Vincent x Scott

733 35 30
                                    

Shot dla Chaotic_Kuroi_Neko. ^-^

Scott

Spojrzałem jeszcze raz na tarczę zegarka na moim prawym nadgarstku. Jeszcze dosłownie kilka minut. Nie, żebym się cieszył. W końcu musiałem spędzić tą zmianę z dwoma dziwakami. Lecz chciałem to już mieć za sobą. Najlepiej by było to wszystko olać, wrócić do domu i posiedzieć z moją wiecznie głodną kotką. Ale niestety nie mogę tego zrobić. Cóż poradzić, szef jest upartym perfecjonistą. Jeden błąd i wylatujesz. Nie mogłem stracić tej pracy. Trzeba z czegoś karmić tego sierściucha. Ach, te życiowe paradoksy. Oszaleć czasem można. Chodź nie tak bardzo jak dwójka z którą będę musiał zaraz siedzieć w jednym biurze. Usłyszałem silnik pewnego motoru. Wszędzie bym go poznał. Spojrzałem jak dziewczyna parkuje schodząc z maszyny. Zdjęła kask i ruszyła w moją stronę z uśmiechem na twarzy. Mimo, że było ciemno, w końcu jest noc, wszystko było widać. To przez lampy świecące w okół parkingu. Przynajmniej na to nie żałował pieniędzy nasz kochany szef. No, ciekawe gdzie jest nasz pan Fiolet. Czyżby się spóźniał? Zaraz miała się zacząć zmiana.

- Scott, staruszku! Nie wiesz jak sie cieszę. Myślałam, że te puszki cię pożarły. - powiedziała stając obok mnie. Niby to lekko walnęła mnie pięścią w ramię. Jęknąłem. Dokładnie tam, gdzie Freddy omal nie złamał mi kości.

- No jak widać JESZCZE żyje. Nie wiesz przypadkiem gdzie jest ostatni z naszej trójcy?

- Niestety nie. Od wczoraj się ani razu nie odzywał. Pisałam do niego lecz on nie odpisywał. Telefonu też nie odbierał. Pewnie się obraził za ten wczorajszy żart. A co cię to tak ciekawi?

- Po prostu tak się pytam. Nic dziwnego. Ech... może zaspał, znowu. Idźmy już do tego biura. Zaraz wybije północ. 

Przytaknęła tylko głową. Otworzyłem metalowe drzwi wejściowe i przytrzymując je puszczając ją pierwszą. Może niezbyt za nią przepadam, ale jakaś kultura obowiązuje. Wszedłem za nią do środka zamykając za sobą drzwi. Szliśmy obok siebie przez zawsze ciemny, długi korytarz prowadzący prosto do celu. Mam nadzieję, że zdąrzymy tam na czas. Ostatnio Mike wszedł do pizzerii trochę za późno i animatronik'i omal go nie pozabijały. Dlatego właśnie w tym miejscu czas jest najbardziej wartościową rzeczą. Podczas zmiany trzeba wczuć się w rytm, inaczej za późno nakręcisz pozytywkę lub poświecisz latarką. Nareszcie weszliśmy do biura. Oboje usiedliśmy na obrotowych krzesłach. Nie wiem czemu, ale dziwnie się czułem kiedy Fioleta nie było w pobliżu. Jakby na zawołanie rozległ się dzwon oznaczający początek zmiany. Wziąłem do ręki latarkę, a Naomi zaczęła przeglądać kamery przez tablet.

Przez następne trzy godziny nic sie nie stało, ale i tak się martwiłem. Gdzie podział się Vincent? Nigdy nie opuszczał zmiany, tylko czasami się spóźniał. Ale nie o tyle godzin. Może coś mu się stało? Uch, czemu ja się tak tym przejmuje? Moje przemyślenia przerwała Naomi która podskoczyła jak poparzona, nieźle mnie przy tym strasząc. Tablet opadł na podłogę, a ona cofnęła się fotelem od biurka. Wyglądała jakby zobaczyła ducha.

- Naomi...? Wszystko w porządku?

- Tak... przepraszam. Po prostu się wystraszyłam. No nie ważne. Słuchaj, musimy iść na zaplecze. Coś tam się dzieje. Nie ma czasu na tłumaczenia. Chodźmy!

Natychmiast wstała, wzięła do ręki latarkę i ruszyła przed siebie na korytarz. Lekko zmieszany ruszyłem za nią. Ciekawe co się takiego stało. Dobrze wiedziałem, że Naomi nie tak łatwo wystraszyć. Więc to na pewno coś ważnego. Szliśmy na koniec korytarza całkiem zapominając o animatronik'ach. W sumie i tak prawie sie dziś nie ruszały. Więc nie ma co się bać. Znaczy... oprócz zaplecza. Trochę się nie pokoje co tam jest. I gdzie do cholery jest Vinc? W końcu weszliśmy do małego, ciemnego zaplecza. Na pierwszy rzut oka nic tu nie było. Ale tak czy siak postanowiliśmy się rozejrzeć. Zbliżyłem się do jednej ze ścian i zacząłem przeszukiwać coś dziwnego. Coś jak tajnego przejścia, albo coś. Może to coś sie schowało? Albo Naomi sobie tylko stroi żarty.

- I co, masz coś? - spytałem.

- Nie. - usłyszałem za sobą. - Ale mam coś zupełnie innego.

- Co takiego? - odwróciłem sie na pięcie,  prawie dostawając nożem w ramię. Odskoczyłem w prawo zdziwiony.

Naomi stała uśmiechnięta z ową bronią w ręku. Dopiero teraz zauważyłem o co chodzi. To ona zabiła rok temu te dzieci. A teraz... ja jestem jej kolejną ofiarą. Przełknąłem głośno ślinę. Na moje nieszczęście drzwi były zabarykadowane. Moje szanse na przeżycie były minimalne. Znaczy... tak obliczyłem. Podskoczyłem szybko ponieważ prawie podcięła mi nogi. Ale i tak zdążyła mnie popchnąć przez co upadłem na podłogę. Nie zdołałem się podnieść. Przyłożyła mi szybko nóż do gardła a drugą ręką przytrzymała moje ramię. Nie mogłem nic zrobić. Jeden ruch i broń przebiła by moją szyję, a ja bym się wykrwawił.

- Chyba będzie to łatwiejsze niż myślałam. Słuchaj, nie myśl, że jestem jedynym zabójcą w tym mieście. Jest jeszcze pewien ktoś. Na pewno nie zgadniesz kto.

- Nie możliwe... kłamiesz! Nie mieszaj w to Vincent'a! Wiem, jest szalony, ale nie mógłby tego zrobić.

- Jasne. Słuchaj, nie wiesz o nim tyle, ile trzeba. No dobra i tak zaraz umrzesz. Więc po co ci to wszystko mówić? No dobrze. Żegnaj, Panie Ring Ring.

- Ani mi się wasz. Od początku wiedziałem co się święci. Więc teraz, połóż nóż na podłogę, wstań i podnieś ręce do góry. - usłyszałem głos... Vincenta?

Dziewczyna posłusznie wstała, lecz nadal trzymała nóż. Dopiero teraz zauważyłem stojącego za nią Fioleta który celował w nią pistoletem. A ja ani drgnąłem. Czekałem na ciąg wydarzeń. Naomi rzuciła nóż. Lecz ten przeszył mi  ramię tak mocno, że wbił się w podłogę. Krzyknąłem głośno i chwyciłem za rączkę. Wyrwałem go szybko i rzuciłem gdzieś w dal. Darłem sie jeszcze chwilę, po czym usłyszałem strzał. Spojrzałem w stronę Vinca i Naomi nie zwracając uwagi na krwotok z rany. Ciało dziewczyny leżało na podłodzę, martwe. Vincent schował pistolet i podbiegł do mnie. Przykucnął obok mnie i zaczął oglądać ranę. Ściągnął koszulę i wyrwał spory jej kawałek. Podniósł delikatnie moją rękę i owinął w okół rany materiał, tamując przy tym krwawienie. Pomógł mi wstać i razem wyszliśmy zza zaplecza. Żaden z nas się nie odzywał. Vincent wyglądał na przerażonego całą sytuacją, tak samo jak ja. To wszystko stało się tak szybko, że nie wszystko do końca do mnie docierało. Zanim się obejrzałem siedziałem w aucie Fioleta jadąc gdzieś.

- Gdzie my jedziemy?

- Do szpitala. Ta rana jest okropnie głęboka, a ten materiał długo nie wytrzyma. Na moje oko potrzebujesz szwów. Ale cóż, nie znam się. - powiedział na jednym oddechu.

- Wiedziałeś o tym, co planuje Naomi?

- Tak... w sumie, chciała mnie namówić do pomocy. Jednak... nie miałem zamiaru cię zabijać. Zamiast tego, postanowiłem ci pomóc. Kiedy byłem pod pizzerią... myślałem, że jest już za późno. Pierwszy raz w życiu się bałem. Myślałem, że nie żyjesz. Myślałem, że ciebie już nigdy nie zobaczę.

- Uch... nie wiedziałem, że jestem dla ciebie taki ważny. Wiesz, też się o ciebie martwiłem. Myślałem, że coś się tobie stało.

Zatrzymał się pod szpitalem. Nie wyglądało jednak na to, że ma zamiar wysiąść. Był zmieszany. Wahał się czegoś. Chciałem sie go spytać co się stało, jednak on przerwał mi łącząc nasze usta. Na początku lekko się zdziwiłem. Po chwili jednak oddałem pocałunek. Nie trwało to za długo. Vincent szybko sie odsunął. Chyba przypomniał sobie, że krwawię. Wysiadł z auta okrążając je. Otworzył mi drzwi, a ja wstałem zamykając je zdrową ręką. Vincent otoczył mnie ramieniem i razem ruszyliśmy do szpitala.

- Kocham cię. - szepnął mi do ucha.

- Ja ciebie też. - odpowiedziałem z uśmiechem.

Taki trochę krótki... przepraszam. Lekko się dekoncentruje przez to, że musze jeszcze zrobić zadanie na fizykę. :/

Następny shot pojawi sie jutro lub w środę. Mam nadzieję, że ten się podobał... dziewoi (tak sobie wymyśliłam) która zamówiła proszę o danie znak w komentarzu.

Tamten shot usunęłam z pewnego względu ;-;

One-Shots Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz