Złoty liść dębu...

433 16 11
                                    



Maylene prawie spadła ze schodów, gdy biegła przywitać panienkę. Ja zaś spokojnym krokiem ruszyłam ku wejściu, mając cichą nadzieję, iż panicz znajdzie się tam pierwszy i różowe tornado mnie nie zauważy, a tym bardziej nie będzie miało ochoty bawić się w przebieranki. O, ja naiwna. W momencie gdy różowe dziewczę mnie zobaczyło, dosłownie rzuciło się w moją stronę z prędkością polującego wilkołaka, jak zwykle wykrzykując coś co w jej mniemaniu jest skrótem od mojego imienia. Litości! Czemuż to pannisko ma taki mocny chwyt? Powoli czułam jak do mojego mózgu przestaje dopływać tlen.

Z morderczego uścisku wyswobodziło mnie dopiero pojawienie się panicza, który momentalnie stał się głównym celem panienki. Ja za to pierwszy raz się ucieszyłam z faktu iż za mną stał Sebastian, gdyż nie wylądowałam na podłodze. Pomyśleć, iż trzynastoletnie dziewczę sprawiło, iż mało nie zemdlałam.Nie powiem jednakże, iż nie wygląda to słodko gdy ona próbuje przytulić panicza a ten reaguje na pieszczotę jak większość kotów na wodę. Coś mi się zdaje, że nic nie wie o kontrakcie, gdyż wtedy pewnie nie wypuściłaby go z objęć. Może dzięki temu mniej będzie cierpieć gdy demon pożre jego duszę? Lecz nie zmienia to faktu, że cierpieć będzie na pewno.

- Gdzie podaliście obiad- z zamyślenia wyrwał mnie nieprzyjemny dreszcz i głos Sebastiana tuż przy uchu. Niedbale strąciłam jego dłonie ze swoich ramion.

- We wschodnim salonie, Sebastianie.

- Mam cicha nadzieję, że nie masz w planach wymknąć się z rezydencji, co? Byłoby szkoda gdybyś nas opuściła w tak piękny dzień.

-A co biedny obolały lokaj nie poradzi sobie z dwójką dzieci? Nie rozśmieszaj mnie.

-Ładnie to ujęłaś. Biedny, obolały lokaj. Więc proszę Cię byś została i mi pomogła-powiedział chwytając mnie pod rękę, na co ja prychnęłam. I tak nie dam rady się wyrwać nie zwracając większej uwagi panicza.

- Dzisiejszy obiad jest dziełem, w głównej mierze, panienki Elfridy, więc pozwól Lady Elżbieto za nami.

Czy jak go teraz zamorduje to będzie to morderstwo w afekcie? Nienawidzę gdy ktoś chwyta mnie bez mojej zgody pod ramię, zwłaszcza demony. Coś czuje, iż jednak nie dam rady sięwymknąć...

****

Nie myliłam się.

Gdy tylko próbowałam się wymknąć, a moment był idealny, gdyż panicz próbował wytłumaczyć narzeczonej zasady gry w szachy (powodzenia życzę tak na marginesie paniczu), wylądowałam na ścianie w przedpokoju a przy obu mych ramionach zobaczyłam białe rękawiczki. Spojrzałam hardo w czerwone oczy demona. Dostrzegłam w nich nikły błysk bólu, czyżby demon miał wyrzuty sumienia, ale czemu?

- Czyżby nasz ptaszek próbował uciec?

- Nie powinno Cię to obchodzić.

- Ależ moja droga, skąd tyle jadu w twym głosie?

- Zaś twój ocieka słodyczą. A teraz z łaski swojej się odsuń, bo mam zamiar iść do Undertekera.

- Nigdzie nie pójdziesz, przynajmniej nie dziś-przejechał mi palcem po policzku, co wywołało u mnie niekontrolowany dreszcz strachu, zaś u niego pogłębiło uśmiech.-Czyżby znachorka bała się demonów?

- Nie dopisuj sobie interpretacji do mojego obrzydzenia demonie. Miałam w życiu styczność z niebezpieczniejszymi diabelskimi tworami od ciebie. Tymczasem wybacz, ale wychodzę.

Powiedziałam i odepchnęłam go. Nie zdążyłam zrobić pięciu kroków a on już stał między mną a drzwiami. Cudownie.

- Jesteś potrzebna tu. Ktoś zbliża się do rezydencji, ja muszę zająć się, jak to dziś określiłaś, dwójką dzieci. Co za tym idzie, ty z resztą służby musicie powstrzymać intruzów przed wejściem do środka. Potrzebna Ci broń?

Pierwszy raz nie patrzył mi w oczy. Czyli nie działa z własnej woli tylko z rozkazu panicza. Fakt panicz nie wie, iż my znachorki możemy zabijać tylko w obronie życia.

-Nie potrzebuję mam swoją- odwróciłam się napięcie i ruszyłam do swej komnaty, gdzie zarzuciłam na plecy znajomy ciężar miecza. Taka tam mała pamiątka od wdzięcznego słowiańskiego plemienia za uratowanie jednego z ich kneziów. Na wszelki wypadek wzięłam też kuszę. Owszem jestem znachorką ale przez inkwizycję musiałam nauczyć się walczyć. Ruszyłam prosto do Tanaki który życzył nam powodzenia i powiedział, że na nas liczy. Ruszyłam między drzewa, za cel obrałam martwą strefę, miejsce którego niema na oku żaden z nich. Ciężar miecza, idealnie wyważonego i dostosowanych do mojego wzrostu przy zachowaniu maksymalnej odległości od celu dodawał odwagi. Dodatkowo głownia i jelec był pokryty pięknymi rzeźbieniami liśćmi dębu i filigranowymi kwiatami, między które zostały wplecione runy układające się w zaklęcie, broń równie mordercza dla demonów co kosa żniwiarzy, z tą różnica, iż z dala od mojego miecza powinny się też trzymać anioły. W kołczanie delikatnie podzwaniały posrebrzane groty strzał, kusza jest idealną bronią na wilkołaki. Już po chwili zauważyłam pierwszych intruzów. Na głowie wylądował mi liść dębu, delikatnie już pozłocony. Jesień się zbliża a Mokosz na swój własny sposób dostarcza swej oddanej służce to czego jej wdanej chwili brak. Mam nadzieję że wybaczy mi odebranie życia niewinnym. Wdech,wydech i strzał. Próbowali mnie trafić, niestety, zbyt dobrze umiem się wtopić w otoczenie. Od pierwszego trafienia wokoło rozniósł się zapach krwi. Pozostałych spotkała śmierć od miecza. Cały czas towarzyszył mi dźwięk strzałów, czyli reszta też nie próżnuje. Jedno jest pewne, muszę się przebrać. Cała się lepię od krwi. Mam ochotę rozerwać panicza na strzępy. Jedyne co mnie przed tym powstrzymuje to świadomość, iż „składać go do kupy" będzie Adrian, a ja nie chcę by się męczył. Nie jestem pewna czy dałby rade go ułożyć gdybym jednak się nie powstrzymała, i czy byłoby co zbierać. Poza tym tego Mokosz mogłaby mi już nie wybaczyć...

Po toalecie ruszyłam do kuchni. Cisza która tu panowała była dla mnie błogosławieństwem którego potrzebowałam. Potrzebuje również pewnego zielonookiego boga śmierci, ale w życiu nie można mieć wszystkiego. Mam wielka ochotę zatonąć w jego ramionach i dać popłynąć łzom. Nienawidzę zabijać niewinnych. Co prawda miałam w życiu parę epizodów z mordowaniem posłańców inkwizycji, a raz nawet kapłana który dał mi propozycję podtytułem „jedna noc a będziesz wolna i oczyszczona z wszelkich zarzutów o herezję i czary". Jednakże każdego morderstwa żałuję, no poza tym kapłanem. Ciekawe ile dziewcząt uchroniłam przed hańbą zatapiając sztylet w jego piersi? Ile dziewcząt zdarzył posiąść zanim trafił na mnie? Nigdy nie poznam odpowiedzi na te pytania, jedno jest pewne, tak nie powinien postępować mężczyzna działający jakoby w imię boga. Nagle poczułam jak czyjeś ręce oplatają mnie w pasie, co momentalnie wyrwało mnie ze wspomnień...

******************************************************

Gratulacje dla mojej weny która przyszła i poszła w najmniej odpowiednim momencie czyli w połowie rozdziału...

Liście dębu symbolizują odwagę. to wyjaśnia czemu zwiadowcy nosili takowe na piersi, prawda moja droga proxy?

Rozdział znów krótszy bo jak już wspomniałam moja wena jest wybredna. Miłego czytania :)

Kwiat paproci (Mroczny Żniwiarz i Znachorka)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz