Opuściła luźno nogi z autobusu, na którym siedziała. Był tu ponoć od początku, przewrócony na boku, ze zbitymi szybami i zeschniętą krwią na rozdartych, skórzanych siedzeniach.
Stanowił świetny punkt obserwacyjny, dzięki czemu Pai nawet w nocy miała dobry widok na główną bramę więzienia i dwa płoty oddzielające od Sztywnych.
Strzelba Remington spoczywała na jej kolanach, a dziewczyna miała nadzieję, że tak pozostanie do końca warty. Jeszcze nie do końca wychodziło jej posługiwanie bronią palną, chociaż nie było dnia, w którym by z niej nie korzystała. Mimo cierpliwych treningów pod wodzą Ricka wolała zostać przy swoim myśliwskim nożu; naostrzonym dzięki uprzejmości Hershela.
- Będziesz tu siedzieć?
Daryl wreszcie się zjawił. Wdrapał się do niej na górę i usiadł niedaleko, otulony szczelnie swym poncho.
- A co? Mamy iść gdzieś indziej?
- Wypadałoby zrobić rundkę przy ogrodzeniu, tak w razie czego.
- No to mogę iść.
- Dobra, ja pójdę.
Zostawił ją na pół godziny, w przeciągu której znudzona bezczynnością, legła na plecach, patrząc w nocne niebo.
Niemal czarne, z milionami gwiazd przypominało piekielną otchłań.
Tylko że piekło znajdowało się na ziemi; przeklęte jądro ciemności.
Od czasu do czasu zarejestrowała wycie dzikich zwierząt w lesie, ale prym wśród mięsożernych bestii wiodły żywe trupy, zbite w małe stada. Bijący smród z resztek ciał docierał w najgłębsze zakamarki, jednak po tak długim czasie zdążyła do tego przywyknąć. Zapewne jej ubrania przesiąkły zapachem zgnilizny, ale pocieszeniem był fakt, że dosięgło to każdego nich.
Dixon wrócił i usiadł ciężko w tym samy miejscu co wcześniej, lustrując ją uważnie. Przekrzywiła głowę w jego stronę i uniosła podbródek.
- Spokój tam na dole?
- Spokój – potwierdził. – A ty miałaś być czujna, a nie ucinać sobie drzemki.
- Przecież nie śpię – mruknęła i zmusiła ciało do uniesienia. – Czekałam na ciebie.
Słowa zabrzmiały dwuznacznie, bo Daryl zmarszczył czoło, zastanawiają się, czy Pai ma na myśli chwilę obecną, czy moment, gdy pojechał po zapasy.
Widząc jego wahanie, odkrzyknęła:
- Czekałam, aż przyjdziesz.
- Ach. – Kiwnął i obrócił się twarzą do lasu, przygryzając wnętrze policzka.
- A reszta poszła spać? – zagadała, machając stopami w powietrzu.
- Większość. Gleen z czarnuchem siedzą na wieży, a Rick patroluje tyły.
- T-Dog nie jest taki zły. – Zdawała sobie sprawę, że Murzyn był drażliwym tematem, ale Daryl nie był aż tak rozgorączkowany na jego punkcie, jak Merle. – Jest w porządku.
- Dla ciebie wszyscy tu są porządku. Gdyby te pojeby za siatką nie chciały cię zeżreć, też by były w porządku, he?
- No bez przesady – zaśmiała się. – Chyba aż tak bym ich nie lubiła, ale fakt, zazwyczaj przepadam za wszystkimi ludźmi.
- Zdążyłem zauważyć już w szpitalu – odciął.
- Nie przypominaj mi, bo znów mnie wpędzisz w poczucie winy.
- I dobrze. Przecież przez ciebie ledwo żyłem.
- Ej, robisz to specjalnie – cmoknęła. – Mam cię znów przepraszać?
- Jeśli masz ochotę.
- Dupek – pchnęła go w ramię, a gdy drugi raz chciała trafić, odchylił się w tył, pozwalając, by runęła do przodu. Jej twarz uderzyła prosto w jego udo. Ból w nosie wycisnął jej z oczu kilka łez.
- Beczeć ci nie kazałem – stwierdził rozbawiony, podnosząc ją za ramię.
Jakimś cudem siedział bliżej.
- Sama chciałam. A tak serio – zmieniła temat, trzymając się za nos. – to nigdy nie miałam okazji ci powiedzieć, że jestem wdzięczna. Gdybyś nie przyjechał po mnie, to podzieliłabym los brata i mamy.
- Dałabyś sobie radę – wychrypiał, zawstydzony podziękowaniami. Nikt jeszcze nie okazał mu żadnej wdzięczności, ale w sumie nigdy nie zrobił nic dobrego dla obcej osoby.
Ona była pierwsza.
- Ciekawe ile wytrzymałabym siedząc w szafie...
- Dwa dni.
- Dwa dni? – prychnęła. – A jeszcze przed chwilą we mnie wierzyłeś.
- Zmieniłem zdanie.
- Dzięki. – Znów zamachała nogami, zapominając o pulsowaniu w okolicach nosa. – A co z Merlem?
- A co ma być?
- Puka jakąś laskę, skacze wszystkim do gardła i w nosie ma Ricka. Jeśli nas przez niego wywalą?
- To jest Merle, nie zmieni się. Ale dobrze, że ma kogo stukać. Jak się wyładuje, to będzie z nim spokój, a ciebie nie wywalą.
- Skąd ta pewność?
- Bo nie pozwolimy na to. Ani ja, ani mój świrnięty brat. Nas mogą wywalić na zbity pysk, ale ty tu zostaniesz, bo jest bezpiecznie.
- Chcecie się mnie pozbyć? – zapytała zmieszana.
- Pozbyć? – parsknął. – Gdybyśmy chcieli, to zrobilibyśmy to już dawno temu.
- Trzeba było. – Odsunęła się.
- O co ci chodzi?
- O nic. Po prostu... Nie zostanę tu sama.
- Przecież nie będziesz sama.
- Będę. Bez was to nie to samo. – Zdobyła się na szczerość, ale wstała, chcąc zeskoczyć na dół.
Daryl pochwycił ją za nadgarstek i usadził obok.
- Po co się przyzwyczajasz?
- To źle? Jesteśmy razem od początku. Ty, Merle i ja. Wy jesteście moją grupą, a nie oni.
- Ale z nimi jesteś bezpieczniejsza. Gdybyśmy nagle z Merlem zniknęli, to nie próbuj nas nawet szukać.
- Co ty sugerujesz? – oburzyła się. – Planujecie coś beze mnie?
- Nawet gdyby, to nie twoja sprawa.
- Nie moja? – pisnęła. – Ja myślałam... Czyli jednak to wszystko to... To... Udawałeś?
- Udawałem?
- Że mnie lubisz.
- Mówiłem ci kiedykolwiek, że lubię? – Uniósł brew, a jego słowa zapiekły jak rozżarzony węgiel.
- Mój błąd. – Wyszarpnęła dłoń, którą nadal trzymał. – Więc kiedy chcecie iść? I gdzie? Wrócicie znowu w góry? No tak, wrócicie, bo tam jest lepiej niż tu. Pozbędziecie się ciężaru, przeczekacie cały ten syf, a ja... A ja tu zapewne prędzej czy później zginę.
Wściekła i ugodzona do bólu, opuściła się z autobusu na twardą ziemię, uderzając stopami o nierówne podłoże. Ze złości zacisnęła zęby, aż zazgrzytały.
Daryl też skoczył, słyszała jego przekleństwa i szybkie kroki za plecami.
Przyspieszyła, odbijając w stronę płotu, ale szarpnął ją tak mocno w tył, że uderzyła o blachę pojazdu.
- Zwariowałeś?
- To ty zachowujesz się jak kretynka – wysyczał i zatkał jej usta dłonią. – Drzesz się, a to się niesie, wiesz?
- Prowokujesz – wysepleniła, chcąc zdjąć rękę z twarzy.
- Po prostu słuchaj, co się do ciebie mówi.
Puścił, układając dłonie z dwóch stron, obok jej głowy. Mierzyła go wzburzona, nozdrza jej drgały, ale walczyła z duszącym płaczem.
- Nic nie rozumiesz, Daryl. Nic.
- No i nie ma powodu, żebyś mi cokolwiek wyjaśniała.
Zgarbiła się pod siłą jego stanowczości i oschłego stosunku.
Był taki inny. Obcy.
Oczy jednak zapiekły, a broda zaczęła się trząść, kiedy objęła się mocno ramionami.
- Nie zostawiajcie mnie. Proszę.
- Przecież to ty chciałaś tu przyjść. Błagałaś Merle'a, aby się zgodził, więc to zrobił. Teraz kiedy przekonaliśmy się, że Rick nie kłamał, wszystko jest jasne. Zostaniesz tu, a my działamy sami. Tak jest lepiej.
-Lepiej dla kogo? – wyszeptała. – Ja chciałam tu przyjść, myśląc o was przecież. To miało być dla nas.
- Nie becz – warknął, bez czucia ocierając jej policzki rękawem koszuli. – Przestań się mazać, kurwa.
- Daryl – jęknęła z bezsilności i położyła mu czoło na piersi. – Nie róbcie tego. Nie możecie odejść. Nie dam sobie rady.
- Dasz. – Głos mu złagodniał. – Nie jesteś chyba dzieciakiem, którego trzeba niańczyć?
- To was trzeba niańczyć – powiedziała, wciśnięta w jego ramię. – Co zrobisz, jak kolejna wiewiórka zechce ogryźć ci pół twarzy?
Uśmiechnął się pod nosem i pogładził ją po włosach. Najpierw nieco niepewnie, a później stanowczo, gładząc plecy drugą ręką.
Po raz drugi to ona go odnalazła. Miękkie wargi dotknęły jego szczęki, kierując się do ust. Tym razem nie odstąpił.
Zacisnął palce w jej ramionach, przygryzając dolną wargę. Przyciągnęła go do siebie i nadal ze złością buzującą w żyłach, szarpnęła za ponczo, czując jego erekcję na swoim udzie.
Zimne dłonie zjechały w dół, wchodząc pod kurtkę, gdzie objęły jej biodra.
Jęknęła, czując miękkość w kolanach, a Daryl trzymał mocno, badając opuszkami jej skórę brzucha, zahaczając o pasek jeansów.Może to go przekona. Może właśnie to pokaże mu, że jest warta ich towarzystwa, że jest warta, by zostali z nią, albo zabrali ze sobą.
On nie był jej obojętny, udowodniła to drugi raz, ale co podziałało na niego? Chęć odreagowania, resztki uczuć, czy po prostu się żegnał?
Jeśli sądził, że po tym pozwoli mu odejść, to był w cholernym błędzie.