ROZDZIAŁ 13. STARY/NOWY DOM I KOLEJNY ZAWÓD

508 61 17
                                    


William woził mnie po mieście, a ja z każdą chwilą miałam coraz większe wrażenie, że jeździmy w kółko, a mój Lupus celowo gra na zwłokę. Kiedy w końcu mym oczom ukazała się trasa, którą zwykle z pracy wracałam do domu, spojrzałam na niego poirytowana.
         - Możesz mi powiedzieć, dlaczego zrobiłeś rundkę po mieście i teraz z powrotem wieziesz mnie w kierunku domu?
        - Nie sprzykrzyło ci się za widokiem starej, dobrej trasy? – Zerknął na mnie, na moment odrywając oczy od drogi.
      - Dobrze wiesz, że tak – mruknęłam, opuszczając głowę. Tęskniłam za pracą, za dziewczynami i ich ploteczkami. Nagle zatrzymał się, parkując na poboczu drogi.
            - Jesteśmy na miejscu.
       - Kiedy uniosłam głowę i zerknęłam na widok za oknem, byłam kompletnie zdezorientowana. Staliśmy przed moim domem. W oknach dało się zauważyć blask zapalonych wewnątrz lamp.
           - Co to ma znaczyć? – mruknęłam, wbijając zaskoczone spojrzenie w Williama.
          - To nasz prezent dla ciebie Mily – odparł William. – Jest po remoncie. To pomysł Mariach i Stelli. Wiedzą jak wiele znaczy dla ciebie ten dom, a poza tym szkoda byłoby przeznaczyć go na straty – dodał, cicho wzdychając.
         Znałam go za dobrze, by nie dostrzec, że remont mojego domu ma też drugie dno. Przez chwilę w milczeniu go obserwowałam, próbując wyczytać z jego mimiki jakąś wskazówkę. Nie chciałam pytać wprost, gdyż był to prezent i nie chciałam doszukiwać się spisku, sprawić mu przykrość, jednak po chwili namysłu, postanowiłam zapytać go wprost.
           - Jakie jest drugie dno?
           - Co? – Nagle podniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy.
           - Przecież widzę. O czym mi nie powiedziałeś?
           Milczał, a z jego twarzy łatwo można było wyczytać smutek.
           - Biorąc pod uwagę fakt, że raz już mnie zostawiłaś i uciekłaś gdzie pieprz rośnie, to teraz... będziesz przynajmniej miała dokąd uciekać, jak... - Przełknął nerwowo ślinę. – Znów zechcesz się przewietrzyć i ode mnie odpocząć.
           Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Nie wiedziałam, co powiedzieć, a w głowie jak zwykle zaczęłam dogłębną analizę jego słów, starając się zrozumieć, co chodzi mu po głowie.
         - Wiem, że zasłużyłam na twoją złość i pogardę bo bardzo cię zraniłam, wiem, że postąpiłam nierozsądnie i wiem, że zrobiłam źle, więc... ten prezent jest tylko po to, abym... - westchnęłam nerwowo – miała się gdzie podziać kiedy będziemy przechodzili kryzys? Jak mam to rozumieć? Jest w ogóle sens brać ten ślub? Łączyć się na dobre i na złe? Przysięgać sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę dopóki śmierć nas nie rozłączy, skoro mówisz mi takie rzeczy?!
         Spojrzał na mnie, nieznacznie marszcząc czoło. Nie potrafiłam odgadnąć teraz, jakie emocje nim targały. Mogłam jedynie stwierdzić, że wydawał się być lekko zaskoczonym i rozemocjonowanym.
         - Wiem, że jeszcze nie raz cię zranię i nie raz będziesz chciała się ode mnie uwolnić – zaczął. – Każdo małżeństwo przechodzi kryzysy, ale ten dom nie tylko po to został odnowiony. Czasem chciałbym pobyć ze swoją żoną sam na sam, wiedząc o tym, że w pokoju obok nikt nas nie podsłuchuje. Wiedzieć, że nikt nie wparuje do pokoju bez pukania i czekania na zaproszenie i w końcu wiedzieć, gdzie cię szukać, kiedy ogarnie cię chwila słabości i zwątpienia. – Jego głos zadrżał. – Mieć pewność, że jesteś bezpieczna.
        - William... - Pokręciłam w niedowierzaniu głową. – Co ty wygadujesz? Ja uwolnić się od ciebie? Więc jeśli kiedyś ogarnie mnie ta jak ją nazwałeś słabość i zwątpienie, to nie zapomnij, że masz zapasową parę kluczy, dobrze? I, że nie jest to już tylko mój dom.
        Uśmiechnął się, delikatnie wtulając mnie w ramiona i całując w skroń. Przez chwilę, siedzieliśmy tak wtuleni w siebie i pierwszy raz od dawna, czułam się swobodnie, pomimo, iż dobrze wiedziałam, że także ten dom jest dziś obserwowany.
          - Wejdziemy? Czy może dziś wolisz...
          - Wejdziemy. Mamy sporo pudełek do przeszukania – odparłam wysiadając z auta.
          - Na pewno dziś chcesz się tym zająć?
       - Im szybciej tym lepiej. – Kiedy stanęłam przed drzwiami, zawahałam się zerkając niepewnie na mojego wilka. – Stella urządzała?
          William przecząco pokręcił głową, tajemniczo się uśmiechając.
         - Ja – odparł. – Przecież musiałem zrobić kącik dla siebie. – Przewrócił teatralnie oczami, po czym wsunął klucz do zamka i otworzył drzwi.
         - Kącik dla siebie powiadasz? – zamruczałam wchodząc do środka.
         Kiedy stanęłam w korytarzu, poczułam uderzenie gorąca. Pachniało świeżością i nowością. Schody na piętro były teraz wykonane z jasnego drewna i miały zupełnie inną poręcz. Kiedy weszłam do kuchni, zaniemówiłam z wrażenia. Wszystko było nowe, przemeblowane i urządzone z precyzyjną dokładnością. W każdym pomieszczeniu były jasne odcienie ścian i ciemne wyposażenie. Trochę mnie to zaskoczyło, bo sądziłam, że William lubi kolory, zwłaszcza zielony, a ta odmiana miło mnie zaskoczyła.
           - Sądziłam, że lubisz bardziej żywe kolory – odparłam z uśmiechem.
           - Lubię, ale lubię też takie zestawienie i wiem, że ty również.
          - Pięknie tu. Bardzo... nowocześnie – odparłam, rozglądając się po salonie.
          - Yhmm... kupiłem czajnik elektryczny.
          Parsknęłam śmiechem, zerkając na niego z rozbawieniem.
          - Zakładam, że wszystko jest już tu elektryczne.
         - Masz mi to za złe? – Objął moja talię dłońmi i delikatnie przyciągnął do siebie. – Jeśli coś chcesz zmienić, wymienić lub zamienić, to...
        - Jest cudownie. – Przerwałam mu. – I pięknie, mam nadzieję, że będziesz się tu czuł tak dobrze jak ja u ciebie.
         - Już tak się czuję – odparł z uśmiechem, jednak ten uśmiech szybko zniknął, a jego miejsce zajął smutek i pełne obaw spojrzenie.
          - Coś się stało?
         - Nie. Po prostu... Patrzę na ciebie i widzę, że wiążesz z tym miejscem sporo planów, a wiem, że na razie nie będziemy mogli spędzać tu tyle czasu ile byś sobie życzyła.
          Doskonale o tym wiedziałam. Decyzje Harry'ego, zasada podporządkowania, zbyt duże ryzyko i masę innych powodów, przez które nie mogliśmy ani chwili pomyśleć o sobie i nacieszyć się intymnością. Miałam ochotę wykrzyczeć mu te słowa, ale doskonale wiedziałam, że Williamowi wcale nie jest łatwiej ode mnie.
        - Wiem i rozumiem. Nie dręcz się tym, bo najważniejsze, że jesteśmy razem, a teraz... – Chwyciłam jego dłoń i z łobuzerskim uśmiechem zaczęłam prowadzić go ku schodom na piętro. – Chcę zobaczyć sypialnię.
          William szybko się rozchmurzył, a w jego oczach pojawił się tajemniczy blask.
         - Ale tylko zobaczyć? Bo twój uśmiech mówi zupełnie co innego.
         - Czyżbyś bał się wejść ze swoją przyszłą żoną do wspólnej sypialni?
         - Cóż za niedorzeczność. Chociaż znając ciebie, kusicielko jedna, to powinienem się bać, ale na to też jestem przygotowany.
          - Twierdzisz zatem, że jesteś dziś odporny na mój urok i wszystko masz pod kontrolą?
          - Na twój urok panno Moulton nie jestem niestety odporny – odparł, otwierając przede mną drzwi sypialni.
      Mym oczom ukazało się pomieszczenie zupełnie różniące się od innych. Ściany, były pomalowane na ciemno z dodatkiem jasnych odcieni wzdłuż krawędzi, podłoga również była ciemna, a w oknach zwisały fantazyjnie upięte, śnieżnobiałe firany. Również wyposażenie było jasne co dodawało temu miejscu estetyki i przyjemnego blasku. Ściana, na której wcześniej był napis z krwi, teraz zastawiona została dużą aż po sam sufit szafą z wbudowanymi w drzwi ogromnymi lustrami. Łóżko stało w zupełnie innym miejscu i było dużo większe od poprzedniego. Kiedy spojrzałam na Williama, stał oparty o framugę drzwi i z zaciekawieniem wpatrywał się w moją twarz.
           - Mam nadzieję, że sypialnia również przypadła ci do gustu.
         - Jest piękna. Prawdę mówiąc nie poznaję swojego domu, zmienił się zupełnie, ale na lepsze oczywiście. Nie wiem co powiedzieć... Dziękuję.
       Podeszłam do niego bliżej i zakładając ramiona na jego szyję, spojrzałam w jego przepełnione zielenią oczy. Cisza, która nastała była przenikliwa, a czas na moment zatrzymał się w miejscu.
          Na jego ustach gościł subtelny uśmiech, lecz mimo to nie sposób było przeoczyć znikomego napięcia, które malowało się na twarzy. Obawiał się mojej reakcji i zależało mu, abym czuła się tu dobrze. Dopiero po chwili, delikatnie objął dłońmi moją talię, jednocześnie przyciągając mnie do siebie.
           - Nie dziękuj... Chcę tylko wiedzieć czy ci się podoba? Nic więcej.
      - Podoba – odparłam niemal szeptem. – I bardzo tęskniłam za tym miejscem. To najpiękniejszy prezent, o którym nawet nie śniłam i nie wiem jak zdołam się wam odwdzięczyć.
         - Odwdzięczyć? - zamruczał, mocniej przyciągając mnie do siebie. – Coś wymyślimy – dodał, po czym łobuzersko się uśmiechnął.
         - Coś? – spytałam, delikatnie wplatając palce w jego włosy. – Masz coś konkretnego na myśli?
          - Może?
          - Mmm... wyczuwam tajemnicę. Mam cię ciągnąć za język?
          Zaśmiał się cichutko w niedowierzaniu kręcąc głową.
          - A zdołasz?
          - Jeśli się uprę to całkiem możliwe.
          - Wyczuwam podstęp – zamruczał, zsuwając spojrzenie na moje usta.
         Znieruchomiałam z niecierpliwością wyczekując dotyku jego miękkich warg. Instynktownie rozchyliłam usta, czując na twarzy powiew wydychanego przez niego powietrza. Obserwowałam jak wolno pochyla się ku mnie, sprawiając, że mimowolnie zadrżałam. Chłonęłam jego zapach i delikatny dotyk dłoni, które właśnie powoli przesuwały się po moich plecach. Bijący w mojej piersi zdrajca, szybko zdradził emocje, jakie zaczęły mną rządzić, jednak mój wilk, zatrzymał się w połowie drogi do moich warg, a oczy z łobuzerskim błyskiem wpatrywały się teraz w moją twarz. Westchnęłam zniecierpliwiona.
          - Znów to robisz Brichard.
          - Co takiego?
         - Bawisz się mną i moimi emocjami.
         - Bzdura. – Zaśmiał się. – Po prostu sprawdzam twoją czujność i reakcję.
         - Reakcję?
         - Czy aby nadal działam na ciebie, tak jak działałem.
       - Wyobraź sobie, że już nie – mruknęłam, odsuwając się od niego. Próbowałam ukryć zażenowanie.
         - Nie dobrze – odparł po chwili milczenia. – To bardzo niedobrze, muszę cię naprawić.
        - Głowa mnie boli. – Zrobiłam urażony wyraz twarzy i teatralnie przewróciłam oczami.
      Parsknął stłumionym śmiechem, po czym łapiąc w tali mocno przyciągnął do siebie, trzymając mnie w żelaznym uścisku.
        - Bardzo? – spytał, przyjmując zatroskany wyraz twarzy.
        - Bardzo!
      - No to może... spróbuję cię wyleczyć? W końcu jestem lekarzem – zamruczał, ponownie przenosząc spojrzenie na moje usta.
        - No nie wiem... Obawiam się, że ten przypadek może być dla ciebie za trudny.
      - Dla mnie nie ma trudnych przypadków – odparł, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
        Przyjemna fala ciepła oblała moje ciało, sprawiając, że serce znów przyspieszyło, a świat wokół zawirował. Początkowo nie odwzajemniłam pocałunku Williama. Chciałam okazać mu swój sprzeciw, sprawić by dowiedział się, że nie pozwolę bawić się swoimi emocjami, ale po krótkiej chwili, pod wpływem delikatności i czułości jaką właśnie mi okazał, poddałam się, a mój plan jak zawsze spełzł na niczym. Zapomniałam po co wróciłam do domu, za którym tak bardzo tęskniłam, o szkatułkach i świętach. Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie. Byliśmy sami, wewnątrz panowała cisza i spokój. Było cudownie, a ja z każdą chwilą coraz bardziej zatracałam się w tym stanie, pozwalając mu na coraz śmielsze pieszczoty. Nie dbałam o to, że nagle znaleźliśmy się na łóżku, a dłonie mojego Lupusa coraz śmielej zaczynały błądzić po moim ciele, że właśnie zdjął ze mnie bluzę i wolno zaczął błądzić ustami po nagiej skórze. To był pierwszy raz, kiedy pozwolił sobie na tak wiele, kiedy nie protestował i nie powstrzymywał się. Pierwszy raz, kiedy jego dotyk i pocałunki paliły moją skórę, sprawiając, że brakowało mi tchu, a jednocześnie pomimo, iż bardzo długo czekałam na tę chwilę, ogarniał mnie trudny do opisania lęk przed nieznanym. Zaskakiwał mnie delikatnością, opanowaniem i sposobem w jaki umiejętnie i stopniowo wprowadzał mnie w obcy dla mnie świat. Chyba pierwszy raz w życiu, czułam tak wielkie pożądanie. Jednak ta chwila była zbyt piękna. To oderwanie się od rzeczywistości nie mogło przecież trwać. W chwili kiedy dłoń Williama wolno powędrowała do guzika od moich spodni, rozdzwonił się jego telefon, przerywając ten ważny dla mnie moment i brutalnie wyrywając nas z błogostanu w jakim właśnie się znajdowaliśmy. Mój Lupus machinalnie zatrzymał się, a jego oczy pociemniały ze złości. Splątany, zaczął sięgać do kieszeni spodni, by zerknąć na wyświetlacz telefonu, w którym widniał napis „ Michael". Na krótką chwilę zamknął oczy biorąc kilka głębokich wdechów, po czym przyłożył telefon ucha.
             - Mam nadzieję, że masz ważny powód tego telefonu! – warknął.
            Nie słyszałam co mówił Michael, jednak z wyrazu twarzy Williama mogłam się tylko domyślać, że jak zawsze błaznuje.
         - Tak podoba się jej i tak szukamy! – syczał William. – Weź skończ te swoje wywody i przestań bawić się w przyzwoitkę dobrze?! Nie twój interes! – warknął, rozłączając rozmowę.
           Przez moment siedział podpierając głowę dłonią. Był wściekły, ciężko oddychał i próbował wyciszyć emocje. Dopiero po chwili spojrzał na mnie z zawodem w oczach.
            - Bardzo cię przepraszam Mily – odparł niemal szeptem.
      - Już się przyzwyczaiłam. – Uśmiechnęłam się, delikatnie odsuwając z jego czoła ciemnobrązowy kosmyk. – Nie przepraszaj, bo było cudownie.
          William ponownie na mnie spojrzał, po czym opadł na posłanie obok mnie. Na jego twarzy pojawił się znikomy uśmiech, a wzrok zaczął błądzić po moim ciele.
          - Poniosło mnie – odparł niemal szeptem. – Nie tak się umawialiśmy, nie o to mnie prosiłaś.
          - Nie mam ci tego za złe.
       Ponownie się uśmiechnął, po czym wysunął w moją stronę dłoń i opuszkami palców, delikatnie zaczął przesuwać po moim brzuchu, obserwując szlak z gęsiej skórki, który pojawił się na mojej skórze.
          - Potraktuj to jako wstęp do nocy poślubnej.
          - Zaskoczyłeś mnie.
         - Przyznam szczerze, że sam jestem zaskoczony – zamruczał, przenosząc spojrzenie prosto w moje oczy. – Jesteś taka krucha, delikatna i subtelna.
          - Przesadzasz. – Zaprotestowałam, cicho wzdychając.
      - Nie przesadzam Mily. Przy mnie jesteś jak porcelanowe dzieło sztuki – westchnął, przenosząc zatroskane spojrzenie na moją twarz. – Delikatne i kruche. Sama myśl, że mogę cię skrzywdzić, sprawia, że paraliżuje mnie strach, ale... ty też się denerwujesz, a przynajmniej denerwowałaś. Boisz się mnie, czy zbliżenia?
          - Nie boję się ciebie, już ci to mówiłam. To raczej lęk przed nieznanym. Przed tym, że nie do końca wiem jak postępować i jak się zachować. Wstydzę się siebie, swojego ciała, swoich reakcji na pieszczoty, którymi mnie obdarzasz, tego, że nie potrafię się kontrolować.
          - Wstydzisz się swojego ciała? – Podniósł się na łokciu i wręcz z premedytacją, zaczął śledzić wzrokiem moje ciało. – Naprawdę próbuję, ale nie potrafię zrozumieć dlaczego? – dodał, przenosząc spojrzenie w moją twarz. – Jesteś zakompleksiona panno Moulton. Masz cudowne ciało, jesteś szczuplutka, twoja skóra jest miękka i gładka. Uwielbiam cię dotykać, masz cudowne, delikatne usta i...
        - Mały biust... - wtrąciłam, jednocześnie sprawiając, że oczy Williama powędrowały wprost na mój koronkowy biustonosz. – Marzeniem mężczyzn jest obfity, pełny biust, ja go nie mam.
        Pokój wypełnił cichutki śmiech Williama, który właśnie delikatnie przesuwał opuszkiem palca po koronkowym wykończeniu mojego stanika.
         - Biust... masz idealny.
         - Bredzisz i chyba sam nie wierzysz w to co mówisz. – Zachichotałam.
        - Spójrz... - odparł, delikatnie układając dłoń na mojej piersi. – Idealnie pasuje do mojej dłoni – dodał, na krótką chwilę spoglądając mi prosto w oczy, jednocześnie przyprawiając mnie o przyjemny dreszczyk. – Jesteś idealna.
           Skrępowana, uśmiechnęłam się blado, przytulając dłoń do jego policzka. Nim nasze usta na powrót złączyły się w pocałunku, przez chwilę w milczeniu wpatrywaliśmy się w siebie. Tego dnia, również po raz pierwszy William odważył się na taki dotyk, wprawiając mnie w jeszcze większe zdumienie.
        - Powinniśmy wyjść na ten nieszczęsny strych – westchnął, kiedy nagle ponownie rozdzwonił się jego telefon. – Cholera! Nie dadzą spokoju! – mruknął, poirytowany. – Szukamy!
           Zaśmiałam się pod nosem. Przez moment zastanawiałam się nawet, czemu bez przerwy, jak nigdy jego telefon cały czas dzwoni, dochodząc do wręcz śmiesznych wniosków.
        - Nie, nie potrzebujemy pomocy. Mily wie gdzie szukać. Jak nie będziecie co chwile nam przeszkadzać to może za chwilę wrócimy do domu... Przecież wiem! – syknął. – Zaraz będziemy! – dodał, rozłączając rozmowę.
         Na jego twarzy malowała się wyraźna irytacja. Spojrzał na mnie i pokręcił w niedowierzaniu głową.
         - Chodź szukać tych szkatułek, bo jak tak dalej pójdzie to gotów są wsiąść w auto i przyjechać z odsieczą.
             - Skąd to nagłe zainteresowanie naszą osobą?
             - Niecierpliwią się – mruknął, podnosząc się z łóżka.
         - Co przede mną ukrywasz...? Znów? – spytałam, nie próbując nawet ukrywać swoich podejrzeń. William westchnął, przez chwilę obdarowując mnie wymownym milczeniem.
            - Harry i wszyscy, boją się, abyśmy... - Zamilkł, pogrążając się w zamyśleniu. – Abyśmy nie popełnili błędu.
           - Błędu? Jakiego błędu? – spytałam, nie kryjąc zaskoczenia. Jednak po chwili mnie olśniło, co sprawiło, że głośno westchnęłam. – Chodzi o... O dziecko?
            William przetarł dłońmi twarz, podrywając się z miejsca.
          - Powiedzmy. Chodzi o to, że ciąża mogłaby znacznie pokrzyżować nasze plany i skomplikować sytuację, która i tak nie jest już prosta.
           - Tak. To prawda. Chwila zapomnienia i... - Z trudem opanowywałam emocje. Ograniczenia, i fakt, że William nie wszystko mi mówił, o czym właśnie sobie uświadomiłam, sprawiały, że zaczął rosnąć we mnie gniew. – Możesz mi powiedzieć, czemu wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?
             - A po co mam cię denerwować?
             - Żartujesz sobie?! W końcu sprawa dotyczy mnie! Nas! Tak czy nie?!
          Teraz przynajmniej rozumiem, czemu ciągle się wykręcasz i karmisz mnie wymówkami o tym, że jesteś starej daty i innymi!
            - Och, proszę cię. To akurat była prawda!
            - Nie wierzę ci! – warknęłam. – Chodźmy na ten cholerny strych!
         Chwyciłam za bluzę, zaciągając ją na siebie. Próbowałam wyminąć go i wyjść z sypialni, jednak szybko zdołał mnie zatrzymać, łapiąc za ramiona i dociskając do ściany obok drzwi.
          - Myślisz, że nie chciałbym?! – syknął. – Że nie marzę od setek lat o tym, aby założyć rodzinę, mieć syna, dom i zasadzić drzewo?! Niestety kochanie... mamy poważniejsze problemy, a nie chciałbym, aby przez naszą chwilę zapomnienia, cierpiało nasze dziecko.
            Patrzyłam na niego nie kryjąc zaskoczenia i poirytowania. Jego słowa odbijały się w mojej głowie głośnym echem, wprawiając w zakłopotanie i poczucie winy.
           - A ty myślisz, że ja nie?! Nie widzisz, że nawet z Jane się nie kontaktuję, bo cholernie zazdroszczę jej beztroski i szczęścia, które właśnie przeżywa?! Myślisz, że jestem aż tak lekkomyślna, że pozwoliłabym skrzywdzić swoje dziecko?! Nic nie rozumiesz?! Nie mówię o ciąży i ewentualnym dziecku, tylko o tym, że pomimo iż prosiłam cię byśmy nie mieli przed sobą tajemnic, ty jednak nadal je masz i nie mówisz mi o wszystkim, co ustalacie wobec mojej osoby! Czy tak ciężko do cholery jasnej zrozumieć, że chcę wiedzieć, jakie decyzje wobec mojej osoby zapadają?! Jesteś egoistą William. Nie taka była umowa i nie będę kryła, że jestem zawiedziona! Bawią się w podchody, wydzwaniają jakbyśmy nie byli dorośli i nie mogli chwili spędzić w samotności! Wszędzie jest ktoś, kto nas obserwuje! Kontroluje! Mam prawo mieć dość, nie uważasz?! Przyszło ci do głowy, że tęsknię za chwilą spokoju? Za chwilą, gdzie nikt nie będzie mnie obserwował, podsłuchiwał i chodził za mną krok w krok? Wiem, że próbujesz oszczędzić mi tego wszystkiego, próbując najbardziej jak się da izolować od tego, ale to nie zmienia faktu, że mam świadomość tego, że każdy w twoim domu słyszy wszystko, nawet to jak mi burczy w brzuchu!
           - To nie jest do końca tak.
           - A jak?!
           - Mily, uspokój się. Nerwy w tej sytuacji nic nie zmienią, a tylko pogorszą stan rzeczy.
           - No tak. Denerwować też się nie mogę?!
        - Chodzi o to, że właśnie za bardzo się denerwujesz Mily! Jesteś strzępkiem nerwów – odparł, wtulając mnie w swoje ramiona. – Proszę nie kłóćmy się. Jeszcze trochę i będzie po wszystkim. Chodźmy na ten strych, znajdźmy tę szkatułkę i wracajmy do domu.
        Odgarnął z mojej twarzy włosy i spojrzał mi prosto w oczy, delikatnie gładząc mnie po policzku. Byłam zła. Można rzec, że nawet rozgoryczona. Czułam się oszukana.
         - Po raz ostatni Williamie, proszę cię, abyś mówił mi o wszystkim co ustalacie wobec mojej osoby. Mam tego dość. Rozumiesz?
       - Rozumiem i przepraszam. Nie chciałem zawieść twego zaufania, a jedynie oszczędzić ci zbędnych i denerwujących informacji.
       - Może i irytujących... ale na pewno nie zbędnych – mruknęłam. – Chodźmy już na ten strych.
       Kiedy wspinaliśmy się po schodach, na poddasze mojego domu, starałam się stłumić w sobie złość i skupić się na odnalezieniu właściwych pudeł, lecz kiedy zapaliłam światło, a moim oczom ukazało się pobojowisko, zamarłam. Stałam osłupiała, wpatrując się w porozrzucane po strychu rzeczy. Wszystkie pudła były opróżnione, a ich zawartość walała się po drewnianej podłodze.
        - Nie... nie, nie, nie... Błagam tylko nie to! – mamrotałam pod nosem, rzucając się w sam środek całego bajzlu. Zaczęłam przerzucać pudła, próbując wyłapać wzrokiem istotne szczegóły. – To niemożliwe! Nawet tutaj wlazły!
       - Spokojnie kochanie. – William próbował mnie pocieszyć. – Może nie zabrały szkatułek. Pamiętasz w którym miejscu leżały?
         - W tamtym rogu. – Wskazałam miejsce, gdzie leżało pudełko. Niemal w tym samym czasie, ruszyliśmy w tym samym kierunku, przekraczając stertę gratów porozrzucanych po podłodze.
          - Szlag... - syknął. – Może jednak poproszę Michaela i Stellę by przyjechali?
      - Teraz?! Przecież powiedziałeś im, że już przeszukujemy strych! jak to teraz będzie wyglądać?!
         - Nie obchodzi mnie, co będą sobie myśleć – mruknął, kopiąc w jedno z pudeł. – Nie mam zamiaru tłumaczyć się przed nimi.
          - Przed nimi może i nie, ale Harrym to już raczej będziesz musiał – warknęłam, wrzucając do jednego z pudeł, porozrzucane ubrania, w których od dawna już nie chodziłam.
            - Ja nic nie muszę. Nawet przed ojcem.
           - Skompromitujemy się? – Stanęłam i pocierając nerwowo czoło, spojrzałam na Williama, na twarzy którego właśnie pojawił się szyderczy uśmiech.
           - Mily... Za chwilę będziesz moją żoną do jasnej cholery! Nie mam zamiaru tłumaczyć się z tego co robie ze swoją przyszłą żoną! Jeszcze czego?! – warknął, kiedy ponownie rozbrzmiał jego telefon. – Mamy problem – mruknął do aparatu. – Ciotki przeszukały poddasze i wszystko wskazuje na to, że szkatułki zniknęły.
           Obserwowałam go, czując jak ogarnia mnie wstyd i rosnące napięcie.
          - A skąd mam wiedzieć? Tak mówiłem, nim dotarliśmy do drugiej połowy strychu. Wszystko jest na podłodze, szkatułek nie ma i nie, nie potrzebujemy pomocy. Przejrzymy jeszcze raz ten bajzel i wracamy do domu.
        Kiedy się rozłączył, z uśmiechem spojrzał na mnie, po czym raz jeszcze rozejrzał się po bałaganie.
          - Uwierzyli?
          - Proszę cię Emily! A co to za różnica? Nie obchodzi mnie to.
          - Ale mnie obchodzi – odparłam, opuszczając zawstydzone spojrzenie.
          - Za bardzo przejmujesz się tym co myślą inni. Mam przeszło dwa wieki i nie będę tłumaczył się z tego co robiłem, a czego nie. Jeśli tak bardzo ci zależy na ich zdaniu, to mogę zapakować część pudeł, poukładać w tej części strychu, a resztę kramu przerzucić na drugi koniec. Będziesz usatysfakcjonowana?
          - Będę – odparłam niemal natychmiast, posyłając mu szeroki uśmiech.
        William pokręcił w niedowierzaniu głową, głośno wzdychając. Jednak na jego twarzy mimo irytacji zagościł łobuzerski uśmiech.
         - Niech ci będzie, a będzie cię to drogo kosztowało – mruknął, zabierając się do pakowania rzeczy.
      - Zapłacę każdą cenę. – Zaśmiałam się, dołączając się do porządków. – A... jaką formę zapłaty masz zamiar wyegzekwować?
         - Nie kuś Moulton – mruknął.
       - Poważnie pytam. Mam ci robić śniadanie do łóżka? Drapkać po pleckach co wieczór, czy może dożywotnio zrzec się prawa do kierowania samochodem?
         William parsknął śmiechem, na krótką chwilę wbijając we mnie spojrzenie.
        - Nie o takiej formie zapłaty myślałem, co nie znaczy, że ta zaproponowana przez ciebie nie jest interesująca.
         - A o jakiej?
         - Zobaczysz.
         - Znów tajemnice?
         - Powiedziałbym, że raczej niespodzianka.
         - Nie lubię niespodzianek. Dobrze o tym wiesz.
         - Naprawdę nie domyślasz się?
         - Może i domyślam, ale wiesz... często ostatnio boli mnie głowa, no i te nakazy, ustalenia... zakazy... - westchnęłam.
     William przystanął i wyprostował się, spoglądając w moim kierunku z zawadiackim uśmiechem na ustach.
        - Głowa... No cóż. – Wzruszył ramionami. – Zapłata to zapłata... najwyżej narosną ci odsetki. A zasady są po to aby je łamać, czyż nie?
        - Lepiej powiedz co teraz? – westchnęłam, rozglądając się wokół. – Zdaje się, że szansa na wskazówkę odeszła w zapomnienie.
         - Poradzimy sobie. – Wtulił mnie w ramiona, całując w skroń. – Ze wskazówką czy bez niej, na pewno sobie poradzimy. Przecież mamy jeszcze rok.
         - Nie przypominaj mi – mruknęłam, wtulając twarz w jego pierś.
      Po powrocie do domu i przedstawieniu naszej wersji wydarzeń, dało wyczuć się zawód i poirytowanie. Tylko David wydawał się być zamyślony i nieobecny. Wpatrywał się w okno i nerwowo miotał się po salonie, by po chwili zniknąć w ciemnościach ogrodu. Brichardowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia, pomijając jego zachowanie wymownym milczeniem, a ja nie próbowałam nawet pytać co się z nim działo. Po minionych wydarzeniach trudno było mu się dziwić.

_______________________________

Ponieważ wolnymi kroczkami zbliżamy się do końca tej opowieści, chciałam Was zaprosić  do mojego nowego Fantasy pt Świat Wyklętych. Na razie tylko prolog i pierwszy rozdział, ale bardzo jestem ciekawa czy w ogóle jest sens to tworzyć. Oczywiście dziękuję za gwiazdki i miłe komentarze.


KLĄTWA WILKA tom II W BLASKU BŁĘKITNEJ PEŁNIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz