ROZDZIAŁ 14. ANIOŁ ŚMIERCI?

528 51 8
                                    



           Niewiele czasu, którego zostało nam do przyjęcia ślubnego, sprawiło, że nie miałam kiedy myśleć o niczym innym. Nie powiem żeby mnie to męczyło, wręcz przeciwnie, było to przyjemne uczucie i na chwilę pozwoliło mi zapomnieć o problemach. Niestety zbyt długo zwlekaliśmy z rozesłaniem zaproszeń, dlatego musieliśmy się spieszyć, aby zdążyć zaprosić resztę gości. W prawdzie wiadomo było, kto będzie, a kogo nie i każdy był już zaproszony, jednak by tradycji stało się zadość, w pierwszy dzień świąt, zabraliśmy resztę kopert i po obiedzie wyruszyliśmy do znajomych.
         - Więc dokąd najpierw? – William na krótką chwilę oderwał wzrok od drogi i spojrzał w moim kierunku.
       - Sama nie wiem... Może do szpitala? Dziewczyny pewnie już straciły nadzieję, że je zaprosimy. Potem do Jane i Jacka... - Nagle uświadomiłam sobie, że Jefferson, również wpraszał się na przyjęcie. – A Jefferson?! Pewnie już jest obrażony! Zapomnieliśmy o nim...
           - Spokojnie kochanie. Daniel już dawno dostał zaproszenie.
           - Jak to? Kiedy?
           - Przecież widziałem się z nim w szpitalu.
           - Racja... - zmarszczyłam czoło, próbując opanować emocje.
           - To co? Szpital?
           - Szpital. – Uśmiechnęłam się. – Ale się za nimi stęskniłam.
           - Nie wątpię.
          Po około trzydziestu minutach byliśmy na miejscu. William zaparkował tam gdzie zawsze, a miejsce obok niego nadal pozostawało puste, co wywołało u mnie uczucie ulgi. Nie wiem czemu, ale cieszyłam się, że wszystko było po staremu.
       Kiedy wysiedliśmy z auta, z żalem spojrzałam na gmach szpitalnego budynku, z trudem powstrzymując się od łez. Szliśmy wolno, a im bliżej byłam wejścia tym szybciej biło moje serce, sprawiając, że William, co chwilę spoglądał na mnie z troską wymalowaną na twarzy. Na szczęście nie zadawał zbędnych pytań. Znał mnie już na tyle, że doskonale wiedział, jak wiele emocji budzi we mnie powrót w moje stare środowisko, które do niedawna zastępowało mi rodzinę i dom.
       Po chwili wybijałam kod wejściowy na blok operacyjny, lecz ku mojemu zaskoczeniu zamiast znanego mi dźwięku otwierających się drzwi, usłyszałam sygnał błędu. Nim zdążyłam wybić go ponownie, uprzedził mnie William.
         - Zapomniałem ci powiedzieć, że zmienili kod – mruknął, wybijając odpowiednią sekwencję liczb.
         - Chwili człowieka nie ma i już ciężko się odnaleźć – westchnęłam nerwowo.
       - Poza kodem nic się nie zmieniło i wszystko jest po staremu. Nie musisz się obawiać – odparł, otwierając przede mną drzwi. - Idź do dziewczyn, ja na moment pójdę do siebie i potem do ciebie dołączę, dobrze?
     Spojrzałam na niego zaskoczona, niepewnie przenosząc wzrok ku naszemu pokojowi socjalnemu. Niechętnie przystałam na jego propozycję i sama nie wiem czemu denerwowałam się, a gdy stanęłam przed drzwiami potrzebowałam chwili, żeby nabrać głębszego oddechu. Kiedy w końcu pociągnęłam za klamkę, z wnętrza pomieszczenia uderzył mnie zapach parzonej kawy. Niepewnie wysunęłam zza drzwi głowę i z uśmiechem ogarnęłam wzrokiem swoje koleżanki.
           - Ładnie to się tak lenić? – Zażartowałam, skupiając na sobie uwagę koleżanek.
           - Emilly!
          Zaszczebiotały chórem.
           - No proszę, proszę! Przyszłaś popracować? – spytała Kate. – No właź! Co się tak czaisz?
           - Nie wiem czy jeszcze o mnie pamiętacie. – Zaśmiałam się.
          - Ty nie pitol tylko wracaj do roboty, bo nam rąk do pracy brakuje – wtrąciła Alisa. – Co ty sobie myślisz, ile się lenić będziesz?!
           - Chyba nie tęskniłyście?
         - Ależ skąd! – dodała Margaret. – Nawet nie myślałyśmy o tobie. W ogóle nikt o tobie nie gada, nikt się nie interesuje...
         - Wychodzisz sobie za mąż za byle jakiego faceta... - wtrąciła Kate. – W ogóle nikt się o ciebie nie pyta, ani o tobie nie gada.
            Reszta dziewczyn parsknęła śmiechem, świdrując mnie z zaciekawieniem wzrokiem.
          - No... To już teraz wiem dlaczego mam cały czas krosty na języku – mruknęłam, rumieniąc się na policzkach. – A skoro mowa o ślubie. – Uśmiechnęłam się, kładąc na stole zaproszenia. – Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziecie. Zresztą. Macie się wszystkie stawić u mnie na sylwestra. Nie przyjmuję odmowy.
          Dziewczyny spojrzały po sobie. Co niektóre znalazły swoje zaproszenia i zaczęły je otwierać.
          - O kurcze! Ale ładne!
          - Gdzie jest ta restauracja? – zapytała Sophia.
          - Oj na mieście, niedaleko galerii... - odpowiedziała Margaret.
          - To ta droga?
          - Nie wiem, nie byłam w niej nigdy.
         - Ja byłam! – zaszczebiotała Kate. – Mój mnie tam na zaręczyny zabrał... znaczy na kolację, potem się oświadczył. Ładnie tam jest i bardzo smacznie!
       - Ale drogo chyba też – wtrąciła Alisa. – To jeden z najlepszych lokali w mieście. Emilly, wydacie chyba krocie co?
          - To nie będzie duże przyjęcie. Zaprosiliśmy tylko najbliższych – odpowiedziałam.
      - Aaa! Zaliczamy się do najbliższych! – krzyknęła Kathrin. – Wiedziałam, że o nas nie zapomnisz!
         - A myślałyście, że zapomnę? Jak mogłabym wam spojrzeć w oczy. – Uśmiechnęłam się.
         - Chcesz kawy? – spytała Alisa.
         - Myślałyśmy, że tylko Jane będziesz zapraszać.
         - A skąd druhny wezmę?! Tak, chcę kawy, dziękuję.
         - Że co?! – krzyknęła Kate. – Ja się na to nie piszę! Patrz jak ja wyglądam! Mam dupę nie z tej ziemi!
         - Nie drzyj się kretynko! – mruknęła Alisa. – Normalnie wyglądasz.
       - Jeśli to! – Kate podniosła bluzę i wystawiła brzuch – nazywasz normalne, to chyba czas, żebyś się wybrała do okulisty... Krętaczko!
       - Ty się wybierz! Ale do psychiatry! – krzyknęła Alisa. – Mniej żryj, to i opony nie będziesz miała. Nic tylko się użalasz nad sobą i nic z tym nie robisz.
        - Zamilcz – skrzywiła się. – Jak będziesz miała moje lata, też ci przybędzie tu i ówdzie, a poza tym, teraz to mi to lata! Będę jeszcze grubsza i będę jeść za dwoje!
       Wszystkie oczy skierowały się na Kate, niemal przeszywając ją spojrzeniem. Chyba każda z nas mimowolnie zerknęła na jej brzuch.
       - Chcesz nam coś powiedzieć? – spytała Margaret.
       - Jesteś już w dwupaku?! – dodała Alisa.
       - Jestem. A co? Nie mogę? W końcu za mąż wyszłam.
       - Świetnie – mruknęła Margaret. – Nie ma Emily, teraz ty odejdziesz, a my będziemy się dwoić i troić.
       - Gratulacje Kate! To wspaniała wiadomość! – Uścisnęłam ja mocno. – Który to tydzień?
       - Wspaniała wiadomość... jak cholera – mruknęła Margaret. – Gratulacje.
       - Dzięki. To dopiero początek, dowiedziałam się tydzień temu.
       - I nic nie powiedziałaś?! – krzyknęła Sophia. – Nie powinnaś tu być i robić w tych syfach.
       - Sophia ma rację. Ryzykujesz – wtrąciłam.
      - Wiem, ale to jeszcze nie potwierdzone. Jutro idę do ginekologa. Póki co tylko test mi wyszedł pozytywnie.
         Naszą rozmowę przerwało ciche pukanie do drzwi, w których po chwili pojawił się William.
        - Dzień dobry. – Przywitał się, skupiając na sobie uwagę dziewczyn. – Rozumiem, że żadna z was nie opuści nas w tym ważnym dniu?
     Usiadł obok mnie i obejmując mnie ramieniem, z uśmiechem zaczął przyglądać się dziewczynom.
      - No raczej – odparła Margaret. – Nawet już jest prezent kupion... Ekhmm... ten, no... - Margaret, skrzywiła się pod nosem i niepewnie zerknęła na dziewczyny, które posyłały jej teraz złowrogie spojrzenia.
        - Ta to zawsze musi się wypaplać – westchnęła Alisa w niedowierzaniu kręcąc głową.
      - Kiedyś ci ten niewyparzony jęzor odetniemy i powiesimy przed wejściem na blok, jako rekwizyt i przestrogę dla innych – mruknę Alisa.
         - No co?! Przecież nie powiedziałam, że kupiliśmy im...
         - Margaret! – Zawyły chórem.
      - No dobra już! Dobra! Milczę, okej?! Już się zamknijcie, bo mi uszy więdną! Zrzędliwe przekupki i krzykaczki. I widzisz Emily?! Jak tu można normalnie żyć?! Nic tylko pyska na tobie trzymają. Odezwiesz się źle! Nie odezwiesz, też źle! Wtrącisz się w dyskusję... oczywiście też źle! Nie śmiejesz się, też źle, zaśmiejesz to z kolei drą japę i kpią, że hihram się jak hiena. Wiecie co? Mam was dość! Jesteście okropne!
        - Ale i tak nas kochasz! – Zaśmiała się Kate. – Poza tym jesteśmy zespołem nielicznym, ale ślicznym. Nielicznym jeszcze chwilę prawda Emily? – zerknęła na mnie z ukosa.
      William parsknął śmiechem z pobłażliwością przyglądając się Maragret. Sama również zaczęłam się śmiać, a świadomość, że zaraz muszę stąd wyjść napawała mnie smutkiem. Na pytanie Kate jęknęłam cicho, zastanawiając się nad odpowiedzią.
        - Emilly w ogóle to jak się czujesz? I kiedy zamierzasz wrócić do pracy? Ale poważnie pytamy. – Nagle pytanie ponowiła Sophia.
      - Póki co, to jeszcze nie wiem – odparłam, zerkając na Williama. – A jeśli o samopoczucie chodzi, to... jest dużo lepiej. Dokuczają mi bóle głowy, a poza tym jest wszystko w porządku.
        - To dobrze. Nieźle nas nastraszyłyście – wtrąciła Kathrin, zerkając również na Margaret.
        - A wiadomo coś o tej całej... jak jej tam było? Milena?
       - Niestety nie – wtrącił William. – Dziewczyna jakby zapadła się pod ziemię. Wiemy tylko, że posługiwała się fałszywymi danymi i jest znana policji.
       - Skąd się wzięła tutaj i dlaczego właśnie ciebie Emily wzięła sobie na cel? – wtrąciła Kate.
       - Ona chciała coś od ciebie, co to było? – Spytała Margaret.
       - Nie mam pojęcia – odparłam po krótkiej chwili milczenia. – Chyba mój wisiorek.
       - Dziwnie to wyglądało. A ten wisior to coś cennego?
        Nastała chwila milczenia, podczas której zaczęłam czuć, że osuwa mi się grunt pod stopami. Nie chciałam ciągnąć tematu i nie lubiłam kłamać.
      - Czy cennego? Sama nie wiem. To pamiątka po mojej mamie i ojcu. Rzecz przekazywana z pokolenia na pokolenie. Na pewno wiekowa.
       - Widać musi być cenny skoro aż takie emocje wzbudził. Nie powinnaś nosić go przy sobie.
     - A nie wydaje się wam dziwne, że ta cała Milena o nim wiedziała? Że wiedziała kto go posiada. Przecież na pewno przylazła tu za Emily. Jej papiery z uczelni też były lewe – dodała Kate. – Mily znałaś ją wcześniej?
       - Nie znałam. Nie wiem kim jest i nie wiem dlaczego akurat mnie sobie upatrzyła. Może mnie z kimś pomyliła? Nie mam pojęcia.
      - Możliwe – mruknęła jedna z dziewczyn. – Ehhh... nasze władze schodzą na psy. Głupiej smarkuli nie potrafią złapać.
       Zerknęłam ukradkiem na Williama, dając mu dyskretny znak, że czas już się zbierać. Nie do końca wiedziałam, jak zakończyć rozmowę, a gdybym to zrobiła, jestem niemal pewna, że natychmiast nabrałyby podejrzeń, a mój medalion, stałby się w tym szpitalu legendą.
       - Najważniejsze, że jesteście całe i zdrowe – odparł. – Póki co na nas już pora – spojrzał na mnie, wolno podnosząc się z miejsca. – Mamy jeszcze parę osób do odwiedzenia, a czasu coraz mniej.
      - To prawda. – Również podnosząc się z miejsca. Uśmiechnęłam się blado, spoglądając na dziewczyny. – To co? Widzimy się za tydzień? I przekażcie zaproszenia reszcie.
       - Już wychodzicie? A kawa? – mruknęła Sophia.
      - Wybaczcie. Myślałam, że mam więcej czasu bo... William miał coś jeszcze załatwić, ale jak widzicie szybko się uporał, a my naprawdę mamy jeszcze sporo do załatwienia.
       - Jasne. – Z uśmiechem odparła Margaret. – Wyśpij się dobrze i nie daj się emocjom.
       - I nie szalej na panieńskim, bo będziesz się męczyć tak jak ja. O rany! W dniu ślubu myślałam, że umieram! – wtrąciła Kate, krzywiąc się pod nosem.
        - Nie robię pańskiego, więc raczej nic mi nie grozi – skwitowałam, przenosząc spojrzenie na Williama. – Idziemy?
        - Tak. Więc do zobaczenia.
    Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, odetchnęłam z ulgą. Pomimo, że stęskniłam się za dziewczynami to jednak przesłuchanie, któremu zostałam poddana, stawiało mnie w dość niezręcznej sytuacji.
        - Ty kłamczucho. – William, uśmiechnął się od ucha do ucha, zerkając na mnie kątem oka.
        - O co ci chodzi?
        - O bóle głowy... - odparł, obejmując mnie ramieniem. – Gdzie nauczyłaś się tak kłamać?
        - Cóż... Podobno z jakim przystajesz, takim się stajesz.
      - No wiesz? – mruknął, chociaż w jego tonie dało się wyczuć wyraźne rozbawienie. – Już dawno ci o tym nie mówiłem.
        - O czym?
        - Że charakterek to ty masz. Nie ma co.
       - Można rzec, że dawno też nie mówiłeś mi jak bardzo jestem nierozsądna i jak bardzo jesteś dla mnie niebezpieczny. Czasami zaczynam się martwić, że coś ci... - Nagle William zatrzymał mnie i nerwowo zaczął rozglądać się wokół. – Co się dzieje? – spytałam, również zaczynając się rozglądać.
       - Do samochodu Mily. – Mruknął, łapiąc mnie pod ramię i przyspieszając kroku.
       - Powiesz mi do cholery co się dzieje?! – syknęłam.
       - Nie wiem. Wyczuwam coś dziwnego.
       - Są tu chłopcy?
       - Są – mruknął, wpatrując się w jednego z naszych.
       Po chwili kilku z nich było już przy nas, nerwowo rozglądając się dookoła.
       - Nie wiem co jest grane, ale ten zapach pojawił się przed momentem, jak wyszliście – odparł Ethan. – Nikt się tu nie kręcił, nic nie zauważyliśmy.
       - Ilu was jest? – spytał William.
       - Ośmiu w najbliższym otoczeniu i po sześciu na dalszym planie.
       - Pospieszmy się. Nie podoba mi się to.
     Szliśmy bardzo szybko, przez co chwilami niemal potykałam się o własne nogi. Starałam się być spokojna i opanowana, jednak i tak czułam jak z każdą chwilą moje serce zaczyna bić coraz szybciej. Kiedy byliśmy już niemal przed samochodem, poczułam jak medalion na mojej piersi mocno zadrżał, a moje ciało oblał zimny pot. Fala gorąca, która uderzyła we mnie niespodziewanie, sprawiła, że zaparło mi dech i mimowolnie musiałam się zatrzymać. Również obraz przed oczami mocno zaczął się rozmazywać, sprawiając, że po chwili ogarnęła mnie zupełna ciemność.
      - Mily? – Usłyszałam rozemocjonowany głos Williama. – Co się dzieje?
      - Nie wiem... Nic nie widzę! – Mój głos drżał, a emocje powoli zaczynały sięgać zenitu.
    Nagle poczułam także silny powiew chłodnego powietrza i dziwny zapach, którego nie potrafiłam określić. Przypominał mieszankę rozkładającego się mięsa oraz dymu. Nie był to swąd, ani nie drapał mnie w gardło, jednak był na tyle obrzydliwy, że mimowolnie moja dłoń powędrowała do nosa i ust. Nim zdążyłam ponownie się odezwać, nagle ciemność, która przed momentem mnie ogarnęła, pomału zaczęła blednąć, a przed oczami wolno zaczęła malować się kobieca sylwetka. Instynktownie i po omacku zatrzymałam Williama, który już zdążył ulokować mnie na swych ramionach, jednocześnie próbując skupić się na obrazie, który właśnie malował się przed moimi oczami. Dopiero po chwili dostrzegłam, że kobieta którą widzę, jest młoda, ma ogromne ciemne skrzydła, i trzyma w dłoni pochodnię. Jej długie, sięgające do ud włosy falowały i wydawały się żyć własnym życiem, swoją strukturą przypominając wijące się na jej głowie gady. Poczułam jak ogarnia mnie przerażenie. Twarz tej kobiety miała ostre rysy, nienaturalnie uwypuklone czoło, wielkie oczy, oraz wydłużoną szczękę. Usta wykrzywione były w grymasie gniewu, a czarne jak noc oczy, ponad którymi rysowały się złowrogo ściągnięte brwi, świdrowały spojrzeniem moją twarz, przeszywając mnie bijącym od nich chłodem niemal na wskroś. Nagle gwałtownie poruszyła się, a jej pochodnia znalazła się tuż obok mojej twarzy. Mogłam przysiąc, że czułam na policzku bijący od niej żar, który niemal palił mi skórę. Obserwowałam, jak zbliża do mnie swoją twarz, jak przechylając na boki głowę, śledzi swymi przerażającymi ślepiami najdrobniejszy detal mojej twarzy, jak jej przedziwne włosy, niczym na niemy rozkaz, okręcają się wokół mojej szyi, odbierając mi jednocześnie resztki powietrza i wprawiając w coraz większe przerażenie. Nagle rozpłynęła się jak obłok na wietrze, pozostawiając przed moimi oczami czarną otchłań. Pustą, zimną i tak przerażająco cichą, że nie słyszałam nawet własnego oddechu. Miałam wrażenie, że jestem zawieszona w pustce, gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią i byłam niemal pewna, że ujrzałam anioła śmierci. Walcząc o każdy oddech, który teraz sprawiał mi ogromny ból, czułam, jak resztki mojej świadomości wolno i bezlitośnie odpływają w otaczającą mnie zewsząd ciemność.

KLĄTWA WILKA tom II W BLASKU BŁĘKITNEJ PEŁNIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz