3. My name is Bill

1.4K 92 7
                                    

Hayley się bała. Doskonale widziałem, jak drży na całym ciele, trąc w palcach wiórki, które posypały się na drewnianą podłogę, po tym, jak wyryłem w ścianie jej sypialni ten napis. Jej strach był niemal namacalny. Upajałem się nim, dawał mi siłę, potrzebną do odzyskania mej dawnej postaci. Dodatkowo dziewczyna zbliżyła się do Pinesów. Wszystko szło zgodnie z moim planem. Już niebawem gra rozpocznie się na nowo. I tym razem to ja wyjdę z niej zwysięsko.

* * *

Obudził mnie szum wiatru w koronach drzew, a nie, tak jak w Chicago, promienie słońca boleśnie wżerające się w moje zaspane powieki. Przeciągnęłam się leniwie i nagle przypomniało mi się nocne zdarzenie. Szybko wstałam z łóżka i podeszłam do ściany, ale ku mojemu zdziwieniu nie było na niej żadnego napisu. Przetarłam twarz dłonią i prychnęłam.

- Aleś ty głupia. Coś ci się przyśniło.

Zeszłam po trzeszczący schodach i zaparzyłam kawy. W międzyczasie skoczyłam pod chłodny prysznic i ubrałam się w zwiewną, białą sukienkę. Wsunęłam stopy w lekkie sandałki i zrobiłam sobie śniadanie z produktów, które opiekuńcza mama wcisnęła mi do torby przed wyjazdem. ,, Zrób jakieś zakupy", nakazałam sobie w myślach, idąc z jedzeniem na werandę. Upiłam łyk kawy i postanowiłam zadzwonić do rodziców. Uspokoiłam ich, mówiąc, że udało mi się znaleźć miłych znajomych w moim wieku i że bardzo podoba mi się nowy dom. Szybko jednak skończyłam rozmowę, miałam bowiem w planach spacer po lasach, do których ciągnęło mnie odkąd tylko przyjechałam do Wodogrzmotów. Wzięłam tylko do ręki szkicownik i ołówek, po czym zakluczywszy drzwi, udałam się na spotkanie z naturą.

Długo wędrowałam po lesie, uważając jednak, aby zbytnio nie oddalić się od domu. Chłonęłam zapach drzew, pozwoliłam, by wilgotny aromat sosen pieścił mój nos. Po drodze zbierałam kwiaty, z których uplotłam uroczy wianek. Może wyglądało to dziecinnie, ale uznałam, że w lesie raczej nie spotkam nikogo, kogo opinia jakoś by mnie obeszła. Dzień był ciepły, ale drzewa chroniły mnie przed słońcem, dzięki czemu nie byłam spocona jak... No, jak Noboki. Po paru godzinach, zmęczona długim spacerem, usiadłam na polanie niedaleko mojego domu. Oparłam się plecami o duży, rozkosznie nagrzany głaz i zabrałam się za rysowanie. Może nie byłam wybitną artystką, ale dzielnie trzymałam się stwierdzenia, że trening czyni mistrza. Rysowałam wymyślne wzory, nachodzące na siebie, oddając się całkowicie władzy ołówka, który zdawał się sam prowadzić moją dłoń. Powoli traciłam kontakt ze światem zewnętrzym, ale wena odeszła ode mnie równie szybko, co się pojawiła.

- Wszystko bym oddała za talent...- szepnęłam cicho.

Zrezygnowana odłożyłam szkicownik i rozejrzałam się po usłanej białymi kwiatami polanie. Zanurzyłam dłoń w trawie i ku mojemu zdziwieniu poczułam wyraźnie szorstką powierzchnię. Na ziemi wypalony był jakiś znak, przypominający okrąg... Wstałam na równe nogi i dokładniej przyjrzałam się znalezisku. Dopiero teraz zauważyłam, że coś szarego, niemalżec całkowicie porośniętego mchem wystaje z wysokiej trawy. Coś, co przypomina ludzką rękę...

Poczułam, jak żołądek przewraca mi się w na drugą stronę, a przed oczami pojawiły mi się czarne plamy. Osunęłam się na kolana i z całych sił walczyłam z odruchem wymiotnym. Zacisnęłam mocno powieki i powoli uspokajałam głośny oddech. ,, Głupia, to nie może być trup'', wmawiałam sobie w myślach, gdy nagle usłyszałam w głowie męski głos.

,, Chcesz się przekonać?''

Z przerażeniem odsunęłam się na przeciwległą stronę niewielkiej polany i oparłam plecami o drzewo. Co to, do cholery, było?!

Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Wciąż próbowałam się uspokoić, wmawiając sobie, że to tylko wytwór mojej bujnej wyobraźni.

- Za dużo książek, stanowczo za dużo- szepnęłam do siebie i powoli wstałam. Na miękkich nogach ponownie podeszłam do wystającego przedmiotu. Byłam już coraz bliżej, dosłownie kilka małych kroków dzieliło mnie od znaleziska... I wtedy zahaczyłam stopą o wystający korzeń. Runęłam jak długa, odruchowo amortyzując upadek rękoma. Prawa dłoń napotkała na swojej drodze kamienną powierzchnię, lewa zaś zaliczyła spotkanie z wilgotną ziemią. Głośno przeklinając swoją nieuwagę, wsparłam się na wystającym przedmiocie i spróbowałam wstać. Nagle chłodne, kamienne palce boleśnie zacisnęły się na mojej dłoni, niemalże miażdżąc kruche kości w drobny mak. Wokół mnie tańczyły błękitne języki płomieni, a cały świat jakby przestał istnieć. Teraz liczyłam się tylko jai ogień, który osaczał mnie z każdej strony. Z mojej prawej ręki promieniował niewyobrażalny ból. Mimowolnie spojrzałam na przegub, na którym powoli pojawiał się czarny trójkąt z poziomą kreską w środku. Co ja najlepszego zrobiłam?!

Nagle wszystko ustało, a ja poczułam mocne szarpnięcie w okolicach pępka. Jakaś niewidzialna siła wypchnęła mnie z wypalonego w trawie kręgu, a ja wylądowałam na tyłku kilka metrów dalej. Błękitne płomienie zbiegły się w jedno miejsce, tworząc niewyraźny kształt, przypominający ludzką sylwetkę. Wzburzony ogień począł się uspokajać, a w kręgu pojawił się jasnowłosy mężczyzna, odziany w długi, żółty płaszcz i czarny cylinder. W prawej dłoni dzierżył solidnie wyglądającą, elegancką laskę. Lewitował parę centymetrów nad ziemią, ale po chwili jego stopy dotknęły podłoża, a on niczym kot zmrużył złote oczy i wciągnął wilgotne, leśne powietrze nosem. Na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen triumfu. Mężczyzna uchylił powieki i wyszedłszy z kręgu, z gracją podszedł w moją stronę. Cały czas siedziałam na ziemii, drżąc z przerażenia. Czułam, jak włoski na całym ciele stają mi dęba, a po plecach przebiega zimny dreszcz. Ciężki całun pełnej grozy i niepewności ciszy zdawał się być niemal namacalny. Nie słyszałam nic- ani szumu wiatru w liściach drzew, ani śpiewu ptaków czy chociażby odległego odłosu wody rozbijającej się o rzeczne kamienie.

-K-kim ty jesteś?- udało mi się wykrztusić, choć głos miałam nienaturalnie wysoki. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, ukazując ostro zakończone zęby. Ukłonił się, uchylając cylinder i podał mi dłoń ukrytą pod czarną, skórzaną rękawiczką.

-Oh, czyżbym zapomniał się przedstawić? Nazywam się Bill Cipher.- powiedział, wbijając we wzrok, a jego spojrzenie od razu przywiodło mi na myśl tygrysa, wpatrującego się w swoją ofiarę, zanim odbierze jej życie.

Przyjęłam pomocną dłoń, a Cipher z dużą siłą pociągnął mnie w swoją stronę. Nogi miałam jak z waty, drżące i niepewne. Szok zdeterminował moje zachowanie, nie pozwolił mi ani na ucieczkę, ani na racjonalne myślenie. Zamiast podjąć jakąś sensowną decyzję- bo w końcu znajdowałam się w dość niebezpiecznej sytuacji, stojąc w środku lasu, z obcym facetem, który wyszedł z płomieni- wykrztusiłam tylko parę słów.

- Jestem Ha...

- Doskonale znam twoje imię, Hayley. Wiem o tobie wszystko... A teraz należysz do mnie.

R u mine | Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz