Rozdział 24 (Matt)

9 0 0
                                    

Wracałem do sił i coraz częściej zaczynała mi towarzyszyć potworna nuda. Ostrożnie zwiedzałem kompleks i starałem się połapać w sytuacji. Eva znikała gdzieś na całe dnie i prawie jej nie widywałem. Robiło się cieplej – trawa w ogrodzie stałą się soczyście zielona, a drzewa pokryły się białymi i jasnoróżowymi kwiatami. Nigdy nie widziałem takiej wiosny – bez elektrycznego szelestu miasta. Było w tym coś takiego... Jakiś głos, który czułem wewnątrz siebie: obca mi od dzieciństwa nutka spokoju. To było irracjonalne – siedziałem przecież w niewidzialnym więzieniu bez krat i układałem cholernie trudne puzzle. Unosiłem się w jakiejś nieokreślonej przestrzeni, gubiąc poczucie czasu. To było dziwne – kiedy brakło obowiązków i zdarzeń, które nadawałyby dniom ramy poczułem, że tracę nad tym wszystkim kontrolę (nie, żebym miał ją wcześniej). To było jak przebywanie po drugiej stronie lustra, jak równoległy świat. Czasami leżałem w ciszy na łóżku w ciemnym pokoju i zdawało mi się, że to wszystko sen: wielki zaczarowany ogród, który nie chce się podporządkować logice.

Kiedy doszedłem do wniosku, że jestem gotów na brutalny powrót do rzeczywistości, poprosiłem Alexa, żeby pokazał mi wszystkie materiały dotyczące mojego ojca: filmy, dokumenty, zdjęcia.

Marcus był chłodnym człowiekiem: zdystansowanym, inteligentnym, obdarzonym umiejętnością chłodnego myślenia w trudnych sytuacjach. Potrafił też być naprawdę czarujący, jeśli tego chciał, o ile oczywiście na jego drodze nie stanęła flaszka dobrej whisky, albo nawet najzwyklejszej wódki.

Ojciec jawił mi się zawsze jako głębokie jezioro o gładkiej jak stół tafli – żaden podmuch wiatru nie poruszał nieruchomej, czarnej wody. Kiedy próbowałeś spojrzeć w toń, dostrzec dno, widziałeś tylko ciemną, bezdenną głębinę i wszystko wokół szeptało ci do ucha, że nie warto nurkować w cienistej otchłani tylko po to, żeby dowiedzieć się, co czeka na dnie. Tak – mogłeś musnąć powierzchnię palcami albo zanurzyć stopy w chłodnej wodzie, ale głupio było iść w stronę środka jeziora: nie wiem czemu Mary nie bała się stąpać po dnie, którego nie widziała. Towarzyszyła mi niemal zupełna pewność, że matka była jedyną osobą, dla której zdradziecka toń bywała łaskawa i tylko jej kroki poprzez mroczną wodę nadawały martwemu zbiornikowi pozory życia. Kiedy jej zabrakło nawet to odeszło – dziwne, ale jestem niemal pewien, że ojciec na swój dziwny, upiorny sposób ją kochał, o ile ktoś taki jest zdolny do miłości. A teraz i ja po raz pierwszy w życiu odważyłem się zanurzyć w lodowatej wodzie, jak kiedyś zrobiła to mama...

Kiedy siedziałem z Alexem i oglądałem kolejne filmy miałem wrażenie, że czarne jezioro chce mnie utopić. Zimna woda wdzierała się do mojego umysłu i sprawiała, że drżałem na całym ciele, a im głębiej światło do mnie docierało, tym ciemniej było wokół. A gdy w końcu dotarłem do dna znalazłem tam tylko białe kości... To wymykało się mojemu rozumowaniu – nie chciałem wierzyć, że zrobił wszystkie te rzeczy, ale też w głębi duszy wiedziałem, że byłby do tego zdolny. Ten człowiek. To martwe jezioro. Mój ojciec...

Chyba nie miałem w sobie wytrwałości, jaką zawsze miała Mary – ona zawsze szukała w ojcu pozytywów, ja nie miałem na to siły. Nie wiedziałem właściwie nic: gdzie jestem, kto mnie więzi, a jedyna rzecz, jaka była pewna, to widza, że mój własny ojciec jest potworem. Nie takiego punktu zaczepienia potrzebowałem. Desperacko próbowałem zamknąć tą wiedzę w jakiejś szufladce w mojej głowie i otworzyć ją, kiedy będę gotów, ale moje mentalne zabiegi nie zdawały egzaminu – ciągle widziałem w myślach jego twarz.

Walka z dziwnym światem bez czasu i miejsca nie miała sensu – miałem dość płynięcia pod prąd i postanowiłem w końcu dać się porwać nurtowi tego strumienia... Woda była ciepła i odbijał się w niej błękit nieba, a ja stałem na brzegu i tym razem nie bałem się zanurzyć.

Kiedy nadejdzie burzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz