Chociaż bardzo starała się unikać Katii, nie specjalnie jej wychodziło. Szczególnie wcześnie rano, gdy w swoim zwyczaju wybierała się na poranną toaletę, spotykały się w przejściu lub przy jednej umywalce.
Bardzo często towarzyszył jej Merle ze swoim cwanym uśmieszkiem, jakby chciał powiedzieć – Spójrz, ja zaliczam, a ty dzieciaku czekasz na mojego braciszka i nie potrafisz sama do niego pójść.
Tak, Merle znał jej sekret. Kiedyś, gdy mieli wspólny patrol i z nudów grali w prawdę, przyznała się, że Daryl znaczy coś więcej. Wyśmiał ją, ale od tamtej pory nie było dnia, by nie popychał brata w jej kierunku, wymyślając coraz to głupsze pomysły.
Tego ranka znów tam byli. Woda miała zagłuszyć dźwięk uderzających o siebie ciał, ale nie spełniła zadania, bo Pai i tak wszystko słyszała. Szorowała zęby z taką prędkością, że straciła czucie w nadgarstku, ale nie zdążyła zniknąć, bo po spazmatycznym jęku Merle'a, jej oczom ukazała się Katia owinięta w ręcznik. Skrzywiły się na swój widok.
- Oho, ty znowu tu? – Dixon wyszedł kilka sekund później, z dłonią zakrywającą najintymniejszą część. Niespecjalnie poczuwał się do zachowania kultury, ale Paili była mu wdzięczna, że zakrył najważniejsze. – Coś często tu wpadasz. Czyżbyś podsłuchiwała, czy chciała się dołączyć?
- Nie obrażaj mnie – prychnęła i wypluła białą pianę. – Ciebie to może jakoś bym zniosła, ale ta tutaj... Nigdy w życiu.
- Uważaj sobie! – Ruda była gotowa do ataku, ale Merle stanął za nią i objął ramionami, uśmiechając się głupio.
- Wybacz, malutka, ale obsługuję tylko jeden tyłeczek. Mój brat jest wolny, jak cię to interesuje.
- Robisz się nudny – sarknęła, ale nie ukryła dwóch czerwonych plam na policzkach.
Merle lubił wpędzać ją z zakłopotanie, a najwięcej przyjemności sprawiało mu to w obecności Katii.
Zabrała szczoteczkę, plastikowy kubeczek i wyleciała z łazienki, wbiegając na górę do celi.
Ubrała pospiesznie spodnie; czarne. Tak, udało jej się zdobyć podobną parę, a na zmarznięte stopy założyła skarpetki: najpierw prawa, potem lewa – zawsze w tej samej kolejności.
W prowizorycznej kuchni, na którą składała się jedna ława i stolik zastawiony puszkami, była już Carol i Beth z dzieckiem w ramionach.
- Zostało trochę herbaty? – zadała pytanie i zajrzała do dzbanka, w którym trzymali dwie torebki gorzkiej herbaty, jaka musiała starczyć im na kilkanaście zaparzeń.
- Nalej sobie, ale zostaw trochę dla innych.
- Wiem, wiem. – Kiwnęła i w dwie plastikowe szklanki wlała odrobinę bezbarwnego napoju.
W dni, kiedy Daryl nie miał porannej warty ani polowań, zanosiła mu jeden kubek, stawiając go na stoliku pod ścianą.
Cela, którą dzielił z bratem, sąsiadowała z jej, na górze, po prawej stronie schodów.
Tym razem nie spał, a siedział, przecierając oczy.
- Herbata. – Pokazała i podała mu szklaneczkę. Ziewnął przeciągle.
- Dzięki. A Merle'a znowu wywiało?
- Jak co dnia...
- I znów na nich wpadłaś? – Uniósł na nią oczy, a gdy zacisnęła ze złością usta, zaśmiał się krótko.
- Chyba muszę zmienić moje przyzwyczajenia i zacznę wstawać o wiele później. Swoją drogą, nie mogą się pieprzyć na dworze? W lesie?
- Mnie się nie pytaj, ale zapytaj Merle'a. – Kiwnął głową, wskazując brodą za jej plecy.
Obróciła się i prychnęła, patrząc na starszego Dixona opartego o kraty.
- Pytaj, a ja ci odpowiem. Na wszystko ci odpowiem. – Poruszył brwiami i zwijając ręcznik w rulon, przeszył ze świstem powietrze, trafiając ją w udo.
Odskoczyła i walnęła go pięścią w plecy, gdy przeszedł obok.
- Kiedyś cię zabiję, słowo daję.
- Wy baby zawsze obiecujecie i co? Na przykład Katia mi obiecała, że dzisiaj...
- Zamilcz – syknęła zniesmaczona. – Słuchanie o tobie w tej rudej małpie, to ostatnia rzecz, na którą mam ochotę. A już na pewno rano, kiedy zamierzam się relaksować na słońcu.
- Potrzebujesz kremu z filtrem? Bo jak coś, to jestem pewny, że Daryl ci użyczy swojego...
- Daryl ma krem z filtrem? – parsknęła, ale Merle poruszył ręką w górę i w dół, więc znowu się skrzywiła i burcząc na jego głupotę, wyszła z celi.
Zapomniała dopić herbaty.