Rozdział 2 (Matt)

37 6 1
                                    

Cztery lata wcześniej...

Siedziałem w tej cholernej klitce na tyle długo, aby przyjrzeć się każdemu szczegółowi pomieszczenia (nie żeby było ich szczególnie wiele). W najlepszym razie trzy na cztery metry, białe ściany, podłoga wyłożona szarym linoleum, goła żarówka, zwisająca na kawałku sztywnego kabla z sufitu. Na środku stał metalowy stół po obu stronach metalowe krzesła... I to by było na tyle. Można by też od biedy uznać, że zamontowana na suficie kamera to część wyposażenia.

Zerkałem ciągle ma metalowe drzwi, które od kilku dobrych godzin były zamknięte. Więc siedziałem i czekałem, zastanawiając się jakim cudem udało mi się w to wpakować. Niespokojnie miąłem w spoconych palcach brzeg koszuli. Ręce miałem skute zwykłymi, policyjnymi kajdankami. Nadal potwornie bolała mnie głowa – uderzenie, które mnie powaliło było cholernie mocne. Nie mogłem mieć stuprocentowej pewności, ale przypuszczałem, gdzie mogłem być. Nie chodziło oczywiście o dane geograficzne, ale o rodzaj miejsca. To musiała być kryjówka jednej z bojówek, które od jakiegoś czasu nękały kraj ciągłymi atakami. Mieszkańcy Pngei bali się ich i nic dziwnego - ci ludzie byli niebezpieczni. Tak niebezpieczni, że Rada starła się ich wyśledzić i zniszczyć, a ja byłem teraz w ich rękach. Zastanawiałem się tylko, czemu akurat ja? Przychodził mi do głowy tylko jeden powód...

Drgnąłem kiedy drzwi się otworzyły. Właściwie nie wiem czego się spodziewałem: skór, tatuaży, ćwieków w różnych częściach ciała? A może wojskowego munduru? Czegokolwiek wypatrywałem na pewno nie było to stworzonko, które zawitało do pokoju. Miała może z metr sześćdziesiąt, szczupłe, ale kobiece ciało, które zapewne na ulicy przyciągnęłoby wiele spojrzeń i najbardziej rude włosy jakie kiedykolwiek widziałem. Nie złoto-miedziane, nie krwistoczerwone, które wymagają morza farby... Cholera- po prostu rude. I nie wiem czemu, ale wątpiłem, że majstrował przy nich fryzjer. Ubrana w nisko opuszczone na biodrach bojówki i bluzkę na ramiączkach podeszła do stołu, nie zaszczycając mnie nawet najmniejszym spojrzeniem. Oprała dłonie na oparciu wolnego krzesła i dopiero wtedy spojrzała na mnie. Nie.. Może „spojrzała" to złe słowo: ona przeszyła mnie tymi swoimi ślepiami. Jakbym patrzył w oczy kotu, dzikiemu kotu, który jest gotowy skoczyć na mnie i rozerwać mi gardło. Te zielone oczy psuły wrażenie niewinnej istotki stworzone przez zmysłową figurę i rude loki.

- Mam nadzieje, że będziesz współpracować...- mruknęła delikatnym, melodyjnym głosem.

-Z terrorystami?- wypaliłem, ale od razu zdałem sobie sprawę, że to mi nie pomoże.

-Ach tak? – Wydawała się rozbawiona. - Po czym wnosisz, że jestem niebezpiecznym przestępcą? Jak to ujmujesz: terrorystką?

- Siedzę, cholera wie gdzie, skuty, a ty mnie przesłuchujesz... Jakie wnioski wyciągnąłby trzeźwo myślący człowiek, szczególnie po ostatnich zamachach w 3B?

- To akurat nie była nasza sprawka. - Zaśmiała się.- To było prostackie i nieudolne. My działamy, jakby to rzec... bardziej finezyjnie.

- Przyznajesz się, że jesteś terrorystką?- W tej kobiecie było coś przerażającego.

-Tak. - Posłała mi zimny uśmiech. - A ty? Co ty mi możesz o sobie powiedzieć?

- Absolutnie nic. Nie mam najmniejszego zamiaru z tobą rozmawiać. – Starałem się brzmieć spokojnie.

-Chyba potrzebujesz małej pomocy. – Uśmiechnęła się do mnie paskudnie.

-Nie sadzę.

-Mam trochę inne zdanie na ten temat, więc zacznę od tego, że dam ci radę: nie okłamuj mnie...- Przyszpiliła mnie wzrokiem.- Jak się nazywasz?

Kiedy nadejdzie burzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz