ROZDZIAŁ 16. "Ten wielki dzień"

577 54 25
                                    


             Kolejnych kilka dni spędziliśmy na przygotowaniach do ślubu. Było mało czasu na poszukiwania odpowiedzi, chociaż rodzeństwo wraz z Harrym i Mariach wiele czasu spędzało w bibliotece. Za każdym razem kiedy do nich dołączałam, stawali się jakby milczący, rozmowy często zmieniały tor, co wydawało mi się podejrzane. Nie miałam jednak głowy, by teraz w tych wyjątkowych dla mnie chwilach węszyć spisek, a już na pewno zastanawiać się nad tym co knują.
           William chodził nie swój. Było widać, że zbliżający się dzień ślubu stresuje go. Bywał zamyślony i często wymykał się z domu, znikając na kilka godzin. David i Michael często wymykali się razem z nim, co poniekąd mnie cieszyło. Ja z kolei, również zaczynałam odczuwać zdenerwowanie. Martwiłam się w sumie tylko o jedno. O to, aby nic złego w ten szczególny dzień się nie wydarzyło. Czułam się kompletnie niegotowa, nie przymierzyłam nawet sukni ślubnej mojej mamy, którą zaraz po przywiezieniu do domu przejęła Stella i zajmowała się jej poprawkami i doprowadzaniem do stanu użyteczności. Irytowało mnie to. Niczym nie mogłam się zająć i chodziłam z kąta w kąt nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
             Pogoda również nie dopisywała. Ciągle było pochmurno i na zmianę padał deszcz lub deszcz ze śniegiem. Jakby niebiosa zmówiły się przeciwko nam.
          Dzisiejszy poranek również nie był inny. Niebo przykrywała gruba warstwa jasnych chmur, które były tak napęczniałe, że wydawało się, iż zaraz pękną, a z ich wnętrza wystrzeli biały puch. Powietrze było wilgotne i chłodne, a wszystko wokół, ponure i szare. Westchnęłam ciężko, kierując się w stronę łazienki z zamiarem wzięcia przyjemnego, rozgrzewającego prysznica, kiedy nagle do pokoju wparowała Stella.
          - Dokąd to?! – zaszczebiotała. – Zapomnij o prysznicu. Wskakuj w kieckę póki Williama nie ma.
          Zamachała mi wieszakiem z suknią ślubną tuż przed oczami. Na moment poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w tył głowy. Stałam przez chwilę z szybko bijącym sercem i wpatrywałam się w śnieżnobiały materiał, który wyłonił się spod pokrowca, gdy tylko Stella rozsunęła zamek. Nie mogłam uwierzyć, że to ta sama sukienka.
         - Stella... Jakim cudem... - Zaczęłam się jąkać, próbując ubrać myśli w słowa. – Ona wygląda jak nowa.
        - Owszem – rzekła z uśmiechem. – Było przy niej trochę pracy, ale jak widzisz nie ma rzeczy niemożliwych. Troszkę ją poprawiliśmy i według mnie po prostu zachwyca.
         Niepewnie zdjęłam ją z wieszaka i delikatnie ułożyłam na łóżku, przez chwilę jedynie się w nią wpatrując. Była piękna, koronkowa, lśniła bielą i zauważyłam, że ma kilka dodatków, których wcześniej nie miała.
       - Na co czekasz Mily? – Ponagliła Stella. – Załóż ją, bo jeśli coś trzeba poprawić to zostaje już tylko dziś.
       - Pomożesz mi?
       - Jasne!
       Złapała za sukienkę i rozsunęła suwak. Zdjęłam ubranie i niepewnie podeszłam do Stelli. Serce w mojej piersi biło jak stado dzikich bestii. Włożyłam ręce do rękawów, a Stella pomogła mi ją wciągnąć. Usłyszałam dźwięk zasuwanego suwaka i poczułam jak rozciąga i wygładza materiał u dołu sukni.
        - O rany. – Westchnęła. – Wyglądasz obłędnie.
       Stanęła naprzeciwko mnie i położyła dłonie na biodrach. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, a oczy wręcz błyszczały.
       - Od dziś mów mi mistrzuniu. Jestem geniuszem. Nie sądziłam, że tak dobrze będziesz w niej wyglądać, William zaniemówi z wrażenia. Na co czekasz?! – Nagle zaczęła mnie strofować. – No idź do lustra. Ubierz buty, przymierz welon. Nie jesteś ciekawa?
      - Jestem.
      - No to już! Mam ci pokazać gdzie jest lustro?
       Chwyciłam delikatny, koronkowy materiał, unosząc dół sukienki i ruszyłam w kierunku garderoby. Nie wiedziałam dlaczego boję się w nie spojrzeć.
       Sukienka leżała na mnie idealnie. Nigdzie nie odstawała, gładko przylegała do ciała. Lśniła bielą i ładnie kontrastowała z moimi brązowymi włosami. Jedynie zbyt jasna karnacja, na tle bieli sprawiała, że moja cera wyglądała niezdrowo, a siniaki na szyi biły po oczach i odznaczały się tak bardzo, że z moich ust wydobyło się ciche jęknięcie.
      - Nie martw się nimi, jakoś sobie z nimi poradzimy. – Stella stała tuż za mną, podając mi do kompletu futrzaną, białą pelerynkę. – Przymierz jeszcze to. Jutro zapewne będzie zimno.
      - Boję się – mruknęłam, narzucając na siebie pelerynę i czując jak ogarnia mnie panika. –Stella... A co jeśli...
       - Ciii... Wszystko będzie dobrze. Nie ma innej opcji i my o to zadbamy.
       - Gdzie to położyć?!
      Nagle do pokoju wpadł David, ze smokingiem Williama. Wparował do garderoby i stanął jak słup soli, wpatrując się w moje lustrzane odbicie.
       - Emily Moulton... - zaczął po chwili. – Wyglądasz jak królowa śniegu.
       - Drzwi są po to żeby w nie pukać! – warknęła, odbierając od niego ubranie Williama. – Co z bukietem?
       - Jutro rano dostarczą do restauracji – odparł, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Skąd ta kwaśna minka?
       - A ty wszystko musisz wiedzieć? – Stella pokrzywiła mu się, wbijając w niego rozjuszone spojrzenie.
       - A ty co do jasnej cholery? Lewą nogą z łóżka wstałaś?
       - Daruj sobie – syknęła.
       - Mily? Wszystko w porządku?
       - Tak... Chyba tak – odparłam, cicho wzdychając.
       - Dopadła cię trema? Czy może martwisz się o jutrzejszy dzień?
       - Chyba jedno i drugie – odparłam po chwili. – Nie dociera to do mnie.
       - Mily... wszystko jest tak obstawione, że nie ma prawa stać się coś złego. Wszystko jest ustalone i zaplanowane tak, że jestem przekonany na sto procent, że nic złego jutro nie może się wydarzyć. Uspokój się i zacznij myśleć pozytywnie. Poza tym rezerwuję walca.
        Uśmiechnęłam się mimowolnie i delikatnie przytuliłam go, czując jednocześnie jak serce podchodzi mi do gardła.
        - Dziękuję.
        - Mily? – Do pokoju nagle wszedł William.
       Stella natychmiast rzuciła się do drzwi.
       - Won! – ryknęła. – Nie właź tutaj! – Stanęła przed drzwiami garderoby, które niemal natychmiast zaczęła zamykać.
        - O co ci chodzi, obłąkana kobieto?! – William niemal natychmiast wyraził swoje niezadowolenie, po czym usłyszałam jak zaczynają się przepychać pod drzwiami. – Puszczaj mnie!
       - Odejdź. Mily mierzy suknię ślubną!
       - Tym bardziej chcę ją zobaczyć! Odsuwaj się!
       - Nie wiesz, że widok panny młodej w sukni ślubnej, przed ślubem przynosi pecha?! Spieprzaj dziadu, bo dostaniesz kopa zaraz!
       Stella niemal piszczała pod drzwiami, a klamka od garderoby co chwilę drgała, lekko uchylając i zatrzaskując na powrót drzwi. David chichotał pod nosem w niedowierzaniu kręcąc głową. Po chwili sam złapał za klamkę i robiąc w drzwiach niewielką szczelinę wyśliznął się za drzwi.
       - Stella ma rację. – Usłyszałam. – Nie łam zasad i zostaw sobie ten widok na jutro, a uwierz mi bracie, że warto. Twoja przyszła żona wygląda jak milion dolarów.
       - I ty Brutusie...? – William mówił z żalem w tonie. – W ogóle, to co ty tam robiłeś?!
       - Ja mogę. Ty nie możesz i wypad z pokoju. Daj jej się przebrać.
      Po chwili do garderoby na powrót weszła Stella, która z satysfakcją wymalowaną na twarzy, omiotła mnie raz jeszcze spojrzeniem.
      - Dobra wyskakuj z niej, bo ten szajbus jest gotów wleźć tu raz jeszcze.
      - Wierzysz w zabobony?
      - Nie wierzę, ale uważam, że w każdej bajce jest ukryte ziarnko prawdy, a chyba lepiej dmuchać na zimne, prawda?
       - Zasady są po to żeby je łamać, ale jakoś trudno nie przyznać ci racji. Też uważam, że w każdej bajce jest ukryte ziarnko prawdy. Jesteście na to doskonałym dowodem.
         Rozsunęła mi suwak i zaczęła zdejmować ze mnie sukienkę. Po chwili ubrana już byłam w swoje dresy i bawełnianą koszulkę, zupełnie tracąc chęć na prysznic. Wraz ze Stellą zeszłyśmy do salonu, w którym byli wszyscy. Dość głośno grała muzyka, a z kuchni wydobywał się przyjemny zapach świeżo zaparzonej kawy i jajek na bekonie.
       - Dzień dobry. – Przywitałam się, zerkając wymownie na Williama, który mierzył mnie badawczym spojrzeniem.
       - Piękna! Cholerka, słyszałem, że wyglądałaś obłędnie. Że też ominął mnie ten widok. – Michaelowi wyraźnie dopisywał humor.
      - Wyglądałam normalnie, a obłędnie prezentuje się suknia. Dziękuję Stello. Jestem ci bardzo wdzięczna.
       - Nie ma za co. – Wzruszyła ramionami, ciepło się uśmiechając. – Sama nie spodziewałam się, że wyjdzie tak dobrze.
      - To niesprawiedliwe. Nawet mi jej nie pokazałaś – mruknął William.
       - Jutro zobaczysz.
      - Jutro, jutro... Ale ja chciałem dziś. Jesteś gorsza niż pies ogrodnika.
      - A ty zachowujesz się jak jego szczeniak. Zasady to zasady, po co się upierasz?
      - Jestem po prostu ciekawy, to chyba normalne.
      - Zaspokoisz ciekawość jutro – odparłam, podchodząc do sofy i kładąc mu ręce na ramionach, pocałowałam go w czubek głowy. – Nie bądź niecierpliwy.
      Pocałował mnie w dłoń i westchnął cicho. Był zestresowany, miał napięte mięśnie, jego oczy były ciemniejsze niż zwykle i pachniał lasem. Widać było, że stres związany z jutrzejszym dniem, udzielał się także jemu.
       - Masz ochotę na spacer? Wprawdzie po ogrodzie, ale świeże powietrze powinno nam obojgu dobrze zrobić.
       - Chcesz żeby się przeziębiła? – Harry zerknął na Williama, lekko marszcząc czoło. – Jest zimno.
      - Ciepło się ubiorę.
      - Śniadanie najpierw zjedzcie.
      - Zjemy jak wrócimy. Idziemy?
      Po chwili szliśmy jedną z ogrodowych alejek w kierunku altanki. Chłodny wiatr, bił zamarzniętymi kroplami deszczu w nasze twarze, a pod stopami nieprzyjemnie chlupała woda, której namoknięta ziemia, nie nadążała wchłaniać.
      William delikatnie objął mnie ramieniem, wtulając twarz w moje włosy.
     - To już jutro – odparł niemal szeptem, całując mnie w skroń. – Jutro będziesz już tylko moja. Na zawsze.
      - Na dobre i na złe, dopóki...
      - Ciii... - szepnął, przytykając mi palec do ust. – Do końca świata i o jeden dzień dłużej – dodał, składając na moich ustach delikatny pocałunek.
       Poczułam jak świat zawirował mi przed oczami, a serce zerwało się do biegu jak poderwany do lotu ptak. Nie przeszkadzał mi chłodny wiatr, ani zimne krople deszczu. Ciepło jego dłoni wynagradzało wszelkie niedogodności i na krótką chwilę pozwoliło zapomnieć o wszystkich problemach.
       - Nie żałujesz? – Spytałam, odrywając się od jego warg. – Nie żałujesz, że żenisz się z kimś tak zwyczajnym jak ja?
      - Nie jesteś zwyczajna Mily. Kiedy to w końcu do ciebie dotrze?
      - Nie przeszkadza ci, że się mazgaję? Że często widzę świat w czarnych kolorach, i że jestem uparta? Że narażam was wszystkich na niebezpieczeństwo? Co jeśli nie uda mi się oddać go na czas?
       - Nie kochanie. Nie przeszkadza mi ani to, że często płaczesz, choć wtedy łamiesz mi serce, ani to, że jesteś uparta, bo na pewien sposób jest to urocze, nie przeszkadza mi to, że widzisz świat w czarnych kolorach, chociaż wiem, że zrobię wszystko, by wnieść w nie kolory, ani nawet to, że mówisz przez sen i łapiesz mnie za słowa. Jedyne co trochę mi przeszkadza, to twoja lekkomyślność Mily. – Założył mi włosy za ucho i spojrzał głęboko w oczy. – Zbytnia ufność, którą obdarzasz niemal każdego i ciągłe obarczanie siebie samej, za to co dzieje się teraz, chociaż nie masz na to wpływu. Chciałbym abyś troszkę trzeźwiej oceniała sytuację, nie ufała każdemu na swojej drodze, nawet mnie, bo jak wiesz, jestem dla ciebie...
      - Milcz. – Przerwałam mu. – Tę kwestię roztrząsaliśmy już tyle razy, że nie mam zamiaru poruszać jej na nowo, a tym bardziej jutro, kiedy będziemy po ślubie. Jasne?
       William patrzył na mnie, lekko marszcząc czoło, jednak kąciki jego ust, nieznacznie zaczęły unosić się ku górze.
      - Masz coś konkretnego na myśli?
      - Nie udawaj. Dobrze wiesz o czym mówię. I jutro się nie wykręcisz.
      - Mówisz o... - Jego oczy pojaśniały, a na twarzy malował się już wyraźny uśmiech. – O nocy poślubnej?
      - Śmieszy cię to?
      - Nie... Raczej rozbudza moje zmysły. – Nachylił się nade mną i musnął moje usta swoimi wargami. Poczułam delikatne ciepło rozchodzące się po ciele, a on zaczął zasypywać pocałunkami mój policzek, wolno podążając na szyję, po której przesunął końcem nosa, składając na niej delikatny pocałunek. Czułam jak przechodzą mnie dreszcze. Spojrzał na mnie, obejmując moją twarz dłońmi i milczał, jedynie subtelnie się uśmiechając. – Boisz się jutrzejszego dnia?
       - Boję się tylko, żeby nikomu nic się nie stało – westchnęłam, wtulając się w jego ramiona.
       - Nie o to pytałem skarbie.
       Jego ton był łagodny i pełen obaw, a oczy kiedy uniosłam głowę, by w nie spojrzeć, przenikały mnie niemal na wskroś.
      - William... Przecież o tym też już rozmawialiśmy. – Pomimo, że znaliśmy się już dobrze i poruszaliśmy te tematy, teraz czułam się lekko skrępowana. Nie wiedziałam co odpowiedzieć i próbowałam ukryć fakt, że czuję się onieśmielona, opuszczając spojrzenie. Poczułam jego ciepłą dłoń na swoim podbródku i tak samo jak wtedy w szpitalu, pomiędzy salami operacyjnymi, uniósł go do góry i zmusił do spojrzenia w swoje przepełnione zielenią oczy.
       - Bo ja bardzo – dodał szeptem.
       - Radziliśmy sobie z gorszymi rzeczami.
       - Tak... To prawda Mily.
       Zamyślił się nie spuszczając mnie z oczu. Jogo poważny wyraz twarzy i przenikliwość spojrzenia, sprawiały, że czułam się w tej sytuacji nieswojo. Sprawiał, że z trudem ogarniałam myśli, a serce niemal wyrywało się z piersi.
       - Nie przeszkadza ci, że nie będziesz moją pierwszą?
       - Nie... Przecież o tym też już rozmawialiśmy. – Odniosłam wrażenie, że intensywnie nad czymś myśli, że bije się z myślami. – Chcesz mi o czymś powiedzieć?
       Pokręcił przecząco głowo subtelnie się uśmiechając.
      - Wszystko już ci powiedziałem. Po prostu chciałem wiedzieć.
      - A tobie nie przeszkadza, że jestem taka... - Zamyśliłam, się próbując znaleźć prawidłowe określenie.
      - Jaka Mily?
      - Niedoświadczona.
       Roześmiał się cichutko w niedowierzaniu kręcąc głową. W jego spojrzeniu dostrzegłam teraz pokłady czułości i pobłażliwość, które przyjemnie mnie otulały lecz jednocześnie sprawiały, że czułam się jeszcze bardziej onieśmielona i jeszcze bardziej malutka w jego objęciach.

KLĄTWA WILKA tom II W BLASKU BŁĘKITNEJ PEŁNIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz