ROZDZIAŁ 20. POCHODNIA

321 37 6
                                    


               W zniszczonym czasem, ciemnym i brudnym kawałku lnianego, grubo tkanego materiału, zawinięte było coś twardego. Nie było to ciężkie, ale też nie lekkie. Miało swoje gabaryty i było ciasno obwiązane cienkim sznurkiem, którego końce zawiązane były w zwarty i gruby supeł.
       Postawiłam zawiniątko na stole w salonie i szarpiąc się z bluzą, którą chciałam jak najszybciej z siebie zdjąć, czułam jak emocje sięgają zenitu. Za mną wszedł również David, który zdążył przy okazji zawołać Harry'ego, Mariach, Williama i Michaela.
               - Gdzie to znaleźliście? – spytał Hary, pochylając się nad zawiniątkiem.
               - W drzewie – odparł David. – Jest tam wydrążony schowek.
               - W tym drzewie, pod którym nad ranem była Emily?
               - Tak w tym – odparłam, podchodząc do stołu. – Przynajmniej wiem, że nie zwariowałam, a sen okazał się być wskazówką. Oby to znalezisko przyniosło jakieś odpowiedzi, bo zwariować już można.
               - Spokojnie – wtrącił Harry. – Zobaczmy najpierw, co jest w środku.
               Szarpnął za sznurek, który w jego dłoniach łatwo się urwał, po czym podał mi zawiniątko.
               - Czyń honory piękna – zaśmiał się Michael.
             Westchnęłam nerwowo, czując jak z nadmiaru emocji drżą mi dłonie. William stanął obok mnie, lekko obejmując mnie ramieniem, a ja ostrożnie odkręcałam sznurek, który po chwili uwolnił ze swych więzów materiał. Przez chwilę targały mną obawy i niepewność przed tym, co ujrzę, co sprawiło, że nie mogłam zdjąć go z przedmiotu, jednak widząc zniecierpliwienie na twarzach rodziny, ostrożnie odsunęłam materiał, który opadając na stół odsłonił naszym oczom, dużą, złoconą szkatułkę z licznymi zdobieniami pokrywającymi zarówno wieko, jak i boki skrzynki. Miała majestatycznie wykonane nóżki, ozdobnie wygięte. Ścianki zdobiły złocone liście i kwiaty, a wieko było istnym dziełem sztuki, od którego nie sposób było oderwać oczu. Boki wygiętej w łuk pokrywy, ozdobione były złoconymi różami, które tworzyły na środku sklepienia okrąg, w środku którego, znajdował się wizerunek znanej nam już kobiety z medalionu. Odruchowo wręcz spojrzałam na złoty dysk, by upewnić się, że to ta sama postać.
         - Bez wątpienia jest to coś, czego na pewno szukamy. – Ciszę w salonie przerwał monotonny głos Harry'ego, który marszcząc czoło wpatrywał się w szkatułkę. – Czyż to nie ta szkatułka, której szukaliście na twoim strychu Mily?
        - Nie mam pojęcia. Myślę, że ta. Skoro miała być złota, a ta bez wątpienia jest, więc raczej na pewno o tę chodziło. Poza tym na wieku jest wizerunek Selene, co też świadczy o tym, że to raczej jej szukaliśmy.
        - Czyli nie wszystko stracone – wtrącił William. – Myślałem, że bezpowrotnie ją straciliśmy.
       - Przepiękna, spójrzcie jak precyzyjnie jest wykonana – odparła Mariach, która wysunęła ku niej dłoń, by dotknąć opuszkami palców jej zdobień. Kiedy tylko to uczyniła, z głośnym syknięciem cofnęła rękę, chwytając się za palce.
         Harry niemal natychmiast podszedł do niej i z zatroskanym wyrazem twarzy, sam chwycił jej dłoń. Na czubkach palców, widoczne były mocne zaczerwienienia.
         - Mocno mnie spiekło – odparła, z wymalowanym na twarzy grymasem bólu.
      - Pójdę po zimny okład. - Bez zastanowienia ruszyłam ku wyjściu, jednak szybko zostałam zatrzymana przez Williama, który z nieukrywaną pobłażliwością, wpatrywał się w moją twarz.
        - Nie ma takiej potrzeby – rzekł, nie kryjąc lekkiego rozbawienia.
        - Piękna, na nas goi się jak na psie. Zapomniałaś? – Zaśmiał się Michael. – Zanim przyjdziesz z okładem, mamuśka będzie już ocalona.
        - No tak... Wszystko dobrze Mariach?
        - Tak skarbie, widocznie twoja szkatułka nie życzy sobie bym ją...
    - Ałłaa! – Słowa Mariach przerwał krzyk Michaela, który również trzymał się za palec. – Niedobra szkatułka mamuśki Mily! Niedobra! Teściowo mojego brata, cóż-eś uczyniła, że nie możemy jej dotknąć?! Niedobra teściowa mojego brata! O kurde, już zapomniałem, jaki to ból mieć coś oparzone.
          William parsknął stłumionym śmiechem, przysuwając palce do nasady nosa, Harry pokręcił w niedowierzaniu głową, a David, kierowany ciekawością, podszedł do szkatułki i mrużąc oczy z łobuzerskim uśmiechem na twarzy wpatrywał się w nią w milczeniu.
         - Też chcesz spróbować? – Zaśmiał się Harry. – Palce cię dawno nie bolały?
         - Spękasz leszczu. – Zaśmiał się Michael. – Trzeba mieć jaja, a nie wydmuszki.
       David spojrzał na brata po czym przysunął dłoń do wieka na tyle blisko, że nie dotknął go, lecz utrzymywał niemal na styk ze złoconymi zdobieniami, które niemal natychmiast rozżarzyły się do czerwoności.
        - Nie jestem debilem jak ty, żeby pchać palce tam gdzie mnie nie proszą. Jakbyś używał właściwej głowy, nie poparzyłbyś się jełopie.
        - Każde zbliżenie dłoni, powoduje natychmiastowe rozżarzenie się okuć. Widać to kolejna ochrona, by przedmiot nie dostał się w niepowołane ręce – odparł Harry, lekceważąc rozmowę synów.
       - Mily, spróbuj ją dotknąć. Ciekawi mnie czy na ciebie też tak będzie reagować – wtrącił William, który sam właśnie przyłożył blisko dłoń, obserwując jak maleńkie róże przyjmują odcień szkarłatu.
          - Racja. W końcu to twój przedmiot. – Zauważył Harry. Śmiało, nie bój się dziecino.
        Niepewnie pochyliłam się nad szkatułką, przysunęłam dłoń i w absolutnej ciszy, jaka właśnie nastała w salonie, wypatrywałam jakichkolwiek znamion nagrzania się. Im bliżej była moja dłoń, tym coraz bardziej drżała, a ja coraz mocniej wyczekiwałam na ból, którego się spodziewałam. Jednak kiedy moja dłoń dotknęła złoceń, nic się nie wydarzyło. Spojrzałam kompletnie zaskoczona na resztę rodziny i uśmiechnęłam się triumfalnie.
         - W takim razie zobaczmy, co jest w środku. 
      Pociągnęłam za wieko, lecz to ani drgnęło, kolejna próba również zakończyła się fiaskiem. Zaczęłam przyglądać się brzegom, ale nie widziałam ani zamka, ani niczego dzięki czemu mogłabym ją otworzyć.
     - Widzicie gdzieś miejsce na klucz? Albo cokolwiek innego, dzięki czemu mogłabym ją otworzyć?
     Wszyscy zbliżyli się do szkatułki, zaczęli przyglądać się jej ściankom. Również ja wolno obracałam ją w dłoniach, próbując dostrzec cokolwiek.
         - Dziwne – mruknął David. – Skoro jest zamknięta, to gdzieś musi być miejsce na klucz.
        - Którego nie mamy – westchnęłam, odkładając szkatułkę na blat stołu. – Jak ją otworzymy?  
     - Nauczysz się ślusarstwa? – Michael parsknął śmiechem, skupiając na sobie wymowne spojrzenia pozostałych członków rodziny. – No co? Skoro nikt poza nią jej nie dotknie, to macie lepsze pomysły?
          - W twoim śnie Mily – nagle zaczął William – matka mówiła coś o kluczu.
          - Tak, ale nie mówiła gdzie jest, tylko że ja wiem, gdzie jest, a to zmienia postać rzeczy, bo ja nie mam pojęcia, gdzie może być ten klucz! – Ponownie ogarnęła mnie irytacja, usiadłam na sofie i westchnęłam nerwowo.

KLĄTWA WILKA tom II W BLASKU BŁĘKITNEJ PEŁNIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz