Rozdział 9

587 83 25
                                    

Rozdział jeszcze nie sprawdzany, dodaję, bo wiem, jak długo na niego czekaliście (powinnam chyba napisać czekałyście). Jesteście moimi Lucky Ones so let's go~

Kris' POV

[Poszukiwanie Chanyolo episode 1]

To chyba jakieś deja vu, czy coś. Znowu zwiedzam cały kampus oraz tereny wokół niego w poszukiwaniu Chanyeola. To zaczyna się robić już nie tylko męczące, ale i nudne. Co gorsza, gość znowu zapadł się  pod ziemię. Z oczywistych względów jego pokój znajdował się na ostatniej pozycji moich "Miejsc do odwiedzenia w poszukiwaniu Parka". Stołówka, sala sportowa, siłownia - nic. Chęci i zapał uciekały ze mnie szybciej niż powietrze z balonu, a po tym idiocie nie było ani śladu. Trzymając ręce w kieszeniach dalej kontynuowałem swoją wędrówkę, którą można by porównać do drogi krzyżowej, kiedy jakby znikąd wyskoczyła przede mną niewielka postać. Nim nawet zdążyłem się odezwać, zostałem zepchnięty na ścianę, obsypany wiązanką przekleństw i  cholernie głośnym "ZEJDŹ MI Z DROGI". Lekko wybity z rytmu śledziłem wzrokiem oddalającą się postać. Dopiero teraz doszło do mnie, że to małe, pędzące tornado, to nikt inny, tylko Luhan we własnej osobie. Jego wcześniejsze zachowanie oraz zaciśnięte pięści świadczyć mogły tylko o jednym.

Oh Sehun, zjebałeś.

Moje usta uformowały się w niewielki uśmiech, gdy zza rogu wyskoczył zdyszany Oh. Kiedy w końcu  jego rozbiegany wzrok natrafił na moją osobę, dałem mu znak skinieniem głowy, że jego druga połówka właśnie mnie minęła. Ten nie marnując ani chwili ruszył w kierunku wcześniej przeze mnie wskazanym.

Patrząc tak na niego nie dało się ukryć uśmiechu. Biegał za Luhanem jak głupi, zakochany szczeniak. Mimo to część mnie mu zazdrościła. Przynajmniej miał na co przelać swoją energię, na bieganie za spłoszonym jeleniem. Ja tyle szczęścia nie miałem, nikt nie zainteresował mnie na tyle, bym mógł rzucić wszystko i za nim pędzić, jak Sehun. A szkoda, bo takie ciałko jak moje musi się teraz marnować.

Po tym krótkim incydencie kontynuowałem swoją wędrówkę, w sumie nikomu nieznaną drogę. Jak Boga kocham, jak tak dalej pójdzie będę się lepiej orientował w tych wszystkich korytarzach i zakamarkach niż woźny czy człowiek, który zaprojektował cały budynek.  Skierowałem się w końcu do zachodniego skrzydła, gdzie znajdowały się nasze pokoje. Zostało mi ostatnie miejsce do sprawdzenia, czyli pokój Yeola, jeśli go tam nie będzie, to przyznam, że porwali go kosmici albo wreszcie zamienił się w prawdziwego Yodę i odleciał na swoją planetę.

Bez zabawy w pukanie wparowałem do środka, tylko po to, by zatrzymać się już na samym progu. Całe pomieszczenie było w fatalnym stanie, jakby po trzęsieniu ziemi lub huraganie. Zerwane firanki, zrzucona pościel, roztrzaskana szafka nocna, stłuczone lustro i porozrzucane ubrania. Obraz jak z horroru. Na środku pomieszczenia klęczała skulona, czarnowłosa postać. Podchodząc bliżej dało się usłyszeć cichy szloch. Nie zajęło mi długo zorientowanie się, że to nie kto inny tylko Baekhyun. Zapłakany, skulony Baekhyun, trzymający w dłoniach jakiś zwitek papieru tak, jakby zależało od tego jego życie. 

- Byun? - szepnąłem. Nie miałem odwagi odezwać się normalnym tonem, bałem się, że przestraszę pogrążonego w płaczu dzieciaka.

- Kris? C-co tu ro-ro-bisz? - Baekhyun wręcz dławił się własnymi łzami, które nie chciały przestać płynąć z już i tak opuchniętych oczu.

- Szukam tego idioty, który tu nie sprząta,  a ty?

- Ch-chanyeol zostawił mi list, ja ch-chciałem z ni-nim porozmawiać, ale j-jego nie ma. - kolejna partia łez opuściła oczy chłopaka. Ciekawiło mnie, co takiego Yeol napisał w tym liście, ale nie chciałem zbytnio tego roztrząsać. Baek i tak był już w złym stanie emocjonalnym, nie potrzebował jeszcze mojej dociekliwości.

1+1=1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz