Daryl długo dochodził do siebie, chociaż pielęgniarka każdego dnia zmniejszała mu dawkę leków przeciwbólowych. Obrzęk na twarzy zmalał na tyle, że był już w stanie otworzyć powieki, a lekarze zlitowali się nad nim i wyjęli mu rurkę z gardła.
Merle przychodził co kilka dni, ale niewiele rozmawiali. Nigdy nie prowadzili dyskusji, ale dystans między nimi nasilił się jeszcze bardziej, a Daryl za wszelką cenę omijał wzrokiem posępne miny starszego brata.Była jeszcze Pai. Pojawiała się codziennie pod wieczór, dziesięć minut przed końcem odwiedzin.
- Znowu przylazłaś? - mruknął, słysząc skrzypnięcie drzwi. Nie musiał patrzeć, by wiedzieć, że to ona.
- Jak się czujesz?
- Od trzech tygodni zadajesz to samo pytanie. Czego tu szukasz?
- Przecież wiesz.
- Daruj sobie, dziewczynko. Spadaj stąd - przekręcił powoli głowę, słysząc kroki.
Nie była wysoka. Miała czarne włosy związane w luźnego koka i ciemne, bystre oczy, które przenikały go na wskroś. Prychną, gdy pozwoliła sobie usiąść na krawędzi szpitalnego łóżka.
Tak blisko nigdy jej nie widział.
- Czuję się winna. Gdybym nie wyszła na drogę, nic by ci się nie stało.
- Powiedziałem ci już kurwa, że czasu nie cofnę i masz sobie dać spokój. Nie znamy się, więc tu nie przyłaź. Szukasz sensacji? Bawi cię to?
- Musisz tylko warczeć? - Uniosła brwi. - Przecież nie robię nic złego. Jest mi źle, że przez moją nieuwagę mogłam spowodować jeszcze większe nieszczęście. Przepraszam.
Daryl zacisnął mocno wargi i syknął z bólu. Nie powinien tego robić. Nadal miał popękane usta, z których powyjmowali mu kawałki rozbitej szyby.
- Nie bądź taka. Nie chce litości. Nie znam cię i idź już.
- Idę, ale przyjdę jutro. - Uśmiechnęła się lekko, niezgorszona jego przekleństwami i gburowatym nastrojem. - Och, zapomniałam.
Dixon milczał, obserwując, jak dziewczyna grzebie w czerwonym plecaku, z którego wyjęła butelkę soku owocowego.
- Naturalny - oznajmiła i położyła go na szafce przy łóżku.
Daryl miał ochotę ryknąć śmiechem, a potem zdzielić natrętną dziewuchę prosto w łeb.
- Szkoda, że cię nie przejechałem, wiesz? Miałbym spokój i pewnie przysłużyłbym się twoim starym - prychnął oschle, ale podciągnął się w górę, siadając sztywno.
- Pewnie tak by było - przyznała i wstała z miejsca, przerzucają torbę przez lewę ramię. - Trzymaj się i do jutra.
Nie zdążył nawet jej odgonić, bo krótki uścisk pojawił się zbyt szybko, zaskakując go tak bardzo, że wbił się głębiej w oparcie. Ciepły oddech przy szyi i delikatne ramiona objęły go ostrożnie.
Paili, dziewczyna, przez którą wjechał prosto w drzewo, wyszła z pokoiku, kiwając jeszcze zanim zniknęła na korytarzu szpitala.