Matka była kobietą uczciwą, wyrozumiałą, o spojrzeniu tak ciepłym i łagodnym, że nawet w chwili złości nie umiała pozbyć się miłości, która promieniała z jej zielonych oczu. Zawsze ubrana w sukienki, zapatrzona w ojca, który czasem nie potrafił docenić piękna, jakie mógł trzymać w ramionach.
No ale był tylko facetem. Wysokim i stanowczym.
A mama? Mama nauczyła Paili, że najgorszą krzywdą jest kłamstwo. Kłamstwo, które nie popłaca, które rani bardziej niż zimna brzytwa, które może spalić wszystkie mosty.
Tak, mama była wyjątkowa, a jej oczy straciły swój niepowtarzalny blask dopiero w chwili, kiedy powstała z martwych, brocząc złamaną, bosą nogą w swojej własnej krwi, na swoich własnych kafelkach, w swojej własnej, czystej kuchni.- O czym myślisz, dziecinko?
- Co? - Pai potrząsnęła głową, jak gdyby chciała wyrzucić z umysłu niechcianą myśl. Wciąż siedziała w pustej łazience bloku C. Cała reszta pracowała na zewnątrz, porządkując warzywniak po ostatniej burzy.
Merle obracał w zębach źdźbło suchej trawy, patrząc przy tym spod wpół przymkniętych powiek. Miał na czole ciemne smugi, a po skroni spływała mu kropla potu. Otarł ją pospiesznie, kiedy dziewczyna zerknęła na nią z nieukrywanym grymasem.- Zapytałem o czym myślisz. Siedzisz tu chyba od godziny, a Carol prosiła, żebyś pomogła przesadzić marchew.
- A ty się niby tak przejąłeś moją nieobecnością, że przyleciałeś tu prędko, żeby sprawdzić, czy może coś mnie nie zeżarło?
- Nie, chciałem umyć pysk, a ty... Nie interesujesz mnie zbytnio, dziecinko. Mam inną chętną dziurę.
- Mówiłam ci już, że jesteś okropnym fiutem, Dixon? - Paili wstała, przesuwając plecami po pożółkłych kafelkach. - Zasiedziałam się po prostu.
- I dlatego wyglądasz tak chujowo?
- Wielkie dzięki - mruknęła, wpychając się przed nim do umywalki. Zerknęła w popękane, nieco zamglone lustro i poprawiła włosy. - Jakim cudem, ktoś taki jak ty, mógł zawrócić w głowie takiej lasce jak Katia, hm? Ciebie nie można nawet nazwać troglodytą, bo to dla ciebie komplement.
- Od kiedy stałaś się taka wyszczekana, co? - Merle w zasadzie nie przejmował się słowami Paili. Oboje znali granicę, której nie powinni przekraczać, by nie doszło do kłótni. Te drobne potyczki były pewnego rodzaju odreagowaniem. - I nie machaj mi tu tymi kłakami, bo cię zdzielę.
- Och, Merle, zamknij się już. Byłam tu pierwsza. Po co przylazłeś?
- Po jajco. Darlena cię szukał, więc go wyręczyłem i cię znalazłem. Pasuje?
- Chciałam mieć tylko chwilę spokoju - mruknęła posępnie, nadal patrząc w lustro. Merle stał za nią. Był wysoki, postawny, a z tej perspektywy przypominał olbrzymie monstrum. Uniosła oczy, by móc spojrzeć na jego odbicie. Dixon skrzyżował ręce na piersi, robiąc pytającą minę. - Nie mogę się odnaleźć. Uciekam przed wszystkimi. Nie mogę spojrzeć im w twarz. Czuję się jak oszustka.
-Bo?
-Bo oni tu zostaną, a my odejdziemy. Codziennie musze udawać i obiecywać Carol, że za miesiąc pomogę jej sadzić nowe nasiona, Beth snuje plany o wypadzie do kolejnego sklepu z ciuchami, Gleen prosił, żebym pomogła mu przygotować niespodziankę dla Maggie.
- I dlatego siedzisz od godziny w kiblu?
- Merle, czemu nie możesz być tacy jak inni faceci? Wiecznie błaznujesz, nie szanujesz nikogo... Może ty ich nie polubiłeś, ale ja tak i po prostu jest mi ciężko.
- Zawsze możesz zostać. - Dixon wzruszył ramionami. - Ale chyba nie tego chcesz, nie?
-Nie.
- Więc nie odpierdalaj maniany. Mój braciszek rozmawiał z tobą?
- Na jaki temat?
- Ucieczki?
Paili obróciła się wreszcie twarzą do Merle'a i pokręciła głową. Splątany kosmyk czarnych włosów znów opadł jej na prawe oko.
- No to słuchaj, bo nie będę powtarzał. Masz być spakowana i to jeszcze dziś.
- Dzisiaj?
- Nie każ mi się powtarzać, dziecinko.
*
Zawiązała lewego trapera i schowała do środka końcówki sznurowadeł. To samo zrobiła z prawym butem, a potem zarzuciła na koszulkę swoją starą bluzę. Materiał w niektórych miejscach był przetarty, a na łokciach odznaczały się stare, zaschnięte ślady krwi. Zarzuciła na głowę kaptur i zaciągnęła sznurki. Przerzucała właśnie przez ramię plecak, kiedy ciemny cień wsunął się do jej celi i położył silną dłoń na jej ustach.
Wystraszyła się i przez moment nie mogła nabrać powietrza, ale opanowała drżenie ciała, kiedy wyczuła za plecami znajomą osobę.- Przestań już się tak stroić. Nie idziemy na miasto, a spierdalamy w las.
- Wolałabym chyba iść na miasto.
- To jeśli ci to pomoże, to pomyśl, że właśnie tam idziemy. Masz już swój strój wyjściowy, więc zapraszam na zewnątrz. Po cichu, Pai. Wszyscy śpią, a Merle odrabia wartę, więc idź do niego i pomóż mu z bramą.
- Daryl? - dziewczyna pociągnęła go jeszcze za rękaw kurtki. W ciemności nie była w stanie rozróżnić kształtów. - Zostawiłam im list. Chociaż tyle mogłam zrobić.
- W porządku, Paili. - Dixon skinął głową, ale tego Pai nie mogła widzieć. Zacisnął więc palce na jej ramieniu i popchnął delikatnie w stronę korytarza przed celą. - Idź już.
![](https://img.wattpad.com/cover/82986781-288-k441095.jpg)