Rozdział 24

1K 53 7
                                    

Byłam zmęczona.
Nie odzywałam się z Yannem, z Finem. Z Karen wymieniałyśmy informację. W domu było strasznie niezrecznie.
Nadal nie mówiłam nic  Lisie. Nie chciałam jej w to mieszać.
Postanowiłam zrobić sobie jeden dzień wolny. Od szkoły, problemów. Przenieść się do przeszłości. Tam znajdowała ukojenie.
Wyciągnęłam stare zdjęcia. Zawsze dotykałam uchwycone osoby na nich. Jakby były żywymi istotami. Uśmiechałam się do siebie. Każda fotografia miała w sobie to coś. Widać było pomiędzy nami zgodę, może miłość.
Przyglądałam się mamie. Różniłyśmy się od siebie. Wszystkim. Charakterem jak i wyglądem. Mama nie bała się ryzyka, lubiła zmiany, brała życie pełnymi garściami. Uważała, że nic nie ma do stracenia. Czemu nie wychowała na tak odważną osobę swoją córkę? A może to nie była kwestia wychowania? Może juz taka miałam być. Koniec i kropka.
Rodzicielka uśmiechała się do mnie. Jakby pokrzepiająco.
Tylko, że nie wiedziała, jak potoczy się nasze życie, że zabraknie w nim jej.
Może ja też tego nie wiem. Może za chwilę i ja stąd zniknę. Tak niepostrzeżenie. Świat się nie zatrzyma. Tylko najbliżsi będą cierpieć.

Wyciągnęłam stary zeszyt. Pisałam tam wszystko, co przyszło mi do głowy. Nie nazywałam tego pamiętnikiem, ponieważ byłoby to sporym nadużyciem. Zapisywałam tam uczucia. Nie wydarzenia.
Powoli kartkowałam brulion. Znajdowały się tam zabawne, smutne, wzruszające zapiski. Jeden szczególny. Kilka dni po śmierci mamy. Wiersz.

Ostatni liść spadł na tym drzewie
I pustka powstała,
A jesień nadeszła.
Mętną twarzą patrzy się w oczy i naigruje, gdy ciężko na sercu.
I ryse wystruguje kolejną w tym miejscu.

Na pierwszy rzut oka zwykłe, złączone ze sobą zdania, ale za nimi kryją się wielkie emocje, towarzyszące mi przez kilka miesięcy. Jeszcze kiedy sama coś pisałam, zauważyłam, że tylko ja rozumiem, o co mi chodzi w tej niepozornej składance. Co mnie skłoniło do napisania, jakie emocje mną panowały.
Paradoks Szymborskiej jest taki, że nawet ona nie dostała maksimum za interpretację swoich wierszy.
Czytam to jeszcze kilka razy. Parę kropel kapie na kartkę.

Następnie puszczam dawne nagrania. Rodzice chętnie dokumentowali moje poczynania. Pierwsza zupka, przejście z pampersa na nocnik, jazda na rowerze, pasowanie na ucznia. I jeszcze więcej innych wydarzeń. Teraz dostrzegałam, jak bardzo zmieniałam się na przestrzeni lat.

Ktoś puka do drzwi i wchodzi. To Karen z dwoma kubkami kawy.
Uśmiecham się do niej.
Siada obok mnie i podaje napój.
- Chyba nie obrazisz się, jeśli razem pooglądamy.
Delikatnie głaszcze mnie po włosach.
- Nie. To może zaczniemy od początku?

Gra wideoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz