Prolog

3.8K 151 11
                                    

Czasem kogoś koniec może być dla innego początkiem.

Był znienawidzony przez wszystkich poniedziałek. Nawet ja miałam bluzę z napisem ,,I hate monday".
Mama jechała przez bardzo niebezpieczną drogę. Spieszyła się do pracy. Na jednym z zakrętów wyniosło ją na drzewo.  Oczywiście przyjechała karetka, mamę zabrali. Była w krytycznym stanie i lekarze nie dawali jej żadnej szansy.
Do ostatniej sekundy miałam nadzieję, że z tego wyjdzie. Ale On miał inne plany.  Zabrał mi mamę, zostawił ojca.

Wszystko mogło być jeszcze po staremu, gdybyśmy zostali w Polsce, ja dokończyłabym szkołę i poszła na wymarzone studia. Tak jak było w planach.
Może przez chwilę było by nam trudno pogodzić się z tą całą sytuacją, ale razem jest o wiele lepiej.

Jednak tato zdecydował inaczej, a ja nie mając jeszcze osiemnastu lat, musiałam się poddać jego woli.

Tato po wypadku często wyjeżdżał na delegację. Zostawiał mnie samą w domu w żałobie.
Nie świrowałam i pogodziłam się z losem.  Nieobecność ojca źle na mnie wpływała, ale nie miałam wyjścia.

Tato po miesiącu powiedział, że poznał kobietę. Nie wiele mi o niej mówił, ale coraz rzadziej był w domu. Wiedziałam, że to przez nią.

W końcu przyprowadził ją do domu. Była nawet podobna do mamy. Myślałam, że tato po prostu tak odreagowuje jej śmierć.

Karen to Niemka, mieszkająca w Ruhpolding. Ma trójkę dzieci.

Tyle wiedziałam o jak się okazało już narzeczonej mojego ojca.
Nie tryskałam entuzjazmem kiedy się o tym dowiedziałam. Kochałam ojca i chciałam, żeby był szczęśliwy. To się wiązało z wyprowadzką do Niemiec. Przez cały ten okres pomagałam w przygotowaniach do ślubu i w budowie domu. Z tym wszystkim było dużo zamieszania. W tym całym pędzie chyba i ja byłam szczęśliwa. Miałam się czym zająć i zapominałam. Ludzie patrzyli się na mnie ze współczuciem i żalem myśląc pewnie ,,tonący brzytwy się łapie". Koleżanki nie raz się pytały czy wszystko w porządku, kiwałam głową i uśmiechałam się.
Nie znałam mojego przyszłego rodzeństwa i może to lepiej. Kiedyś nawet chciałam mieć brata lub siostrę, ale w innych okolicznościach.  To jednak byli dla mnie obcy ludzie i wiedziałam, że nigdy się nie poczuje z nimi jak z rodziną.

Jedyne co mi dodawało otuchy to to, że umiem język. Kiedy tylko się stresowałam, powtarzałam to sobie jak mantrę.
W mojej głowie roiło się od obaw,, a co jeśli nikt mnie nie polubi, będę wyśmiewana?”
Nie miałam za bardzo do kogo się tym zwrócić, bo mimo że koleżanki ciągle powtarzały, że mogę na nie liczyć, nie chciałam ich obarczać moimi problemami. One miały swoje i nie były aż tak mi bliskie.
Niby poza ojcem miałam też inną rodzinę, ale oni tylko by machneli lekceważąco ręką.

W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień.

Gra wideoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz