ROZDZIAŁ 10 RUINY DOMU

688 62 11
                                    


          Ostatnimi dniami źle sypiałam, miałam koszmary i nie najlepiej się czułam. Snułam się po domu, próbując wziąć się w garść. Pełnia i trzy dni po niej bardzo źle wpłynęły także na Williama i resztę rodziny. Mało ze sobą rozmawiali, a kiedy już zaczynał się jakiś temat, kończył się zwykle ogromną awanturą. William podobnie jak ja, był bardzo milczący. Często stawał przed oknem pogrążając się w myślach lub wymykał się z domu i nie wracał po kilka godzin. Miałam wrażenie, że ta pełnia oddaliła nas od siebie jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Był nerwowy, zasępiony i milczący jak nigdy dotąd, jednak nie mogłam narzekać na brak jego obecności. Pomimo kilkugodzinnych wypadów, kiedy wracał nie spuszczał mnie z oczu. W milczeniu ocierał moje łzy, tulił w ramionach, kiedy zrywałam się ze snu i gładził po włosach, gdy nie mogłam zasnąć. Nie mniej jednak nie rozmawialiśmy prawie w ogóle. Te czułe gesty znaczyły dla mnie bardzo wiele, ale nie zmieniało to faktu, że brakowało mi jego uśmiechu i zwykłej rozmowy.
        Minione wydarzenia i pełnia sprawiły także, że prace nad odgruzowaniem przejścia i poszukiwania jeziora zostały chwilowo przerwane. Doskonale rozumiałam, że każdy musiał się otrząsnąć z tego co się wydarzyło. Śmierć Azary, wywołała ogromne poruszenie wśród alf i innych watah, a sam fakt, że do tragedii doszło pod czujnym okiem Lupusów sprawił, że ponownie ogłoszono Lupusconsidium.
            Jedynym pocieszeniem w całej tej sytuacji był fakt, że Serafinka miała się całkiem dobrze. Często pytała o matkę; czy jest jej dobrze, czy jest tam szczęśliwa i czy kiedyś się z nią jeszcze spotka, ale przy tym nie płakała, a Cassandra nie dawała się jej nudzić, przez co miała mało czasu na rozmyślanie. Jedynie za czym płakała, to za swoimi kredkami i malowankami, oraz lampką, bez której nie mogła zasnąć. Lalka na szczęście się znalazła, wywołując szeroki uśmiech na jej małej buźce, a obietnica, że następnym razem jak przyjedziemy, kupimy jej nowe kredki i malowanki, szybko ją uszczęśliwiła. Podziwiałam ją i jednocześnie zazdrościłam tej beztroski i dziecięcej radości. Prawdę mówiąc nie potrafiłam teraz spojrzeć jej w oczy. Sama myśl, że Azara zginęła i osierociła ją przeze mnie, doprowadzała mnie do łez, przez co William stanowczo zabraniał mi ją odwiedzać.
         Dni mijały, czas płynął wolno i nie było dnia, abym nie myślała o utraconej przyjaźni. Brakowało mi Jane, która jeszcze była w podróży poślubnej i rozmów z nią, ale nie pozostawało mi nic innego jak tylko cierpliwie czekać. W tym miejscu nie było zasięgu, a więc i mój telefon milczał jak zaklęty, sprawiając, że ogarniała coraz większa bezradność.
           Siedząc samotnie w ogrodzie z podciągniętymi do piersi kolanami, wpatrywałam się w pożółkłe liście, które strącane wiatrem, tańczyły w słońcu, wolno opadając na trawę. Wsłuchiwałam się w szum drzew i cichy szmer liści, który delikatnie koił moje zszargane nerwy, kiedy do moich uszu dobiegł dźwięk kroków za moimi plecami. Znałam te kroki. Ciche, równomierne i charakterystycznie długie.
         - Nie jest ci chłodno? – Obok mnie rozbrzmiał cichy półton Williama, który właśnie przykucną tuż obok mnie. – Dlaczego siedzisz na ziemi? Dostaniesz wilka – dodał, po czym sam usiadł, opierając się wygodnie o pień sędziwej jabłoni.
          - Jednego już mam, po co mi drugi? – mruknęłam, nie odrywając się od obserwacji opadających liści.
             - Nie chciałabyś mieć dwóch? Może ten drugi, byłby dla ciebie większym wsparciem, niż ten którego już masz? – westchnął, przesuwając się tuż za mnie. Delikatnie przyciągnął mnie do siebie i oparł podbródek na moim ramieniu. – Mily... przepraszam. Wszystko złożyło się na raz. Pełnia, Azara...
            Dłonią dotknęłam jego szorstkiego policzka, jednocześnie zamykając oczy. Przez chwilę milczałam.
               - Nic się nie dzieje – szepnęłam. – Wszystko rozumiem.
               - Jak zawsze Mily – westchnął. – Powiedz... Jak się czujesz?
              Jego pytanie zaskoczyło mnie. Spojrzałam na niego nie kryjąc zdziwienia.
               - Pytasz o stan emocjonalny czy fizyczny?
               - Pytam o jedno i drugie. O ogół kochanie.
               - Dlaczego?
               - Bo obawiam się, że znów czeka cię sporo emocji.
               Niepewnie odwróciłam się do niego czując jak serce podchodzi mi do gardła.
               - Znów coś się stało?
               - Nie – odparł niemal natychmiast. – Nic z tych rzeczy. Więc jak się czujesz?
              - A jak mogę się czuć? Pomyśl... - mruknęłam poirytowana. – Jestem zdruzgotana, dręczą mnie wyrzuty sumienia, jestem zmęczona i mam jeden wielki chaos w głowie. Psychicznie nie daję już rady, fizycznie jakoś się trzymam. Powiesz mi w końcu, co się dzieje?
           William westchnął cichutko, delikatnie całując mnie w skroń. Pierwszy raz od kilku dni blado się uśmiechnął, spoglądając w moje oczy.
          - Chłopaki odgruzowali przejście. Znaleźliśmy twój rodzinny dom i... mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę.
           Czułam jak moje serce niemal się zatrzymuje, po czym ze zdwojoną siłą ruszyło w dziki pęd. Głos ugrzązł mi w gardle, a oczy nieobecnie wpatrywały się w Williama.
              - Zabierz mnie tam – odparłam, podrywając się na nogi.
              - Spokojnie... zdążymy. Jeszcze nie wyjeżdżamy.
             Wpatrywałam się w niego ze zmarszczonym czołem czując, jak z nadmiaru emocji, drżą mi dłonie.
          - O jakiej niespodziance mówisz? – Spytałam. – Wiesz, że nie lubię niespodzianek i tajemnic.
       - To miała być niespodzianka, jednak nie mamy pewności czy chciałabyś, czy sobie życzysz... – odparł, również wstając z miejsca. – Chcemy odnowić ten dom i chciałbym abyśmy tam zamieszkali. Oczywiście nie na stałe, na czas kiedy tutaj będziemy.
           Patrzyłam na niego, nie do końca będąc pewna czy dobrze go zrozumiałam. Ponownie głos ugrzązł mi w gardle i kompletnie zaskoczona nie wiedziałam co odpowiedzieć.
          - Dom jest postawiony w pięknym miejscu. Na polanie pod skałami. Nieopodal jest ogromne drzewo, na którym wisi twoja huśtawka. Wokół jest sporo zieleni, a za domem mały ogródek twojej matki. Twoja mama lubiła róże, bo jest ich tam bardzo dużo, można rzec, że rozsiały się po całej okolicy. Jest też mała studnia, w której nadal jest woda. Jeszcze nie oczyściliśmy całego terenu, ale jeśli tylko się zgodzisz... chciałbym zacząć od zaraz.
           Nic nie mówiąc niepewnie podeszłam do niego, wtulając w jego ramiona. Jego słowa sprawiły mi ogromną radość, a łzy wzruszenia powoli wsiąkały w jego koszulę.
            - Jeśli tylko masz takie życzenie, to oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Mam dość mieszkania kątem u kogoś. Odkąd zniszczyły mój dom, czuję się jak piąte koło u wozu.
                - Zupełnie nie potrzebnie. Nikt nie traktuje cię w ten sposób.
                - Ale ja się tak czuję.
                - Poprawię ci humor jeśli zabiorę cię do domu? Do twojego domu.
               Podniosłam głowę i spojrzałam w jego oczy. Delikatnie otarł kciukami moje łzy, a na jego ustach nadal gościł subtelny uśmiech.
                - Wiem już gdzie znikałeś na kilka godzin dziennie.
            - Musiałem odreagować. Nie chciałem ci mówić, bo wiem, że podkasałabyś rękawy i zabrałabyś się do roboty, a przy odgruzowywaniu było chwilami dość niebezpiecznie. Nie chciałem abyś się narażała.
                - Jak zawsze decydujesz za mnie.
                - Jak zawsze tylko się o ciebie troszczę. To źle?
             Pokręciłam w niedowierzaniu głową, po czym pociągnęłam go w kierunku wąskiej ścieżki. Czułam podekscytowanie, a na samą myśl, że zobaczę swój rodzinny dom ogarniał mnie trudny do opisania lęk. William musiał to widzieć, gdyż całą drogę próbował ze mną rozmawiać. Kiedy w końcu doszliśmy do ścieżki prowadzącej na polanę, nerwowo westchnęłam na krótką chwilę przystając i niepewnie wpatrując się w ścianę drzew.
              - Denerwuję się. – Mój głos lekko zadrżał.
              - To normalne. Zapewne też bym się denerwował. Niemniej jednak wolę abyś zaprzątnęła głowę myśleniem o domu, niż roztrząsaniem minionych wydarzeń. Azary już nie ma, a czas nadal płynie.
           - Chyba jest jeszcze za wcześnie i wiem, że nigdy nie przestaną dręczyć mnie wyrzuty sumienia. Kompletnie sobie z tym nie radzę.
          - Potrzebujesz czasu kochanie, czas leczy rany. Blizny zostaną, ale ból zniknie, przyzwyczaisz się i zaczniesz dostrzegać tę tragedię zupełnie inaczej, a teraz... Koniec rozmyśleń na ten temat. - Dłonią wskazał ścieżkę. – Idziemy?
               - Tak.
           Droga do mojego domu była już oczyszczona i nie mieliśmy problemu z dotarciem na miejsce. Szliśmy dość długo. William pozwolił mi zaznajomić się z terenem i nie naciskał, abyśmy szli szybciej. Cieszyłam się z tego powodu. Teraz dokładniej mogłam przyjrzeć się rozłożystym paprociom i starym drzewom, na których rozciągnięty był mech. Mój Lupus również zdawał się być zachwycony tym widokiem. Klimat tego miejsca był zupełnie inny, niż ten w osadzie. Nic nie było tutaj dotknięte ludzką ręką od ponad dwudziestu lat, co dodawało temu miejscu niezwykłego, naturalnego uroku. Kiedy doszliśmy nad niewielką skarpę, na dół której prowadziły kamienne schodki, poczułam na ciele dreszczyk emocji. Już z góry widziałam sporo kręcących się osób i ogromny skalny łuk, w którym nie było już kamieni. Niepewnie spojrzałam na Williama, chwytając go za dłoń.
            - Gotowa? – Spytał, mierząc mnie badawczym spojrzeniem. – Jeśli potrzebujesz czasu to...
            - Nie. Wejdźmy tam.
         Po chwili niepewnym krokiem przekraczałam odgruzowane przejście, a przed nami pojawiła się duża polana, otoczona skałami, na których rosły drzewa. Pod jedną z nich stał mały domek zbudowany z drewnianych bali. Do drzwi frontowych prowadziły schody, a wokół kręciła się wataha, wśród której rozpoznałam Michaela i Harry'ego wraz Eleną i Mariach. Mocno nad czymś debatowali.
          - Piękna i bestia! – Michaelowi wyraźnie dopisywał dobry humor. – W końcu braciszek cię tu przyprowadził! – dodał, kierując się w naszą stronę. – Twoi staruszkowie uwili sobie tu niezłe gniazdko. Nie wiem kto wybierał to miejsce, twoja matka czy ojciec, ale wiem za to, że nie odziedziczyłaś gustu po tym rodzicu. – Kwaśno spojrzał na Williama, po czym szeroko się uśmiechnął.
          - Daruj sobie – mruknął William, mierząc go burszowskim spojrzeniem. – Poza tym twój gust również pozostawia wiele do życzenia.
            - Mój gust jest bardzo dobry, może nawet lepszy od twojego, niestety nie miałem szczęścia spotkać takiej piękności. Jak widać Mily, głupi ma zawsze więcej szczęścia niż rozumu.- Rozłożył bezradnie ramiona, zerkając kpiąco na starszego brata. – Tak pacanie, o tobie mówię!
            William już miał się odezwać, kiedy podeszli do nas również Harry z Eleną i Mariach, która z zaciekawieniem obserwowała moją reakcję.
           - Jaką podjęliście decyzję? – Spytał Harry, ciepło się uśmiechając.
       - Zaczynamy od jutra – odparł William, delikatnie obejmując mnie ramieniem. – Mam nadzieję, że szybko się z tym uporamy.
      - Nie popadałbym w optymizm. – Harry spojrzał w kierunku domu. – Jest mocno podniszczony, zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz. Myślę, że zajmie to kilka miesięcy o ile uda się szybko zgromadzić materiał. Ale odbiegając od tematu remontu, mamy dla was jeszcze jedną dobrą nowinę. – Uśmiechnął się tajemniczo. – Eleno?
         - Moi drodzy, jestem tak zaskoczona, że nie wiem od czego zacząć. – Elena była wyraźnie poruszona. – Twoja matka, bardzo się postarała, by ukryć to miejsce. Teren od połowy ścieżki aż po te skały jest objęty jakimś dziwnym zaklęciem. Nie potrafię ustalić co to jest, ale wiemy już, że nie każdy może tu wejść – dodała, wbijając zakłopotane spojrzenie w Williama.
        - To znaczy? – William był wyraźnie zaskoczony. – Przecież niemal wszyscy tu są. Kto nie mógł tu wejść?
         - Lilith – wtrącił się Harry. – Kiedy podeszła pod łuk, poczuła przenikliwy ból głowy, który nasilał się z każdym kolejnym krokiem. Uparła się jednak, że wejdzie i kilka metrów od przejścia straciła przytomność.
           - Nie rozumiem – odparłam wpatrując się w Elenę. – Dlaczego tak się dzieje?
           Elena westchnęła cicho, a na jej twarzy malowała się bezradność i zdezorientowanie.
        - Zapewne jest to związane z tym kim kiedyś była. Widocznie złej magii jest tu wstęp wzbroniony. Nie potrafię ustalić, co to za zaklęcie ponieważ... od chwili przejścia przez ten łuk, żadna magia tu nie działa. Słabiej działa już od chwili wkroczenia na tę ścieżkę. Nic z tego nie rozumiem, ale jeśli pozwolicie, to chciałabym się rozejrzeć po tej okolicy.
            - To wiele tłumaczy – mruknął William.
            - Co masz na myśli?
          - To, że twoi rodzice mieli tu rzadko gości. Raz, że jest tu dość daleko, a dwa, zapewne z obawy przed tym by nie wyszło to na jaw, nie zapraszali tu nikogo, poza najbardziej zaufanymi osobami.
            - Możliwe. – Spojrzałam w kierunku domu, nie wiedząc zupełnie, co myśleć.
           - Luno, powinnaś dobrze się tu rozejrzeć. Skoro twoja matka tak bardzo napracowała się, by strzec tego miejsca to myślę, że mogła zostawić ci tu jakieś wskazówki. – Elena była wyraźnie rozemocjonowana. – Może powinnaś wejść do domu? Rozejrzeć się tam?
       Wiedźma miała rację. Moja mama zawsze miała jakiś plan, nigdy nie postępowała nieroztropnie. Próbowałam przypomnieć sobie coś z czasów, kiedy jeszcze żyła, ale nic nie przychodziło mi teraz do głowy.
          - Rozejrzę się. Na pewno jeśli coś chciała ukryć, to zrobiła to w domu i zapewne tam muszę szukać.
          - Też tak myślę, tym bardziej, że dom jest w nienaruszonym stanie. Tak jak go zostawili, tak stoi do dziś.
        - Nie traćcie czasu dzieci. Robi się już późno, chłopcy chcieliby jeszcze rozejrzeć się po okolicy, a kiedy zaczniemy remont, raczej ciężko będzie się wam tu rozejrzeć – wtrącił Harry. – Jeśli pozwolicie chciałbym zająć się przygotowaniami do remontu. Muszę porozmawiać z Batszebą.
           - Poradzimy sobie – odpowiedział William, po czym zerknął na mnie. – To jak? Chcesz tam wejść?
         - Głupie pytanie – odparłam, zerkając na niego z nieukrywaną pobłażliwością. – Przecież wiesz, że tak.
        Po chwili ostrożnie wchodziliśmy po mocno nadszarpniętych przez czas schodach. Były spróchniałe i lekko uginały się pod ciężarem naszych ciał.
       - Ostrożnie. – William jak zawsze wykazywał się czujnością i zapobiegliwością. – Są zbutwiałe, mogą się załamać.
          - Jestem ostrożna, nie martw się – mruknęłam, starając się delikatnie i powoli stawiać kroki.
          Po chwili staliśmy przed drzwiami. William niepewnie pociągnął za klamkę i spotkał nas kolejny zawód. Drzwi były zamknięte. Spojrzeliśmy na siebie, kiedy nagle obok nas znalazł się również Michael.
           - Co jest gołąbeczki? – Spytał, wpatrując się w nas z zaciekawieniem.
           - Drzwi są zamknięte – odparł William. – Mógłbyś odejść i zostawić nas...
        - To może spróbuj sposobem! – Michael jak zawsze zaczął błaznować. Stanął przed drzwiami zmarszczył czoło i przybrał groźny wyraz twarzy. – Sezaaamie... Otwórz się! – krzyknął.
       Parsknęłam stłumionym śmiechem. Po wyrazie twarzy Williama widziałam, że powoli zaczyna tracić cierpliwość.
         - Sezaaamie! Otwórz... - W tym momencie, Michaelowi nie dane było dokończyć zdania, gdyż Wiliam nie wytrzymał i z impetem popchnął go na drzwi, sprawiając że wpadły wprost do środka, wraz z jego młodszym bratem.
         - O proszę – zamruczał William. – No popatrz jak cię słuchają. Kto by pomyślał? – dodał, przekraczając brata, który z kwaśnym wyrazem twarzy zaczął podnosić się z podłogi.
         - Widzisz piękna jakiego będziesz miała męża? Ty się lepiej zastanów, czy powiesz temu kundlowi sakramentalne tak. Jeszcze możesz się rozmyślić.
         Pokręciłam w niedowierzaniu głową z uśmiechem wchodząc do wnętrza domu. Na zewnątrz również wszyscy chichotali, a po chwili stała obok nas również Mariach i Stella. Wewnątrz było przestronnie, szeroki korytarz prowadził do czterech pomieszczeń. Podłoga była zakurzona i każdy krok sprawiał, że głośno skrzypiała. Wewnątrz czuć było wilgoć, a po ścianach i oknach snuły się okurzone pajęczyny. Przez krótką chwilę staliśmy jedynie przyglądając się ponuremu wnętrzu. William zerknął na mnie badawczo, podobnie Stella i Mariach, tylko Michaela nadal nie opuszczał dobry humor.
            - Śmiało piękna, to twoja chata. Zobacz co jest w środku.
         Spojrzałam na niego po czym głęboko westchnęłam i ruszyłam w kierunku pierwszych drzwi, które znajdowały się najbliżej wejścia. Były wysokie, zapewne konstruowane tak, by mój ojciec nie musiał się pochylać, aby wejść do środka. Pchnięte głośno skrzypnęły, wzbijając w powietrze drobinki kurzu. Kiedy przekroczyłam próg, znajdowałam się w przestronnej kuchni. Na środku stał starannie wykonany stół, a na nim znajdował się wazon z uschniętymi kwiatami, smutno chylącymi się ku ziemi. Dopiero gdy podeszłam bliżej mogłam dostrzec, że były to róże. Niektóre kwiaty odpadły, tworząc na blacie dziwny wzorek z płatków. Obok dostawione były krzesła, a przy jednym z nich stał drewniany kubek. Poszarzała i brudna firanka w oknie, wpuszczała do środka mało światła, a pokryte kurzem meble sprawiały, że wnętrze było szare i przytłaczające. Pod jedną ze ścian stała duża szafka, a wrogu piec kaflowy. Pomimo kurzu, widać było, że moja matka trzymała tu porządek i każda rzecz miała swoje własne miejsce. Było mi przykro, gdyż ten widok kompletnie nic mi nie przypominał. Miałam wrażenie, że jestem tu pierwszy raz. Spojrzałam na Williama i dopiero teraz zorientowałam się, że jesteśmy już sami.
             - Gdzie są wszyscy?
             - Jesteś tak pochłonięta widokiem, że stwierdzili, iż nie będą nam... ci teraz przeszkadzać.
             - To miło z ich strony – odparłam, kierując się do wyjścia. – Więc zobaczmy co jeszcze kryje ten dom – dodałam, podchodząc do kolejnych drzwi. William jak duch podążał tuż za mną, nie odstępując mnie nawet na krok.
             Kolejne drzwi równie głośno skrzypnęły. Wilgoć i czas sprawiły, że zawiasy zardzewiały, a skrzydło drzwiowe, trzeba było popchnąć nieco mocniej, aby stanęło otworem. Przechodząc przez próg, znaleźliśmy się w nieco mniejszym pomieszczeniu od kuchni, ale równie dużym i przestronnym zarazem. Na jednej ze ścian stało łóżko, na którym nadal znajdowała się pościel, przykryta kocem. Kolor i wzór na nim był niemożliwy do odgadnięcia, gdyż wszystko pokryte było grubą warstwą kurzu. Był stół, krzesła i regały z książkami, które w szczególny sposób zwróciły moją uwagę. Podeszłam bliżej półek i delikatnie przesunęłam opuszkami palców po okładkach ksiąg.
              - Może jest coś w tych książkach? Może tutaj powinnam zacząć szukać jakiś wskazówek?
              William sięgnął po jedną i zerkając na tytuł uśmiechnął się pod nosem.
              - Anne Bradstreet i zbiór jej wierszy. Jak dawno nie trzymałem jej twórczości w dłoniach. – Mówiąc to otworzył książkę na pierwszej lepszej stronie i na krótką chwilę zapatrzył się w tekst. – Znalazłabyś z nią wspólny język.
              - Czemu tak uważasz?
            - Bo tak jak ty nie potrafiła z entuzjazmem patrzeć w przyszłość i dostrzec w życiu barw. Była też osobą bardzo skromną.
              - Musiała mieć w życiu ciężko. Może właśnie dlatego nie potrafiła być entuzjastką?
             - Owszem. Miała ciężkie życie i tak samo jak ty niską samoocenę. Na przykład ojciec wydał ją za mąż nie z miłości, lecz dlatego, że tak chciał. Wybrał jej męża, ów człowiek poślubił ją, a ona twierdziła, że na pewno jej nie kochał, bo w przeszłości była chora na czarną ospę i sądziła, że nie jest osoba na tyle piękną, by ktokolwiek mógł ja pokochać. W istocie była szczęśliwą mężatką i sama twierdziła, że dostała od losu dar, na który nie zasłużyła. – Uśmiechnął się, zerkając na mnie z uniesioną brwią. – Czyż nie tak dawno, takie same słowa padły z twoich ust kochanie? – Spytał, zamykając książkę.
             - Wygarnął kocioł garnkowi – odparłam cicho chichocząc. – To twoje słowa.
             - Nie sprzeczajmy się. Oboje mamy wiele wspólnego z Anne.
            - A więc proponujesz kompromis? – Spytałam, wyjmując kolejną księgę. Była bardzo stara, jej okładka mocno sfatygowana i nie miała tytułu na zewnętrznej części, więc otworzyłam ją na pierwszej stronie. Niestety nie znałam języka, w której była napisana. – Zerkniesz?
           William odebrał ode mnie księgę i ze skupieniem zaczął ją przeglądać, po czym zamknął i wsunął na swoje miejsce.
             - Popol Vuh – odparł.
             - Co?
            - Czyli święta księga majańskiego ludu Quiche. Zawiera niesamowity opis aktu stworzenia. To zwykłe mity.
             - Wygląda na to, że mój medalion też wziął się z mitów. Może jest w niej coś ważnego?
           - Ale twój medalion wziął się z mitologii greckiej. Tutaj raczej nic ciekawego nie znajdziemy, poza tym potrzebowalibyśmy całego dnia, żeby przyjrzeć się tym księgom. Poproszę, by chłopaki przenieśli je do Harry'ego. On bardzo lubi pracę z książkami i zna kilka języków. – Uśmiechnął się delikatnie mnie obejmując. – My będziemy teraz mieć ważniejsze sprawy na głowie.
             - Tak? Mówisz może o przygotowaniach do ślubu?
             - Owszem. Wiesz że zostało już nie całe trzy miesiące?
         Kiedy uświadomił mi jak mało czasu zostało do tej wielkiej chwili, poczułam jak serce podchodzi mi do gardła, a po ciele przebiegł dreszczyk emocji. Wzdrygnęłam się przenosząc stremowane spojrzenie pomiędzy półki z książkami.
             - Rzeczywiście. Przez te wydarzenia straciłam poczucie czasu.
             - Owszem. Dlatego właśnie mówię, że musimy zająć się przygotowaniami.
            - William? – zaczęłam niepewnie. – Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Że ten pośpiech jest potrzebny? A co jeśli... - Przełknęłam nerwowo ślinę.
             - Jeśli co?
            - Jeśli okaże się, że nie podołam zadaniu? Co, jak zawiodę? Może powinniśmy się skupić na poszukiwaniu tego miejsca? Może to nie wypada?
         - Kochanie – szepnął, wtulając mnie w ramiona. Ukrył twarz w moich lokach i cicho westchnął. – Cały czas szukamy tego miejsca. Cały czas dołączają inne watahy chętne do pomocy. Nie możesz myśleć o niepowodzeniu. Tutaj nie ma przypadków, wszystko jest z góry zaplanowane i twoja matka musiała to wiedzieć. Nie wiemy jeszcze kim dokładnie była, ale próbujemy to ustalić. Musiała wiedzieć, że się spotkamy i musiała wiedzieć, że trafisz do tej osady. Nie widzisz tego?
          - Dlaczego więc nigdy nic mi nie powiedziała? Dlaczego nie przygotowała mnie na ten dzień?
            - Myślę, że bała się, iż jakaś wiedźma przeciągnie cię na swoją stronę. Myślę, że nie mówiąc ci kim jesteś, zamknęła ciotom dostęp do ciebie. Myślały, że kiedy zginą twoi rodzice, podstępem odbiorą ci medalion, ale okazało się że go nie masz. Jedna żyła z tobą latami, próbując wybadać sytuację i mając nadzieję, że w końcu się ujawnisz. Musiała czuć na tobie zaklęcie ochronne, a w chwili kiedy zaczęłaś niespodziewanie śnić, kiedy przyśniła ci się matka i w końcu pojawiłem się ja, wiedziała, że zaprowadzę cię do domu. Dlatego cię ugryzła, to właśnie przez to znalazłaś się w osadzie. – Zmarszczył czoło, przez chwilę pogrążając się w myślach. – Co za podstępne kreatury! – syknął.
            - Wszystko zaplanowały. – Nagle dotarło do mnie, że ugryzienie i cała ta magiczna oprawa, nie były aktem desperacji, lecz częścią skrzętnie poukładanego planu, który wcieliła w życie w chwili, w której zbliżyłam się do Williama. – Musimy powiedzieć o tym Harremu!
           - Że też szybciej nie przyszło mi to do głowy. – W niedowierzaniu pokręcił głową, a na jego twarzy malował się gniew. – Daliśmy się oszukać i podejść, jak małe dzieci.
        - William, ja mam jeszcze jedną wątpliwość. – Niepewnie zaczęłam. Spojrzał na mnie, przyjmując poważny wyraz twarzy.
            - Chcesz mi coś powiedzieć?
         -Tak. Wiem, że to głupio zabrzmi, ale... - Czułam jak rośnie we mnie strach, przed jego reakcją, a dłonie zaczęły delikatnie drżeć.
         - O co chodzi? Nie bój się mnie, przecież ustaliliśmy, że nie będziemy mieć przed sobą tajemnic. Co głupio zabrzmi?
           - Ja... boję się Lilith. Nie lubię jej i nie potrafię jej zaufać. Budzi we mnie dziwne emocje i czuję, że patrzy na mnie z wyższością, jak na głupie dziecko, które błądzi we mgle. Nie lubię przebywać w jej obecności, a kiedy jest w pobliżu, medalion zawsze robi się ciepły.
          - Lilith... - powtórzył jej imię. – Kochanie ona jest z nami od lat. W prawdzie mieli z Davidem wzloty i upadki, ale...
          - Sam mówiłeś, że jest nieszczera i oszukuje Davida.
          - Tak, ale to nie oznacza, że ma złe intencje wobec ciebie czy nas.
          - Kiedy ostatni raz rozstali się i na powrót zeszli?
         William zmarszczył czoło i zamyślił się wpatrując w jeden w punkt.
        - Rozstali się jakieś dwadzieścia lat temu, a wrócili do siebie, jak wróciliśmy w te strony. Niedługo po tym jak trafiłaś do osady. Dlaczego pytasz?
        - Po prostu chcę wiedzieć – mruknęłam, jednak postanowiłam nie ciągnąc dalej. – Zobaczmy co jest w reszcie pomieszczeń.
         Kolejny pokój, do którego trafiliśmy okazał się być sypialnią moich rodziców. Tuż pod małym oknem stało duże drewniane łóżko, a w rogu stał niewielki stolik, na którym nadal leżała, pokryta kurzem serweta. Po jej strukturze można było zauważyć, że była to ręczna robota mojej mamy. Nieopodal stała mała komoda, a na niej niewielka rzeźba, przedstawiająca wilka. Uśmiechnęłam się mimowolnie, biorąc w dłonie figurkę i dopiero teraz przypomniałam sobie, że podobną rzeźbę miałam w domu, a po śmierci rodziców włożyłam ją do pudła i wyniosłam na strych. Zrobiłam tak z wieloma rzeczami, które mi ich przypominały.
            - Jest piękna. – Obok mnie stanął William. – Ciekawe czy zrobił ją twój ojciec?
            - Tak. Potrafił rzeźbić. Często zamykał się w garażu i dłubał coś w kawałku drewna. Lubił to robić i odprężał się przy tym.
            - Miał zatem talent. Niezwykle precyzyjna robota.
         W rzeczy samej. Wilk był bardzo dokładnie wyrzeźbiony, każdy szczegół, jak sierść, oczy, wszystko było wykonane z niezwykłą starannością. Uśmiechnęłam się blado, a wspomnienie rodziny wywoływało bolesne ukłucia w sercu. Kiedy odłożyłam rzeźbę, zerknęłam na szafę stojącą w rogu pokoju. Postanowiłam do niej zerknąć. Drewniane skrzydło głośno zaskrzypiało, a przed moimi oczami ukazała się biała jak śnieg suknia. Cała wykonana była z koronki. Miała długi rękaw i wycięty w łódeczkę dekolt. Była prosta, zwyczajna i piękna w swej prostocie. Patrzyłam na nią w zachwycie.
           - Czy myślisz o tym co ja? – Głos Williama był cichy, a jego spojrzenie wręcz przenikało mnie na wskroś.
           - Chyba tak. – Zaśmiałam się, delikatnie zdejmując ją z wieszaka. – Podoba ci się?
           - Jest piękna. Myślę, że pięknie byś w niej wyglądała.
           Delikatnie objął mnie w pasie, a jego ciepłe dłonie przyprawiły mnie o przyjemny dreszcz.
           - Podobno pan młody nie powinien widzieć sukni ślubnej. To przynosi pecha.
         - Podobno. – Zaśmiał się cicho. – Ale ja już nie jestem młody kochanie – dodał, delikatnie całując moją skroń. – Zabieramy ją do domu.
      Kiedy wyszliśmy z sypialni, już mieliśmy kierować się do wyjścia, lecz moją uwagę przyciągnęły jeszcze jedne drzwi. Zerknęłam na Williama po czym podeszłam do nich i pociągnęłam klamkę. Nim przekroczyłam próg pokoju, mój medalion delikatnie zadrżał. Spojrzałam na niego i na krótką chwilę zaniemówiłam z wrażenia. Emanował błękitną poświatę, delikatnie unosząc się w powietrzu. Kiedy spojrzałam również na Williama, jego wzrok spoczywał już na złotym dysku.
           - Co to oznacza? – Spytałam, nerwowo rozglądając się wokół.
           - Nie mam pojęcia – mruknął. – Jesteśmy zapewne w twoim pokoju.
         Stałam w progu niewielkiego pokoiku, na środku którego stało drewniane łóżeczko. Nad nim zawieszona była karuzela, z drewnianymi zabawkami. Podeszłam bliżej, jednocześnie obserwując swój medalion. Czułam niepokój i strach, a jednocześnie ciekawość. Niepewnie przekroczyłam próg. Pokój był skromny, nie było w nim nic nadzwyczajnego. Drewniana komoda, pokryta grubą warstwą kurzu i niewielka szafa, na której wyryte były dziwne wzory. Bez zastanowienia podeszłam bliżej i dopiero wtedy dostrzegłam, że na jednym skrzydle drzwiowym znajdował się symbol identyczny jak na moim medalionie, a na drugim zaś znajdował się wyryty wzór czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało pochodnię.
         - Nic nie rozumiem – odparłam niemal szeptem. – Ten wzór jest taki sam jak na medalionie, ale czym jest to. Co to w ogóle jest?
             William stał tuż za mną, również wpatrując się we wzory.
           - To jest pochodnia. Ale dlaczego tak zachowuje się twój medalion, i co oznacza... Sam chciałbym wiedzieć.
            - To musi mieć jakieś znaczenie. Wyryli te znaki w moim pokoju, na szafie, tak żebym je szybko dostrzegła, więc musi coś znaczyć.
         - Nie tylko na szafie – odparł William. – Spójrz na karuzelę, zawieszoną nad twoim łóżeczkiem. Z pewnością nie interesowałaś się nią, kiedy cię stąd zabierano, a ona nadal tu jest.
          Zerknęłam w kierunku zabawki. Wśród wilków i kwiatków, znajdowała się tam również pochodnia i mały krążek z wizerunkiem Selene. Przyglądałam się jej przez dłuższą chwilę, kiedy w progu pojawił się David.
            - Co się dzieje? – Spytał, ze zmarszczonym czołem przyglądając się medalionowi.
            - Też chcielibyśmy wiedzieć – odparł William. – Odkąd weszliśmy do tego pokoju medalion zaczął emanować tę dziwną energię.
       Na powrót spojrzałam na szafę, po czym podeszłam do niej i bez zastanowienia ją otworzyłam. Była pusta, jedynie znak pochodni wyryty na tylniej ścianie w jej wnętrzu, znów sprawił, że myśli w mojej głowie zaczęły się kotłować.
             - Odsuniecie ją?
            Wiliam spojrzał na mnie z wyrazem lekkiego zaskoczenia na twarzy.
           - To nie będzie trudne – zakomunikował, po czym wraz z Davidem, delikatnie przesunęli ją w inne miejsce.Tuż za nią ukazała się nam pusta ściana, a na niej taki sam symbol. Zaklęłam cicho w myślach.
             - Cholera jasna – jęknęłam. – Myślałam, że może coś się za nią znajduje.
           - Narnia? – zaśmiał się David. – Nie mniej jednak, trzeba będzie dobrze przeszukać ten dom. Te symbole nie są tu umieszczone przypadkiem.
            - Trzeba będzie wszystkie rzeczy przenieść do Harry'ego – wtrącił William.
            - Tylko książki. - Oznajmiłam, skupiając na sobie spojrzenia braci. – Reszta zostaje tutaj.
            - Chyba nie sądzisz, że chcemy cię okraść? – mruknął David.
            - Nie. Źle to odebrałeś. Po prostu wolę dmuchać na zimne. Skoro to miejsce jest chronione i nie każdy może się tu dostać, to lepiej, żeby tu zostały. Widać moja mama miała powód, by tak właśnie zabezpieczyć to miejsce, a biorąc pod uwagę fakt, że w osadzie dzieją się dziwne rzeczy, lepiej żeby to wszystko tutaj zostało.
           - Też tak myślę – wtrącił się William. – Tym bardziej, że za parę dni stąd wyjeżdżamy.
       David zamyślił się na krótką chwilę po czym westchnął cicho i raz jeszcze zerknął na medalion.
          - Macie rację. Na czas remontu poskładamy je w jednym z pokoi. Poza tym część watahy zostaje tutaj, więc przeszukają dom raz jeszcze. Niech będzie jak chcecie, a teraz powinniśmy się zbierać. Późno się robi.
        - Racja. Późno i jest dość chłodno, poza tym, powinnaś się położyć i wyspać.
           - Nie czuję się zmęczona.
         - Ale ja się czuję – odparł z uśmiechem. – I mam nadzieję zasnąć dziś, tuląc w ramionach moją ukochaną. Nie chcę słyszeć protestów – dodał, delikatnie przesuwając palcami po medalionie. – Niech chłopaki rozejrzą się dobrze w tym pokoju. Pod podłogą również. A i jeszcze jedno Mily. Zdajesz się na nas, czy chciałabyś jakieś konkretne zmiany wprowadzić w tym domu? Nie wiem? Większa kuchnia, dodatkowy pokój?
           - Chciałbym tylko większe okna, a resztę róbcie jak uważacie.
           - No to Stella się ucieszy. – David zaśmiał się pod nosem.
           - Jak się czuje Lilith? – spytałam.
       - Już dobrze. Jest bardzo zawiedziona faktem, że to miejsce tak na nią działa i chce spróbować jeszcze raz tu wejść. Może za drugim razem będzie lepiej.
         - Lepiej będzie jak odpuści – wtrącił William. – Po co się niepotrzebnie narażać? Zresztą, zrobicie jak będziecie uważać. Idziemy?
           - Tak.
          Całą drogę powrotną zastanawiałam się, dlaczego Lilith, tak bardzo uparła się by wejść na teren mojego domu. Nie próbowałam rozmawiać o tym z Williamem, gdyż już znałam jego opinię na jej temat. Jednak coś mi nie pasowało.
           Medalion opadł na moją pierś zaraz, jak tylko opuściłam pokój. Jego moc mnie zadziwiała, a fakt, że niczego nie rozumiem, drażnił mnie jak nigdy dotąd. Niby sporo wiedzieliśmy, wiele faktów nabrało rumieńców, ale w dalszym ciągu dochodziły nowe, które pozostawały zagadką i gmatwały wszystko to, co już wiedzieliśmy.
         Harry obiecał, że zajmie się tym, poszuka raz jeszcze w księgach, a na wieści, że jego biblioteka się powiększy, ucieszył się jak małe dziecko. Zaplanował nawet urlop, by zająć się swoimi nowymi nabytkami. Z jednej strony cieszyłam się, że sprawiłam mu tak wielką radość, z drugiej zaś moje myśli krążyły wokół pochodni i medalionu. Chciałam rozwiązać tę zagadkę, pozbyć się medalionu i brzemienia, które dźwigałam. Byłam coraz bardziej zmęczona umartwianiem się i myśleniem o sprawach, których w ogóle nie rozumiałam, coraz bardziej denerwowała mnie niewiedza i zawieszenie w jakim utknęliśmy, a najbardziej denerwował mnie William, który zdawał się być już myślami przy ślubnym kobiercu, gdyż wszystkie rozmowy, kończyły się na jednym temacie: zaślubiny, wesele, obrączki i fakt, czy się nie rozmyślę.


KLĄTWA WILKA tom II W BLASKU BŁĘKITNEJ PEŁNIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz