Rozdział 1

2.7K 112 8
                                    

Mieszkałam w hotelu. Tak się umówiliśmy, że dopiero po weselu wniesiemy ostatnie walizki do naszego domu. Dopiero na ślubie miałam zobaczyć moją przyszłą rodzinkę. W żaden sposób się nie ekscytowałam. Nie było czym.

Od zawsze miałam ekstrawagancki styl. Wiernie podążałam za co rusz zmieniającą się modą, czasem dodawając coś od siebie. Jednak w tym dniu postawiłam na zwyczajną sukienkę i białe szpilki.
Nawet poszłam do fryzjera.
Moje niegdyś długie włosy za pośladki skróciły się do ramion. Założyłam tylko świecącą opaskę.

Na placu urzędu była już tylko Karen ze swoim synem. Był to odpowiedni moment bym i ja weszła.
Drzwi były szeroko otwarte. Szłam przy ścianie by nikt mnie nie zauważył. Tylko stukot obcasów dawał o mnie znać.
Podeszłam do krzesła z pierwszego rzędu i bez ociągania się po prostu usiadłam. Tato z niedowierzaniem wpatrywał się we mnie, widział mnie pierwszy raz ze ściętymi włosami. Może to głupio zabrzmi, ale kiedyś włosy były dla mnie ważne. Mówiłam, że wolałabym się pociąć niż je ściąć. Dbałam o nie bardziej niż o inne rzeczy. Były dla mnie bożyszczem. Dlatego ten widok, tak bardzo go zdziwił.

W końcu rozbrzmiała muzyka i weszła ona. Wyglądała bardzo ładnie.
Wszyscy dobrze się prezentowali, co mnie trochę zdziwiło. Czytałam, że Niemcy nie stroją się na takie uroczystości. Chyba zrobili ten jeden wyjątek.
Urzędnik mówił coś po niemiecku, niewiele rozumiałam.
W końcu przyszedł czas przysięgi.
Tato powtarzał za urzędnikiem:

Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Karen i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe.

Z każdym słowem ranił mnie coraz bardziej. Coś mnie rozrywało od środka. Serce mi pękało na malutkie kawałeczki. Miałam ochotę tupać, płakać i ryczeć. Rozwalić cały ten urząd. Nie dopuścić do założenia obrączek. Jakaś wewnętrzna siła kazała mi tam podejść i wyrwać z dłoni ojca pierścionek. Jednak  nie zrobiłam tego.
Liczyłam na tajfun, który oderwie ich od siebie. Z każdą sekundą nienawidziłam coraz bardziej ojca. Chciałam go jakoś skrzywdzić, tak jak on mnie tą przysięgą.
Jeszcze nigdy tam głęboko w środku nie panowały takie uczucia.
Nie przypuszczałam, że to wszystko tak mnie rozjuszy. Ale musiałam nad sobą panować. Mimo wszystko nie mogłam robić cyrku.
W końcu zauważyłam, że sala pustoszeje. Poszłam za tłumem. Nie zatrzymywałam się nawet na chwilę. Szłam jak w transie prosto do restauracji, w której miało się odbyć wesele.
Byłam tam pierwsza, zespół się rozgrzewał, a kelnerki nosiły jedzenie. Usiadłam na wyznaczonym miejscu i czekałam.
Po jakiś dwudziestu minutach zjawili się pierwsi goście. Impreza się rozkręcała i byłam jedynym człowiekiem, który się nie bawił.
Siedziałam i popijałam Sprite. Nie zwracałam uwagi na głośną muzykę czy podbiegające do mnie dzieci.

Panowała we mnie nienawiść. I tylko to czułam. Nie miałam też ochoty na poznawanie nowej rodzinki.

Już jedną miałam.

W środku imprezy usłyszałam bełkotliwy głos prowadzącego.

- A teraz taniec ojca z córką.

Rozległy się oklaski. Wstałam z krzesła i podeszłam do ojca na środek parkietu. Uśmiechnął się do mnie. Zaczęliśmy taniec. Miałam ochotę nadepnąć na jego nowe buty, ale coś mnie powstrzymywało.
Po przedstawieniu powiedziałam, że źle się czuje i pójdę do hotelu.
Tato protestował, ale na niewiele się to zdało. Byłam uparta i zdecydowana.

Wysłał syna Karen, by mnie odprowadził. Tego nie mogłam odmówić. Trochę się jednak bałam.
Szliśmy pustym chodnikiem. Wokół panowała niezręczna cisza. A niebo było czarne, rozświetlone dużą ilością gwiazd. Drogę oświetlały pojedyncze lampy.
Wymamrotałam swoje imię, a on odmamrotał swoje. Nie wyglądaliśmy jak rodzeństwo, bo w sumie nawet nim nie byliśmy.
Nie znaliśmy się, nie mieliśmy wspólnych historii ani żartów. Obcy ludzie.
Nawet nie przychodziło mi żadne pytanie do głowy. Ile masz lat? Gdzie jest twój ojciec?
Wszystko było takie absurdalne. Przecież to powinnam wiedzieć.

- Ale wieje.

Skrzywiłam się na swoją pomysłowość. Lepiej nie mogłam wymyśleć.

Ściągnął marynarkę i podał  mi ją. Prawdziwy braterski czyn.

- Dziękuje, ale teraz tobie będzie zimno. - Wzruszył ramionami.

- Trudno.

Trudno to było z nim nawiązać jakąkolwiek rozmowę.

- Jutro wprowadzimy się już do domku. Chyba będę miała pokój obok ciebie. - Uśmiechnęłam się do siebie za tak długą wypowiedź.

- Tak, chyba tak. - Zmarszczył brwi i się zamyślił.- Będę raczej dobrym współlokatorem.

- Spokojnym?- Pokiwał głową twierdząco i resztę drogi spędziliśmy w ciszy.

Zdziwiłam się. Zazwyczaj stresowałam się w obecności chłopaków. A przy nim nie czułam nic. Nie za bardzo mnie obchodziło jak teraz wyglądam, czy mówię dobrym tonem.
Był mi obojętny.
Mimo, że nawet był w moim typie. Przystojny, wysportowany. Jednak nie czułam nic oprócz obojętności.

Gra wideoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz