nawet w najmniejszym stopniu nie ruszyło stwora. Nadal kulejąc na jednej nodze szedł w moją stronę. Strach sparaliżował mnie na tyle, że nie potrafiłem wstać i zamknąć drzwi. Nie pomyślałem nawet, żeby kopnąć drzwi nogą. Moje nogi odmówiły posłuszeństwa, więc zacząłem szukać scyzoryka, który był moją ostatnią nadzieją. Zupełnie ostatnią...
CZYTASZ
Dom śmierci
Science FictionZiemia była naszym domem. Nie zawsze i nie wszędzie panował pokój, ale staraliśmy się utrzymywać harmonię. Teraz jest już na to za późno. W czasach, które nastały, każdemu przyda się znajomość sztuki przetrwania. Zastąpiła ona bowiem wszystko - miło...