ROZDZIAŁ 18 NOWY POCZĄTEK

364 39 5
                                    



           Obudził mnie blask słońca, mocno zalewający sypialnię. Ten poranek był wyjątkowy, nie tylko przez to, że był to mój pierwszy dzień małżeństwa, ale też dlatego, że charakterystyczna dla niego była cisza i spokój, jakie panowały wokół. Niepewnie usiadłam na łóżku, spojrzałam na palec serdeczny i mimowolnie uśmiechnęłam się do lśniącej na nim obrączki.
          Williama już nie było. Czasem zastanawiałam się czy on w ogóle sypia chociaż kilka godzin dziennie. Westchnęłam cicho, odsunęłam z siebie kołdrę i sięgnęłam po cienki szlafrok, który teraz leżał na skraju łóżka.
        - Już wstałaś? – Nagle usłyszałam głos Wiliama, który właśnie stanął w progu drzwi. – Jak spałaś?
        - Dziękuję, dobrze – odparłam, mocując się z paskiem od szlafroka. – A ty? Spałeś chociaż dwie godziny?
          - Skarbie jest środek dnia.
          - Więc dlaczego mnie nie obudziłeś? Ktoś nas odwiedził?
        - A już się stęskniłaś za rodziną? – Zaśmiał się, wyciągając ku mnie ramiona. – Chodź śpiochu, czas coś zjeść.
          - Nie jestem głodna – rzekłam, podchodząc bliżej niego. – Nikogo nie było?
       - To nasz czas, nie chcę żeby nam go ktoś zabierał. Poza tym sama mówiłaś, że marzysz o intymności i chwili spokoju.
         - No tak. – Zaśmiałam się. – Ale jakoś dziwnie się z tym czuję. Wszędzie tak cicho, nikt się nie kłóci.
       - Zacznij się przyzwyczajać, bo od teraz to nasz azyl i tutaj będziemy się zatrzymywać. Chociaż w późniejszym okresie, na spokój bym raczej nie liczył. Zapewne nasz dom będzie tętnił życiem, o tym mogę cię zapewnić.
        Zaśmiałam się cichutko, wtulając w jego pierś i na krótką chwilę przymknęłam powieki, napawając się jego bliskością i zapachem.
        - Raczej nie będzie mi to przeszkadzać – odparłam, po czym oparłam podbródek na jego piersi i spojrzałam wprost w jego oczy. – Kolejne trudności mamy za sobą. A twierdziłeś, że będzie ciężko.
           - Hmmm... Nie mówię, że było łatwo – zamruczał, unosząc zawadiacko brew.
           - A mianowicie?
     - A mianowicie, koniec przesłuchania i marsz do kuchni – odparł stanowczym tonem, obdarzając mnie delikatnym pocałunkiem. – Albo jeszcze momencik? – mruknął, ponownie mnie całując i popychając w kierunku łóżka. – Coś mówiłaś, że nie jesteś głodna, skarbie?
          Wybuchłam cichym śmiechem, po czym zgrabnie go wyminęłam i ruszyłam do wyjścia.
          - Zmieniłam zdanie. Jestem głodna jak wilk.
          - To było nie fajne pani Brichard. Tak się nie godzi! Porównanie również!
          - Podobno nie jest ci lekko?!
          - Łapiesz mnie za słowa.
          - Mogę cię złapać za coś innego jak chcesz, ale to po śniadaniu. Co upichciłeś?
        - Ja?! – parsknął śmiechem, podążając tuż za mną. – Nie po to się żeniłem, żeby teraz przy garach stać.
    - Ooo... A więc tak się sprawy mają – mruknęłam, zatrzymując się w połowie drogi. Skrzyżowałam ramiona, przybrałam poważny wyraz twarzy i zmrużyłam oczy, wbijając surowe spojrzenie prosto w swojego męża. – Jeśli myślisz, że zrobisz ze mnie kurę domową Brichard, to jesteś w wielkim błę...
         Nie dokończyłam, gdyż William, chwycił mnie w pasie, przerzucił przez ramię, po czym ruszył dalej.
      - Milcz... Kobieto! Jesteś moją żoną, będziesz mi prać, sprzątać, gotować i spełniać moje zachcianki. Masz mnie słuchać, nie łapać za słówka i robić to co ci każę. W przeciwnym razie, będę cię surowo karał, a jak zajdzie konieczność to nawet pasem przez tyłek dostaniesz – odparł i stawiając mnie na nogach spojrzał prosto w moje oczy. – Masz mnie kochać, wspierać, chwalić, doceniać i być przy mnie każdego dnia, aż do końca świata i o jeden dzień dłużej.
       - Widzę, że zwiększyłeś wymagania, obawiam się, że mogą to być za wysokie progi na moje nogi. Negocjujmy warunki, chociaż dziwię się, że nie postawiłam ci ich przed ślubem.
       - Za późno. Słowo się rzekło – odparł, chwytając mnie za ramiona i odwracając ku wnętrzu kuchni.
         - Mogę się z tobą rozwieść i ... – odparłam, po czym zaniemówiłam z wrażenia.
    Na kuchennym stole stało przygotowane śniadanie, świeżo zaparzona kawa, butelka szampana i półmisek z owocami.
        - Wszystkiego najlepszego w nowym roku kochanie – szepnął, całując mnie w czubek głowy. – Rozwieść... Miły początek nowego życia.
       - Jeszcze się nad tym zastanowię – odparłam, zerkając na niego przez ramie. – Wszystkiego najlepszego, mężu – dodałam, na powrót spoglądając na stół. – I tak, będę ci prać, sprzątać, gotować... Wspierać, kochać, ale jeśli kiedyś mnie uderzysz William, przysięgam, że będziesz żył do pierwszego grzybobrania.
       - Fajnie, tylko, że żadna trucizna na mnie nie działa – wzruszył ramionami, po czym odsunął mi krzesło. – Możesz mi gotować sos z trujących grzybów. Najwyżej będę miał lekką niestrawność.
        Zaśmiałam się cichutko, wolno podchodząc do stołu. Lubiłam kiedy był rozbawiony i lubiłam się z nim przekomarzać, chociaż czasem miałam obawy, że moje słowa bierze zbyt poważnie do siebie. Nadal nie zawsze potrafiłam tak do końca go rozszyfrować, mieć pewność, co chodzi mu po głowie i jakie targają nim emocje. Bywał skryty, tajemniczy, ale też spontaniczny, nieprzewidywalny i czasem miałam wrażenie, że w czasie pełni popada ze skrajności w skrajność, a jego emocje z euforii w sekundzie potrafią przerodzić się w gniew.
       - Głuptas jesteś, wiesz? – Usiadłam za stołem i sięgnęłam po dużą, soczystą truskawkę. – I dziękuję za śniadanie. Póki co, to ty rozpieszczasz mnie, a to ja powinnam zrobić ci śniadanie.
        - Myślę, że jeszcze nie raz będziesz mieć ku temu okazję - odparł siadając obok. – A póki co, smacznego.
        - Mam nadzieję, że na przyjęciu nic złego się nie wydarzyło – mruknęłam, zerkając niepewnie na Williama. – Może niepotrzebnie tak wcześnie wyszliśmy?
   William nagle parskną stłumionym śmiechem, spoglądając na mnie z nieukrywaną pobłażliwością.
        - Wiedziałem... Jak ja cię dobrze znam. Nawet jednego dnia nie potrafisz się nie zamartwiać?
   - Przepraszam... Przez to wszystko co się wydarzyło, ciężko mi tak po prostu myśleć pozytywnie. Poza tym nie dziw się, zostawiliśmy tam większość rodziny, przyjaciół, znajomych. Teraz jest tak cicho... Brakuje mi ich kłótni, rozmów. Ich obecności.
     William uśmiechnął się subtelnie, przez krótką chwilę wpatrując się w dzbanek z kawą. Zamyślił się.
      - Czasem zastanawiam się, jakby to było bez nich, ale po zastanowieniu, pewnie też czułbym się dziwnie. Nie mniej jednak ty byłaś samotniczką. – Spojrzał na mnie, nie przestając się uśmiechać. – Dość długo mieszkałaś sama z pseudo kotką, co po części pewnie było jej zasługą, nie mniej jednak to zrozumiałe, że bycie z kimś niż, bycie samej jest chyba lepszym uczuciem, chociaż... można się czuć samotnie wśród ludzi. Może to dziwnie zabrzmiało, ale tak jest.
      Nagle uśmiech z jego twarzy zniknął. Zaczął uciekać spojrzeniem, a na twarzy dało się zauważyć wyraźnie narastające napięcie. Widać doskonale znał uczucie, które właśnie opisywał, ale i mnie było ono znane.
        - To chyba nie jest najlepszy moment na takie pogadanki – rzekłam, próbując czym prędzej znaleźć jakiś temat zastępczy. – Masz jakieś plany na dziś?
        - Palny na dziś... - odparł, odrywając się od myśli. – Spędzić ten dzień z tobą oczywiście. Poza tym na zewnątrz jest dość chłodno, ale jeśli będziesz mieć ochotę na spacer, to oczywiście nie odmówię.
           - Spacer brzmi zachęcająco.
          William westchnął, zerkając na mnie ze smutkiem.
         - Nie mogę ci zbyt wiele zaoferować, jeśli chodzi o to miejsce. Przykro mi, że nie mogę zabrać cię w jakiś egzotyczny zakątek.
           - Już o tym rozmawialiśmy. Poza tym chciałabym przez ten czas rozejrzeć się po tej okolicy. Może trafimy na jakiś ślad? Na cokolwiek co da nam wskazówkę?
           - Mieliśmy nie zajmować się tym teraz.
           - A kiedy? Czasu mamy coraz mniej.
           - Jeszcze rok. Zdążymy coś ustalić.
     - William, nawet z nudów powinniśmy się rozejrzeć. Przecież nie będziemy bezczynnie siedzieć. Poza tym pomyśl, nikt nam nie będzie przeszkadzał, ja będę mieć czas do namysłu. Może uda się ruszyć o krok dalej?
     - Sam nie wiem – westchnął. – Miałaś się tu wyciszyć, odpocząć od tego wszystkiego, pozbierać myśli, nabrać sił, a tymczasem ty nie potrafisz oderwać się ani na chwilę od tego tematu.
       - Tym razem będę tu tylko ja i ty. W spokoju będę mogła sama się nad tym zastanowić. Zrozum William, w tym domu musi być wskazówka, musi być coś co nas poprowadzi. Skoro moja matka tak zabezpieczyła to miejsce to musi być tu klucz do rozwiązania tej cholernej zagadki. Klucz który jest schowany, i który najpewniej jest na naszych oczach. Chcę książkę z zapiskami matki.
     - To niemożliwe! – Niemal krzyknął, mierząc mnie surowym spojrzeniem. – Za dużo zaryzykujemy, wioząc ją tutaj! Nikt nie może o niej wiedzieć!
            - Elena też powinna ją zobaczyć!
       - Emily ty oszalałaś... Pomyśl! Ja sam gubię się już w tym wszystkim, nie wiem kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, a ty chcesz pokazywać ją wiedźmie?
          - Skąd nagle w tobie taki brak zaufania do Eleny?! – warknęłam, wstając z miejsca i kierując się do okna, oparłam dłonie o blat i spojrzałam w dal. – Sam twierdziłeś, że z jej strony nie grozi nam nic złego, nagle zmieniasz zdanie? – Na powrót spojrzałam na niego, marszcząc w gniewie brwi i krzyżując ramiona. – A może problem tkwi w czymś innym, hmm?
         - Problem tkwi w twojej naiwności? W niczym innym.
       - A może jednak jest? Może znów jest coś, o czym nie chcecie mi powiedzieć? Znowu macie przede mną jakieś tajemnice?!
   William teatralnie przewrócił oczami i w niedowierzaniu pokręcił głową, jednocześnie bezradnie opierając się o oparcie krzesła.
        - Czy ty zawsze musisz doszukiwać się spisków?
        - Gdybyś wcześniej nie miał przede mną tajemnic, nie musiałabym się teraz ich doszukiwać – mruknęłam urażonym tonem.
      Przez chwilę nastała zupełna cisza, podczas której William wpatrywał się w moją rozeźloną twarz, a ja w jego łagodne spojrzenie, z całych sił próbując mu nie ulec.
         - Zrozum wreszcie, że Elena jest wiedźmą.
         - Taką samą jak Azara, czy moja matka.
        - Tak kochanie, ale to nadal wiedźma. Nigdy nie wiadomo kiedy zmienią się jej poglądy, nigdy nie wiadomo czy nagle nie postanowiła przejść na ich stronę. Dobrze wiesz, jak wiele się teraz dzieje. Zauważ jak ona dużo pyta chociażby o zapiski twojej matki, czy nie znaleźliśmy jakiś książek. Czemu każe się nam teraz starać o dziecko? Nie masz krzty wątpliwości? Bo ja tak.
      - Gdyby była zła jak podejrzewasz, zapewne nie weszłaby na teren naszego domu tutaj. Chciałam zauważyć, że jednak to uczyniła.
       - Nie ufam żadnej wiedźmie... Nawet jej. I nie będziemy dywagować na ten temat. Próbuj sama, skoro chcesz, ale jej w to na razie nie będziemy mieszać. Może jeśli przez najbliższe miesiące nic nie uda się zrobić, na nic trafić, obiecuję, że rozważymy to, ale na razie, trzymasz język za zębami i udajesz głupią. Jasne?
         - Tego akurat nie muszę udawać – mruknęłam, na powrót odwracając się ku oknu.
      - Proszę cię nie denerwuj mnie. Idź się ubrać i idziemy się przejść. Może jak zmarzniesz to przemówi do ciebie zdrowy rozsądek, bo ja na ciebie już wpływu nie mam.
         - A co z tym? – Wskazałam swoje oczy. – Mam się bać pierwszej pełni? 
        Znów nastała cisza. William wpatrywał się we mnie z bezradnością wymalowaną zarówno na twarzy jak i spojrzeniu. Nie musiał odpowiadać. Wiedziałam już, że nie zna odpowiedzi.
          - Mam nadzieję, że nic się nie wydarzy.
          - A jeśli się wydarzy?
          - Będziesz mieć nas... Mnie.
         Westchnęłam cicho, w milczeniu kierując się do sypialni. Nie chciałam dać po sobie poznać, że jednak paraliżuje mnie strach, a niewiedza jeszcze bardziej mnie przytłaczała. Nie lubiłam tego uczucia. Niepewności, która mnie ogarniała. Nie byłam cierpliwa, a raczej przestawałam nią być. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy wcześniej, też taka byłam. Zwykle nie lubiłam czekać, wolałam szybko coś załatwić, zrobić, niż po prostu bezczynnie siedzieć, a tym czasem odkąd pierwszy raz spojrzałam na Williama, a nawet odkąd pierwszy raz usłyszałam wzmiankę, o tym, że mają się pojawić w szpitalu, nic nie robiłam, tylko czekałam. Tajemnice, zagadki, ograniczenia... Podporządkowałam się, nawet wtedy kiedy nie do końca podobał mi się taki, czy inny obrót spraw. Znosiłam niewiedzę, informacje i wiele innych dziwnych zwrotów sytuacji. Różnie też reagowałam. Znów poczułam ogarniające mnie uczucie chaosu. Takie samo jak wtedy, gdy po raz pierwszy przyśniła mi się mama i tak jak wtedy, tak i dziś szykowałam się do wyjścia na spacer. Być może to zbieg okoliczności, lub być może błędne koło na powrót się zamyka. Powoli zaczynałam tracić nadzieję, że cokolwiek wskóramy. Im dalej szliśmy w przysłowiowy las, tym więcej drzew napotykaliśmy na swej drodze. Jak miałam odnaleźć się w tym miejscu, skoro wiele wskazówek było już zatartych? Dom w mieście doszczętnie został zniszczony od wewnątrz. Zresztą i tak nigdy nie spotkałam się w nim z czymś co mogłoby być dla mnie wskazówką. Jedynie te szkatułki mamy, a i ich nie miałam na chwilę obecną. Dom tutaj, również nadszarpnął czas, był odnowiony, więc jeśli były jakieś wskazówki to przepadły. Jedyne co miałam to notatki mamy, stertę starych, pożółkłych ksiąg, medalion, mój pokój z tajemniczą szafą i karuzelą, Serafinę i kolejne wskazówki, prowadzące póki co donikąd. Może jeszcze garstkę wspomnień, które mętnie wypływały z najdalszych zakątków mojej świadomości.
        Mawiają, że czas zawsze prawdę ujawni. Ale czy zdąży zrobić to w odpowiednim momencie? Zostało już tylko sto trzydzieści pięć dni. Kiedy patrzymy na tę cyfrę, wydaje się być go mało, kiedy natomiast powiemy rok... To jednak odrobinę zmienia postać rzeczy. Tak mało i tak wiele... Tak trudno spojrzeć na ten sam fakt pod dwoma kątami i przyjąć do wiadomości, a raczej pogodzić się z tym, że zostało go mało, ale jednak wystarczająco. 

KLĄTWA WILKA tom II W BLASKU BŁĘKITNEJ PEŁNIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz