- Zapasy się kończą - Paili sumiennie liczyła konserwy w dwóch plecakach. - Sześć, osiem, jedenaście... tylko jedenaście.
- Starczy na kilka dni - Merle zwalił się pod drzewo obok i rozłożył przed siebie nogi w ciężkich traperach. - Upolujemy jeszcze coś na deserek i wyżer jak w restauracji.
- Jeśli będziesz jadł tyle, co zawsze, to dla nas nie starczy - stwierdziła, zapinając torby. Przykryła je kurtą i rozprostowała plecy.
- Nie marudź. Nie ty tu rządzisz.
- A ty niby tak?
- Ktoś musi pilnować waszych tyłków - sarknął i machnął na brata, który wyszedł z namiotu rozbitego między dwoma drzewami. Gęste krzaki rosnące po bokach stwarzały naturalną barierę przed Sztywnymi. Puste puszki rozwiesili wkoło, dzięki czemu wiedzieli o zbliżającym się niebezpieczeństwie.
- Nie drzyjcie się tak. O co znowu chodzi? - zapytał i przeczesał palcami brązowe włosy.
- Gówniara się stawia, ale już to załatwiłem - odpowiedział leniwie, a Paili prychnęła cicho, wkładając za pasek spodni myśliwski nóż.
- Pójdę się przejść. Może trafie na jakieś dzikie owoce.
- Tylko pilnuj tyłeczka, bo smutno by było, jakbyś go straciła.
- Przymknij się, Merle - Daryl rzucił w brata ręcznikiem, w który wycierał ręce mokre od wody. - Idę z nią, a ty siedź tu i pilnuj obozu.
- Oho, romantyczna schadzka? Uważajcie na suchą trawę, bo włazi w majtki.
- Ty jesteś jakiś nienormalny - Pai wywróciła oczami i uniosła nogę, przechodząc przez sznurek z zawieszonymi puszkami. Daryl zarzucił na gołe ramię kuszę z kilkoma bełtami i ruszył za nią, przygryzając co chwilę zielone jabłko. Podczas ostatniego wypadu zabłądzili w okolicę opuszczonej chaty obrośniętej bluszczem. Z tył mieścił się mały ogród, w którym przeważały owocowe drzewa. Pozabierali tyle jabłek ile byli w stanie pomieścić w plecakach.Ich tymczasowa kryjówka znajdowała się w wyższych partiach. Sztywni pojawiali się o wiele rzadziej niż niżej, a już na pewno było ich mało w porównaniu z miasteczkami, w których musieli mieć oczy szeroko otwarte.
Paili już po trzech miesiącach nauczyła się celnie wbijać ostrze w czaszki trupów, chociaż na początku każda próba kończyła się wybuchem płaczu pod wpływem przykrych wspomnień dotyczących matki i młodszego brata.
- Robi się coraz cieplej - dziewczyna podjęła rozmowę, a jej piwne oczy bacznie obserwowały spokojną okolicę. Daryl może i nie był idealnym kompanem do żywych dyskusji, ale przez pół roku znaleźli wspólny język.
Czasami patrzyła na niego, kiedy siedzieli przy ognisku umieszczonym w wykopanym dole i odczuwała palące wyrzuty sumienia; naprawdę nie zwróciła uwagi na jadący samochód. Była pewna, że wieczorową porą droga przy lesie będzie pusta, ale popełniła błąd. Stała na środku jak wryta, a Daryl w ostatniej chwili szarpnął kierownicą i wjechał prosto w drzewo, zahaczając jeszcze o pobliski płot.
Pod prawym okiem nadal można było zauważyć zgrubienie, a na dolnej wardze bladą bliznę, lecz przestał jej wypominać, a ona nie poruszała tematu.
Uratował jej życie, a przecież nie miał żadnego powodu, by zjawiać się pod jej domem.
- I co w związku z tym?
- Potrzebujemy więcej ubrań, wody. Nie możemy przecież ciągle chodzić w tym samym przez większość miesięcy.
- Nie widzę w tym nic złego.
- Ty może nie, ale ja tak.
- Nie wymyślaj. Ogląda cię ktoś, że musisz się stroić?
Spojrzała na niego, obracając głowę przez ramię.
- Nie chodzi o strojenie, a wygodę, Daryl. Za trzy tygodnie zrobi się upał. I tak musimy jechać po jakieś jedzenie.
- Dobra no, coś się znajdzie. - Wzruszył ramionami, a potem poderwał wzrok w górę, słysząc skrobanie i szelest liści. - Wiewiórka. Mała, pulchna i ruda.
- Masz zamiar ją zabić?
- Oczywiście, a co myślałaś?
Zdjął kuszę i napiął bełt z czerwoną lotką, nakierowując ją idealnie w bezbronne zwierzę wczepione w konar drzewa. Paili wywróciła oczami i poszła dalej, nie chcąc patrzeć na śmierć gryzonia. Wolała nie wiedzieć, co pieką nad ogniem.
Świst przeciął powietrze, ale nie usłyszała odgłosu upadającej wiewiórki. Zamiast tego pojawiło się głośne przekleństwo Daryla, a potem syk.
- Co ty robisz? - chciała go uciszyć, ale trzymał dłoń przyciśniętą do policzka, a spod palców wypływała strużka krwi. - No pięknie. Miałeś strzelać w górę, nie w siebie.
- Stul dziób.
- No i jeszcze jesteś niemiły.
- Ucisz jadaczkę, dobra? - mruknął, przecierając rozciętą skórę ręką. - To ta małpa.
- Wyczuła co z ciebie za ziółko - Pai uśmiechnęła się pobłażliwie i podeszła, oglądając niewielkie skaleczenie. - To jak? Umierasz już teraz, czy poczekasz chociaż aż wrócimy do obozu?
- Merle ma rację, że zrobiłaś się zbyt wyszczekana. Uważaj, bo pewnego dnia obudzisz się sama w lesie.
- Dobra, dobra, pokaż to. - Pokręciła głową i wyjęła materiałową chusteczkę z tylnej kieszeni spodni.
- Odczep się, nic mi nie jest. Idziemy dalej. - Odgonił ją, ale cmoknęła:
- Nie zachowuj się jak dzieciak. - Złapała go za nadgarstek i opuściła rękę w dół. Przyłożyła materiał do jego policzka i przetarła delikatnie, chociaż starał się wyszarpnąć. - No chwila. Nie rzucaj się.
- Powiedziałem coś - warknął, a jego palce zacisnęły się na jej ramionach, potrząsając w przód i w tył. - Nic mi nie jest, ok? - powtórzył, a Paili zderzyła się jego klatką, gdy pociągnął ją nieco niezdarnie do siebie.
Czyżby się droczył? A co jeśli to jego taktyka?
Popatrzyła niepewnie w rozwarte źrenice, a potem na wykrzywione z irytacji wargi i zrobiła jedyną rzecz, która przyszła jej do głowy. Stanęła na palcach i złączyła ich usta.
Niczym dziecko we mgle musnęła dolną wargę, nie zważając na metaliczny smak krwi.
Daryl był tak oszołomiony, że sam pogłębił pocałunek, jednak w jego wypadku otrzeźwienie przyszło o wiele szybciej. Odsunął ją od siebie, dysząc głośno:
- Nie rób tego. Nigdy więcej.
![](https://img.wattpad.com/cover/82986781-288-k441095.jpg)