ROZDZIAŁ 19. PO NITCE DO KŁĘBKA

422 42 11
                                    



            Dwa długie tygodnie, spędzone w osadzie w mojej, naszej samotni, bez zgiełku kłócącego się rodzeństwa, bez żadnych dodatkowych nowin i nowych faktów. William nie pozwolił mi się nudzić, chociaż pod koniec drugiego tygodnia częściej zaczął wymykać się z domu, przez co nabrałam podejrzeń. Nie powiem, odpoczęłam psychicznie, oderwałam się od szarości dnia powszedniego, nacieszyłam się swoim mężem, jego bliskością, delikatnością i czułością, którą okazywał mi na każdym kroku. Dotrzymał słowa. Nasza sypialnia była pomieszczeniem, które w istocie stało się miejscem, w którym spędziliśmy wiele cudownych chwil, jednak nie obyło się bez tej jego dozy ostrożności. Słowo dziecko działało na niego jak płachta na przysłowiowego byka, więc nawet nie próbowałam podjąć tematu rodzicielstwa, gdyż doskonale wiedziałam, że skończyłabym na kilkugodzinnym wykładzie o tym, jakie to byłoby nieodpowiedzialne, a w najgorszym wypadku, uwieńczylibyśmy rozmowę kłótnią.
           Ostatnie dni w naszym azylu, były dniami tuż przed pełnią. William stawał się nerwowy, impulsywny i reagował dąsami nawet na najdrobniejszy żart. Z zawodem stwierdziłam, że z jakiegoś powodu, który poniekąd był mi znany, po prostu denerwował się i martwił bardziej niż do tej pory było mu to dane. Ja również się denerwowałam, a jego zachowanie nie pozwalało mi poskromić emocji, które również udzieliły się mnie i to bardziej niż dotychczas. Ten fakt, również nie umknął Williamowi, który z dnia na dzień przyglądał mi się baczniej niż zwykle i zadawał coraz więcej denerwujących pytań, dotyczących mojego samopoczucia. Bał się, że zmienię się w lupuskę, a on będzie musiał patrzeć na moje cierpienie.
           Próbowaliśmy odnaleźć jakiś trop. Godzinami przeglądaliśmy biblioteczkę matki, studiując zbiór jej książek i zapisków. Kiedy wymykał się z domu, wchodziłam do swojego pokoju i obserwowałam dziwne zachowanie medalionu, który emanował błękitną poświatą i lewitował w powietrzu, tuż przed moimi oczami. Było to denerwujące, więc po pewnym czasie po prostu zostawiałam go w sypialni. Przeszukaliśmy cały pokój, odsunęliśmy wszystkie meble, a Wiliam nawet sprawdził podłogę i ściany, opukując je i nasłuchując innego odgłosu. Tylko na spacery wychodziliśmy mało, gdyż pogoda dość mocno się popsuła. Wiał silny wiatr, padał śnieg z deszczem, było mokro, zimno i nieprzyjemnie, przez co nie byliśmy w stanie rozejrzeć się po okolicy, chociaż co do tego miałam wątpliwości, bo William jednak wymykał się nocami i wczesnym rankiem, a ja miałam wrażenie, że pełnia była głównie pretekstem jego coraz częstszych wypadów.
           Tego wieczoru, dzień przed spodziewaną pełnią, siedzieliśmy w salonie przed kominkiem i przeglądaliśmy ostatnią partię książek, która została nam do przestudiowania. William był milczący, odpowiadał zdawkowo na moje pytania, a wszelkie próby podjęcia jakiejkolwiek rozmowy, kończyły się fiaskiem. Jego „Yhmm...", „być może", „nie wiem" i „ nie sądzę" irytowały mnie już tak bardzo, że wbiłam spojrzenie w pożółkłe stronice i w milczeniu, przerzucałam kartkę za kartką, po chwili orientując się, że nawet zbytnio nie skupiam się nad tym, co widzę i czytam. Zerknęłam na Williama. Był pochłonięty jedną z książek, zamyślony, skupiony i kompletnie nieobecny.
           - Znalazłeś coś ciekawego? – spytałam, mierząc go ciekawskim spojrzeniem. – Nad czym tak myślisz?
          Nie słyszał nawet jak do niego mówiłam. Ani drgnął. Siedział jak posąg, przedstawiający jakiegoś mędrkującego filozofa, niemal nie mrugając powiekami.
            - Hallo ziemia! Tu NASA! – warknęłam, z całych sił zamykając swoją księgę i sprawiając, że tuman kurzu z przyprószonych nim kartek, uniósł się w powietrze, jak po wybuchu mini atomówki.
      - Co?! – mruknął, odrywając się od lektury. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. – I nie krzycz. Nie jestem głuchy, Mily.
                - Czyżby? Bo przez chwilę miałam wrażenie, że trzeba za tobą wysłać misję ratunkową, a skoro nie jesteś głuchy, to o co cię pytałam?
                 - A o coś pytałaś? Przepraszam, widocznie rzeczywiście nie słyszałem.
                - Nie, widocznie rzeczywiście nie słyszałeś, tylko nie słyszałeś. Pytałam czy coś znalazłeś?
                 Zmarszczył gniewnie brwi i spojrzał raz jeszcze na swoją księgę.
                - Nic, co mogłoby nam pomóc.
             - Więc, co cię tak pochłonęło? – wskazałam palcem niewielkich rozmiarów księgę, którą trzymał w dłoniach.
                Westchnął cicho, zamykając niezbyt pokaźne tomisko.
             - Arbatel De Magia Veterum – odparł, odkładając książkę na stosik. – I to nie książka, lecz dzieło przepisane przez twoją matkę.
               - Co to za twór?

KLĄTWA WILKA tom II W BLASKU BŁĘKITNEJ PEŁNIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz