ROZDZIAŁ 6 DOCHODZENIE

773 70 5
                                    



Chciałam bardzo serdecznie podziękować  @Vampi_Angel  za nominację. Czuję się wyróżniona i dodałaś mi skrzydeł. Jeszcze raz bardzo serdecznie Ci dziękuję.

_________________________________________________________

         Nasza urodzinowa impreza zakończyła się nad ranem. Wataha po paru godzinach przeniosła imprezę na zewnątrz, a mieszkańcy osady ośmieleni luźną atmosferą i przyzwoleniem Harry'ego wyciągnęli księżycówki, które sprawiły, że w domu rozbrzmiały wesołe śpiewy.
         William na początku nie chciał dołączyć do watahy, ale po trwającej półtorej godziny rozmowie, którą z nim odbyłam w końcu dał się namówić. Cieszyłam się. Nie chciałam, aby bez przerwy mnie niańczył. Rozmawiałam również krótką chwilę z Cassandrą. Podziękowałam jej za to, że odnalazła Williama, opowiedziałam jej jak dzięki temu mój powrót do niego stał się dużo łatwiejszy. Niestety niedane nam było porozmawiać dłużej, gdyż Cassandra miała adoratora, który nie odstępował ją ani na krok. Nie zdawała się być zawiedziona z tego powodu. Odnosiłam wrażenie, że jest jej tutaj lepiej, że odżyła w tym miejscu i jest szczęśliwa.
          Kiedy zaczęło świtać, z domu wyszli ostatni goście, a ja skonana, ledwie powłócząc nogami, resztką sił, wdrapałam się na piętro do naszej sypialni. Ogień w kominku dogasł, pozostał tylko żar, który czerwoną łuną wypełniał wnętrze kominka. Usiadłam na łóżku i spojrzałam w okno. Zastanawiałam się, gdzie jest William i czy dobrze się bawi. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Naglę ciszę przerwało ciche pukanie do moich drzwi.
           - Mily... - Do pokoju weszła Mariach, z pogodnym uśmiechem. – W pokoju jest łazienka, niestety nie ma w niej wanny, ale za to jest prysznic. Jeśli miałabyś ochotę się odświeżyć to nie krępuj się. Na szafce leżą czyste ręczniki, a w łazience jest również kominek, którym ogrzewamy wodę. Nie ma jej za wiele, ale na krótki prysznic powinno wystarczyć.
           - Dziękuję, marzę o prysznicu. – Uśmiechnęłam się i niemal natychmiast poczłapałam do łazienki.
           Całe pomieszczenie wyłożone było kremowymi kafelkami. Nie było tak duże jak łazienka u Williama, ale było czyste i eleganckie. Jedynym minusem był brak lustra i ubikacji, która podobnie jak w innych domach, znajdowała się na zewnątrz i popularnie nazywana była tak zwaną wygódką. Brichardowie mieli to o tyle dobrze rozwiązane, że owe pomieszczenie połączone było z domem, dzięki czemu nie zachodziła potrzeba biegania z ciepłego wnętrza na drugi koniec ogrodu.
           Po szybkim prysznicu zawinęłam się ręcznikiem i ruszyłam w kierunku łóżka, na którym zastałam Williama z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
             - Ehhh... - westchnął. – A miałem nadzieję, że wybiegniesz nago.
         Stałam zakłopotana na środku pokoju z mokrymi włosami oraz resztkami wody, spływającej po mojej skórze i tworzącej małe kałuże na drewnianej podłodze. Do piersi mocno przyciskałam biały frotowy ręcznik szczękając z zimna zębami.
              - Przeliczyłeś się więc – wyjąkałam, podchodząc do łóżka.
           - Szkoda... Chociaż gdybym tylko chciał... - Złapał mnie za uda i przewrócił na łóżko. – Mógłbym jednym ruchem sprawić, że ten delikatny ręczniczek leżałby w strzępach na podłodze.
            Przysunął się do mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. Ten jeden moment wystarczył, to jedno spojrzenie sprawiło, że odpłynęłam w inny wymiar. Nie czułam już chłodu, przestałam drżeć, po prostu pochłonęła mnie szmaragdowa otchłań jego tęczówek, które po szaleństwach z watahą przybrały jeszcze bardziej intensywny zielony kolor niż zwykle. Patrzyłam na niego z zachwytem. Pachniał lasem.
           Przysunął się bliżej i dotknął ustami moich warg, po czym wolno zsunął się na szyję, z której delikatnie zaczął spijać kropelki wody. Czułam jak czubek jego języka wolno zsuwa się na dekolt i ramiona, a usta coraz gorliwiej wpijają się w moją skórę.
              - Chyba zaczyna mnie ponosić – szepnął roznamiętnionym tonem.
              - Nie zauważyłam.
              Wplotłam palce w jego włosy i wtuliłam twarz w szyję. Poczułam jak jego dłoń, delikatnie wsuwa się po udzie na pośladek i zatrzymuje w talii, była tak ciepła i miękka, że znów poczułam przebiegającą po moim ciele gęsią skórkę. Instynktownie moje usta zaczęły błądzić po jego szyi, a palce bezwiednie zaczęły rozpinać guziki w jego koszuli.
                - Mily... - szepnął. – Nie rób tego.
              Kiedy tylko moja dłoń dotknęła jego skóry na piersi, znieruchomiał, szybko i nierówno oddychając. Wciągnął głęboko powietrze i odsunął ode mnie twarz. Po raz kolejny spojrzał mi w oczy obejmując dłonią mój pliczek.
                - Nie powinniśmy Mily. Nie teraz.
                - Wiesz ile mam lat? – Zapytałam wywołując zaskoczenie na jego twarzy.
                - No... dwadzieścia dziewięć – odpowiedział. – Dlaczego pytasz?
                - Nie traktuj mnie jak nastolatki...
                 - Nie traktuję! – Przerwał mi.
              - Chciałabym... Bardzo bym chciała, żebyś w końcu mi zaufał – wydusiłam z siebie, czując jak robię się na twarzy purpurowa.
                Roześmiał się cicho, delikatnie odklejając kosmyk włosów z mojej szyi.
                 - Myślisz, że ja nie?
              - Więc o co chodzi? Dlaczego za każdym razem kiedy odrobinę się do mnie zbliżysz od razu panikujesz?
               - Bo... - zaczął po chwili, delikatnie odgarniając włosy z mojej twarzy. – To by było nie w porządku. Rozumiem, że jest dwudziesty pierwszy wiek, i że wraz z wiekiem zmieniła się mentalność ludzi i sposób postrzegania świata, ale ja chciałbym trzymać się starych reguł. Czekałem na ciebie ponad dwieście lat... Czym jest dwieście lat w porównaniu do trzech miesięcy? Gdybym wykorzystał teraz tę chwilę, okazałbym ci brak szacunku.
              - W takim razie od dziś, nie prowokuj mnie, nie całuj i nie dotykaj w taki sposób jak dziś, bo doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co do ciebie czuję i jak na mnie działasz. Szanuję twoją decyzję, ale jeśli będziesz doprowadzał mnie do takiego stanu jak dziś, to po prostu będziesz sprawiał mi tylko zawód i wywoływał u mnie poczucie beznadziejności, gdyż jak już wiesz nie jestem biegła w tych sprawach i poddaję się po prostu chwili...
              - Wiem i rozumiem. Ze mną jest dokładnie tak samo tylko, że ja staram się ciebie poznać. Pomimo, iż ja jestem bardziej biegły w tych sprawach niż ty, powinnaś wiedzieć, że przy tobie czuję się jak prawiczek. - Na jego ustach pojawił się szereg śnieżnobiałych zębów. – Poza tym to miło wiedzieć, że staruszek w moim wieku, potrafi jeszcze wzbudzić w pięknej kobiecie takie pożądanie. Pochlebiasz mi panno Moulton.
               - Jesteś okropny. – Roześmiałam się. – Zimno mi.
              - To wskakuj pod kołderkę. Pomimo, iż jest już piąta trzydzieści, to może uda ci się jeszcze zasnąć.
               - Na pewno uda mi się zasnąć... Ty podstępna kreaturo – mruknęłam.
               - Co?! Czym zasłużyłem sobie na takie...
           - Zwabiłeś mnie tu podstępem, zataiłeś przede mną datę urodzin, wciągnąłeś w swój podstęp Azarę i resztę rodziny i na końcu rozgrzałeś mnie do czerwoności i stwierdziłeś, że wolisz trzymać się starych reguł...
               - Skarbie...
               - Milcz Brichard... Bo chce mi się spać! – syknęłam, układając się do niego plecami.
          Rozchichotał się do tego stopnia, że nie mógł nad sobą zapanować. Jego śmiech stopniowo stawał się coraz głośniejszy i zapewne w ostatnim stadium ataku, był słyszany w całym domu.
              - Kocham cię – szepnął, delikatnie otulając mnie kołdrą i ramieniem. – Śpij smacznie.
              - Ja ciebie też... Niestety i dobranoc.
              - Chyba raczej do widzenia.
              - Zaśpisz? – wymamrotałam na pół przytomna.
              - Myślę, że dziś na pewno.
            Rzadko dane mi było oglądać mojego Lupusa podczas snu. Przez te wszystkie miesiące widziałam go śpiącego tylko raz, ale dziś role się odmieniły. Po kilku minutach, oddech Williama był równy i wolny, co świadczyło o tym, że odpłynął. Rzeczywiście, gdy się odwróciłam, pogrążony był w głębokim śnie. Wyglądał uroczo. Lekko rozchylone usta na tle idealnych rysów twarzy, wyglądały tak kusząco, że po raz kolejny miałam ochotę go pocałować. Na twarzy zaczął zaznaczać się ciemny zarost, a wachlarz rzęs, którymi osłonił oczy sprawiał, że nawet teraz, kiedy miał je zamknięte nie mogłam oderwać od nich oczu. Jego włosy potargane były bardziej niż zwykle i jak zwykle, jak by nie były ułożone zawsze wyglądał w nich idealnie. Pachniał lasem tak jakby wylał na siebie parę kropel olejku sosnowego, zapewne impreza z przed domu szybko przeniosła się w gęstwinę drzew.
             Nigdy się nie przykrywał i niemal zawsze spał na kołdrze, dziś również. Niestety tym razem leżał w ubraniach. Miał tylko rozpiętą koszulę, która obnażała jego umięśniony brzuch i klatkę piersiową, pokrytą gęstym i ciemnym zarostem. Był po prostu piękny, i był dla mnie wielką zagadką, gdyż nadal nie potrafiłam zrozumieć, co takiego ten przystojniak zobaczył w kimś tak zwyczajnym jak ja. W myślach przywołałam obraz Carli, stojącej obok niego. Wyglądała pięknie. Wysoka, szczupła i tak samo idealna jak on, a co najważniejsze i najgorsze zarazem, zakochana w nim po same uszy. Dlaczego wybrał mnie? Chyba nigdy nie przestanę zadawać sobie tego pytania, a Carla z pewnością musiała mnie nienawidzić. Mój widok przy boku Williama, na pewno napawał ją obrzydzeniem. Nie potrafiłam również zrozumieć Scota. Dlaczego aż tak bardzo mnie polubił? Czym zasłużyłam sobie na takie uznanie w jego oczach?
        Po chwili rozmyślania zaczął morzyć mnie sen. Przysunęłam się bliżej mojego księcia i wtuliłam w niego twarz sprawiając, że William otulił mnie ramieniem. Jednak tym razem, gdy spał, jego dotyk nie był tak delikatny jak zawsze. Tym razem jego ręka zadała mi lekki ból, uświadamiając mnie jednocześnie, dlaczego widok śpiącego Williama, był dla mnie tak rzadkim zjawiskiem.

KLĄTWA WILKA tom II W BLASKU BŁĘKITNEJ PEŁNIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz