ROZDZIAŁ 15 Cisza przed burzą

489 56 10
                                    



 Kiedy wolno podniosłam powieki, obraz przed oczami był rozmyty, jednak przez silną woń nafty i drewna, szybko zorientowałam się, że jestem w osadzie. Przetarłam oczy i odsuwając z siebie ciężką pierzynę, wolno usiadłam.
            - Czujesz się na siłach, by siedzieć? – Usłyszałam łagodny ton Williama. – Spałaś cały dzień.
          - Jesteśmy w osadzie? - Przetarłam dłońmi twarz i rozejrzałam się wokół. Byłam w domu Harry'ego i Marich w sypialni na piętrze. – Nie odpowiadaj, już widzę.
           - Emily... Co się stało? Cała wataha przybyła do osady, bo poczuli coś dziwnego. Chłopaki nic nie rozumieją, na parkingu pod szpitalem nikogo nie było, a Elena, twierdzi, że nikt nie rzucił na ciebie żadnej klątwy, ani nikt nie używał magii w twojej obecności, a jednak o mały włos a doznałabyś oparzeń twarzy. Wszyscy z niecierpliwością czekamy kiedy się obudzisz i powiesz nam co się stało, chociaż... mam wątpliwości czy czujesz się na tyle silna, by dziś zaprzątać sobie tym głowę.
        - Powinniście wiedzieć, że gdybym miała do czynienia z czymś złym, to medalion znów by mnie oparzył. – Odruchowo zerknęłam na złoty dysk, zwisający z szyi. – Jedynie drżał.
      - Nie tylko drżał. Emanował błękitną poświatę i lewitował. Skupiłaś na sobie uwagę przechodniów. Wskazywali na ciebie palcami, zaczęli robić zdjęcia i musieliśmy szybko opuścić z tobą parking. Nic nie pamiętasz?
        Jego słowa wprawiły mnie w lekkie oszołomienie. Kiedy spojrzałam na Williama nie sposób było nie zauważyć na jego twarzy wyrazu zatroskania i lęku. Pomimo złotego i niezbyt jasnego światła, które dawała lampa naftowa i kilku świec, które stały na komodzie, widziałam pociemniałe tęczówki swojego Lupusa.
       - Nic nie pamiętam. Mówiłam wam, że w chwili kiedy to się wszystko zaczęło straciłam wzrok...
         - Mily... nic z tego nie rozumiem – westchnął nerwowo. – Musiałaś coś czuć, coś cię dusiło, masz na szyi siniaki – dodał, siadając tuż obok mnie. – Jak się czujesz?
         Odruchowo złapałam się za szyję, nerwowo ją pocierając. Niemal natychmiast przed oczami stanął mi obraz dziwnej kobiety, której włosy oplotły się wokół mojej szyi i odebrały mi możliwość swobodnego oddychania. Spojrzałam na Williama, nie wiedząc od czego zacząć.
           - Myślę, że Harry i Elena, powinni usłyszeć o tym co widz... - Przerwało mi ciche pukanie do drzwi, które natychmiast się uchyliły.
          - Mily, dziecko jak się czujesz? – Jako pierwszy do pokoju wszedł Harry. – Znów przyprawiłaś nas o zawrót głowy. Co się stało dziewczyno?
         Kolejni do pokoju weszła Mariach, Stella i Michael, a za nim nieśmiało wszedł również Scot, którego wzrok, zatrzymał się na mojej szyi. Czułam się przytłoczona jego obecnością, a spojrzenie Williama kiedy tylko Scot pojawił się w pokoju, mówiło więcej niż milion słów.
         - Poślij kogoś po Elenę. Mili twierdzi, że powinna tego wysłuchać – odparł, nie spuszczając oczu ze Scota.
          - Michael zajmiesz się tym? – Harry zwrócił się do syna. – Poślij kogoś z dołu po Elenę.
         Michael zdawał się być nieobecny, wpatrywał się we mnie, przez chwilę w ogóle nie reagując na polecenie.
          - Michael... synu.
          Nagle ocknął się przenosząc spojrzenie na swojego ojca.
       - Nie chcecie poczekać do jutra? Mili na pewno źle się czuje, a wy już ją gnębicie. Co ma wisieć nie utonie...
           - Czuję się dobrze. Nic mi nie jest. Chcę to opowiedzieć i mieć to już za sobą.
           - No dobra... skoro tak mówisz – odparł po chwili milczenia. – Już idę.
          - Że też teraz musiało się coś stać – mruknęła Stella. – O rany twoja szyja... nie wygląda to dobrze.
           - Użyjesz swoich sztuczek i na pewno wszystko da się ukryć.
           - Mam nadzieję... inaczej co poniektórzy mogą sądzić, że miałaś starcie z którymś z nas.
           - Albo, że ją biję już przed ślubem – mruknął William.
           - Spokojnie do ślubu jeszcze kilka dni, na pewno jakoś to będzie.
       William i Stella spojrzeli po sobie, Mariach westchnęła opuszczając spojrzenie a Harry milcząc z nietęgą miną pokręcił w niedowierzaniu głową.
           - Mily, Mily – westchnął. – Napędziłaś nam stracha i to nie na żarty.
           - Przepraszam, ale to się stało niezależnie od mojej woli. Myślę, że nic by mnie nie ochroniło przed tym, co dane mi było zobaczyć. Ani wy, ani wataha, ani nawet sam William. – Spojrzałam na niego. Miał spuszczoną głowę i wolno obracał w palcach troczek od suwaka bluzy. Kiedy na mnie spojrzał, jego oczy przepełnione były bólem.
          - I to mnie właśnie martwi – rzekł, ponownie opuszczając spojrzenie.
         Z jego wyrazu twarzy mogłam teraz czytać, jak z otwartej księgi. Był przygnębiony, wściekły i bezradny, co potęgowało jego gniew jeszcze bardziej. Oczy nadal miał czarne, a szczęki zaciśnięte tak mocno, że w miejscu jego pełnych warg, pojawiły się dwie wąskie linie.
         - Nie wyrzucaj sobie... To nie twoja wina. Poza tym poczekaj aż usłyszysz co widziałam, bo mam przeczucie, że ta istota mimo że zrobiła mi siniaki na szyi, to jednak nie chciała mnie skrzywdzić.
          - Co nie zmienia faktu, że przyjaźnie też nie była nastawiona! – syknął.
          - Dlaczego mówisz istota? – Nagle wtrąciła się Mariach. – Co masz na myśli mówiąc istota?
       Wszyscy wpatrywali się we mnie w oczekiwaniu na odpowiedź. W małym pomieszczeniu nastała kompletna cisza i nawet William zerknął na mnie spod byka, marszcząc groźnie brwi.
        - Poczekajmy na Elenę, a wszystkiego się dowiecie. Nie będę i nie chcę powtarzać tego dwa razy i mam nadzieję, że szybko znajdziemy odpowiedź na pytanie kim ona jest. Pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego.
       - Cokolwiek to było.. – Nagle odezwał się Scot, wbijając we mnie zasępione spojrzenie. – Wszyscy jesteśmy z tobą i każdy z nas będzie chronił cię własną piersią.
         - Nie zapędzasz się?! – syknął William. – Szybciej mnie piekło pochłonie niż oddam jej życie w twoje ręce!
          - Chłopaki...
        - Mów co chcesz przybłędo – syknął Scot. – Twoje słowa nic nie znaczą. Mily należy do watahy i nikt, nawet ty tego nie zmienisz! Pojmij to w końcu, bo zaczynasz robić się irytujący!
        - Ty pojmij w końcu, że Mily należy do mnie i żaden kundel nie będzie mi mówił jak mam postępować ze swoją żoną!
          - Przyszłą żoną póki co i pamiętaj, że Mily jeszcze może się rozmyślić!
         - Dla ciebie pani Emily – ryknął, gwałtownie wstając z miejsca i podkreślając moje imię tak wyraźnie, że nie sposób było nie zrozumieć, że William rości sobie wszelkie prawa do tego zdrobnienia.
        - Uspokójcie się! – Pomiędzy Scotem i Williamem stanął David, który właśnie wszedł do pokoju. – Co jest z wami?! Mało mamy kłopotów?! Za mało ta biedna dziewczyna dziś przeszła i postanowiliście dołożyć jej zmartwień?! Jak chcecie sobie coś powiedzieć, won na zewnątrz i załatwicie to raz na zawsze między sobą!
          - Z wielką przyjemnością. – William mówił teraz przez zaciśnięte zęby wpatrując się w Scota. – Choćby i zaraz.
        - Uspokójcie się! – Mariach podeszłą do Williama. W tonie jej głosu, wyraźnie dźwięczał gniew, a oczy pałały wręcz wściekłością. – Co się z wami dzieje? William...
        - Dobrze wiesz co się dzieje! – syknął, mierząc ją pełnym gniewu spojrzeniem. – I widać trzeba mu wytłumaczyć ręcznie, żeby zrozumiał.
           - Z chęcią ci wytłumaczę! – warknął Scot. – Idziemy?!
          - Jeszcze chwilę i ja wyjdę! – Nie mogłam słuchać tej kłótni. – Mam was dość! Czy możecie przejść obok siebie jak normalni ludzie nie wymieniając co rusz poglądów na swój temat?! Czy dałam ci kiedyś Williamie powód do zazdrości?! O co ci chodzi?! Za kilka dni mam być twoją żoną, a dowiaduję się właśnie, że kompletnie mi nie ufasz!
        - Ufam! Tobie ufam, ale jemu nie ufam za grosz! – Wskazał palcem Scota. – Nie będę ufał żadnemu mężczyźnie, który podkochuje się w mojej kobiecie i z nikim nie zamierzam się tobą dzielić!
       - Jesteś ślepy jak kret! I głupi jak but! – wykrzyczałam, ze łzami w oczach. – Nigdzie nie pójdziecie! Nie zamierzam patrzeć jak najdroższe mi osoby, kłócą się przeze mnie! Już dość kłopotów wam przysporzyłam... I jeszcze to!
        William przewrócił teatralnie oczami, w bezradności opuszczając ręce. Obserwowałam jak podchodzi do okna i zapiera się ramionami o blat stołu, opierając czoło o chłodną szybę.
       - Nooo... - Zaśmiał się David. – Któryś chce coś jeszcze dodać? Hmm? Jesteście z siebie dumni? Banda smarkaczy. A teraz jak już się ogarnęliście, to zapraszam do salonu, posłuchać co ważnego ma nam do powiedzenia ta biedna dziewczyna. I póki co... to ja ją zabieram, a wy szczeniaki grzecznie na dół i bez ujadania, bo osobiście wam gęby poobijam i rozumu nauczę.
          - Przydałoby się – westchnął Harry, który ruszył do drzwi jako pierwszy. – Czasami żałuję, że nie trzymałem was krócej i zastanawiam się czy upływający czas czegoś was nauczył.
          - Pfff... - sarknęła Stella. – Nauczył. Głupieją na starość i tyle.
       - Młodzieżówka się odezwała – mruknął William, podążając tuż za siostrą, na co Scot parsknął cichym śmiechem.
          - Zamknij się. Słuchać cię już nie mogę.
         Idąc, czułam lekkie zawroty głowy. Próbowałam jednak nie dać po sobie poznać, że nie do końca czułam się dobrze. Moje starania i tak spełzły na niczym, bo David pomimo, iż szedł tuż za mną szybko wyłapał mój chwiejny krok i bez słowa chwycił mnie pod ramię. Bałam się spojrzeć za siebie na Williama, bo nawet teraz, kiedy zmierzaliśmy do salonu, czułam na sobie jego wzrok i wiedziałam, że wnikliwie śledzi też Davida.
         W salonie byli też pozostali członkowie watahy, nie widziałam tylko Carli i Felixa, co właściwie było mi na rękę. Nie miałam sił mierzyć się z wiecznie niezadowoloną siostrą Scota, która tolerowała mnie jedynie ze względu na watahę.
       - Emily... jak się czujesz? – Ethan, wolno podniósł się z fotela i gestem dłoni dał do zrozumienia, że ustąpił mi miejsca.
           - W porządku, dziękuję. Na pewno lepiej niż wyglądam i proszę nie patrzcie tak na mnie. Nic mi nie jest.
           - Strasznie nam głupio, byliśmy tam i nic nie mogliśmy zrobić. Zawiedliśmy na całej linii.
         - Daj spokój Ethan. Co ty wygadujesz? – Nie usiadłam na fotelu, lecz ostentacyjnie zajęłam miejsce bok Davida, zerkając przy tym z pogardą na Scota i Williama. – Nic się takiego nie stało.
        Ethan spojrzał na Williama i chłopaków z wyrazem lekkiego zakłopotania i zdziwienia, ale mimo to usiadł na powrót w fotelu. Pozostali też siedzieli z dziwnymi wyrazami twarzy, ale starałam się nie zwracać na nich uwagi. Na szczęście w salonie szybko pojawiła się też Elena, która nie kryjąc zdenerwowania, usidła na przeciwko mnie.
           - Luno... nie wiem co ci powiedzieć...
           - Pozwól, że ja będę mówić.
         Elena skinęła głową. Na jej twarzy malowało się zniecierpliwienie i ciekawość. Widziałam też lęk, który zaostrzał jej rysy twarzy i sprawiał, że niemal każdy śledził ją teraz wzrokiem. Pomimo wielu osób, które teraz były w salonie, nastała kompletna cisza, a ja nie wiedziałam od czego zacząć.
        - Zacznijmy od tego co wiemy. – Milczenie przerwał Ethan. – Kiedy weszliście do szpitala, nie widzieliśmy nic co zwróciłoby naszą uwagę, dopiero jak wyszliście, pojawił się ten smród, ale nie był to smród wiedźmy, to był smród inny. Coś jakby... dym...
        - I rozkładające się mięso – wtrąciłam. – Pierwsze też poczułam ten odór. Ale nie był zbyt odstręczający. Pomimo, iż dawało się wyczuć zgniliznę, przeważał zapach dymu, wilgotnego i stęchłego powietrza. Po chwili poczułam silny podmuch wiatru i straciłam wzrok. Przestraszyłam się, ale też szybko zorientowałam, że mrok który mnie ogarnął, to nie ślepota, lecz jakieś miejsce, w którym jest ciemno, zimno i wilgotno. Tak samo jak wtedy, kiedy po raz pierwszy ugryzła mnie wiedźma. Też byłam w ciemności i tym razem tak jak wtedy po chwili ciemność zaczęła blednąć, jakby moje oczy przyzwyczaiły się do widoczności, a z mroku wyłoniła się postać kobiecej sylwetki. Ona nie była kobietą. Przerażała mnie. Nic nie mówiła, milczała. Jej oczy były wypełnione czernią, nie dostrzegłam w nich białek, miała ogromne skrzydła, trzymała w dłoni zapaloną pochodnię. Jej twarz również nie wyglądała zwyczajnie. Nienaturalnie uwypuklone czoło, wysunięta szczęka, poruszała się bardzo szybko, a na jej głowie, zamiast włosów był zlepek czegoś czego nie potrafię opisać. To wyglądało jakby miała na głowie gniazdo wijących się gadów, zdawały się żyć własnym życiem. Były długie, wiły się, a kiedy ta nagle znalazła się z pochodnią przy mojej twarzy, wpatrując się we mnie z nienawiścią przepełnioną w spojrzeniu, tak mi się przynajmniej wydawało, jej te niby włosy, zaczęły okręcać się wokół mojej szyi i zaciskać się na niej. Sprawiła, że zaczęłam się dusić. Obserwując mnie, przechylała na boki głowę, czułam żar wydobywający się z pochodni, po czym zniknęła. Tak po prostu, rozpłynęła się w mroku. Nic nie żądała, nie powiedziała ani słowa. Jedynie wpatrywała się we mnie, jakby analizując sytuację z kim ma do czynienia, czułam jak przenika moje myśli, to było... bolesne przeżycie i bardzo nieprzyjemne. Jakby ktoś wszedł w twoją duszę i wyrywał ją z twojego ciała. Byłam pewna, że ów istota jest... samą śmiercią, która po mnie przyszła. Oczywiście straciłam kontakt z rzeczywistością. Nie pamiętam co się działo kiedy byłam w tym transie, nie słyszałam żadnych odgłosów z zewnątrz. Nic... mam w głowie czarną dziurę.
             Kiedy skończyłam mówić w pokoju nadal panowała kompletna cisza. Elena wpatrywała się w mój dysk nieobecnym spojrzeniem, Stella objęła się ramionami i niemal wbiła pod pachę Sebastiana, Scot, miał szeroko otwarte oczy i lekko rozchylone usta. Wyglądał jak idiota. David z założoną nogą na nogę opierał ramię na podłokietniku sofy i palcami wolno pocierał podbródek, a William, ze zmarszczonym czołem, podpierał łokcie na kolanach i spoglądał na podłogę. Ta cisza zaczynała mnie denerwować.
          - Nic nie powiecie? Co sądzicie, co to może być, czym mogła być ta wizja? Myślicie, że zmyślam? Mówię prawdę.
         - Spokojnie Emily, nikt nie neguje twoich słów – odparł Harry. – Tylko próbuję sobie wyobrazić to, co widziałaś. Eleno masz jakieś podejrzenia?
          Elena przez chwilę milczała. Było widać, że jest pogrążona w myślach, dopiero po chwili podniosła wzrok i z lękiem wymalowanym na twarzy, spojrzała na zgromadzonych w salonie.
            - To co opisałaś moje dziecko, przypomina demona, ale one nie przychodzą do ludzi w taki sposób i raczej nie jawią się jako kobieta. Wyczuwalny zapach dymu, zgnilizny, wygląd twarzy, węże opisuje demona... Jesteś pewna że to była kobieta?
          - Bez dwóch zdań. To była kobieta i miała skrzydła.
          - Jesteś pewna Mily, że widziałaś u niej cycki? – spytał Michael, ironicznie podśmiechując się pod nosem. – Demon z cyckami, to musi być ciekawy widok.
           - Zamknij się durniu – syknęła Stella. – Ten jak zawsze o jednym. Wyobraź sobie zboczeńcu jeden, że kobietę można poznać nie tylko po cyckach. Mają też inne atrybuty, do których ty mendo obleśna jeszcze nie dojrzałeś!
         - Serio Stella? Bo widzisz jak lukam na ciebie, to gdyby nie te krowie wymiona, które dźwigasz na klacie i ten szeroko rozwarty otwór gębowy ni cholery nie domyśliłbym się żeś baba.
            - Baby sobie przy gnoju szukaj, parobku jeden!
         - O blada dupa, odezwała się szlachcianka. A od czego się oderwałaś jak nie od wideł z gnojem, nim stałaś się wilczkiem? Zapomniałaś czyjejś świni prosię?!
            - Zamilcz lepiej nim stanie ci się coś złego – syknęła, krzywiąc się pod nosem.
           - U Lilith w domu był obraz przedstawiający, kobiety ze skrzydłami i wężami we włosach. – Nagle zmienił temat David. – Trzymały pochodnie i bicze w dłoniach. Nie pamiętam jak Lilith je nazywała, ale pamiętam za to, że były to postaci z mitologii greckiej.
           - Erynie. – Niemal szeptem odparł Harry. – Lub Rzymskie Furie.
           - Kto? – spytałam.
         - Greckie lub Rzymskie demony świata podziemnego. Mitologia zna je trzy, ale jest o nich wzmianka w micie o Selene. W tej rozszerzonej wersji, mniej znanej. Tylko tyle, że one miały za cel zdobyć medalion.
         - Czyli rozumiem, że ów istota jednak nie była pozytywnie nastawiona? I raczej powinnam się bać?
        - Nie mam pojęcia jak się do tego odnieść. Musze przejrzeć księgi twojej matki, niestety ostatnio, miałem trochę mało czasu.
          - Trudno wyczuć – wtrąciła Elena. – Muszę poszukać w swoich księgach i najlepiej zajmę się tym od razu – dodała, wstając z miejsca. – Dam wam znać, jak tylko coś znajdę
         - Ja mogę pomóc. Ale po weselu, bo teraz jest lekkie urwanie głowy – zaproponowała Stella. – Może ja coś znajdę? I tak nie śpię po nocach.
       - Tylko co teraz z weselem? – mruknął William. – Czy powinniśmy je robić tam, gdzie zaplanowaliśmy? Bo jeśli jeszcze raz zdarzy się sytuacja taka jak na parkingu, to raczej na pewno będziemy na językach.
          - Oszalałeś?! Za późno na zmianę planów! – Stella nie kryła oburzenia. – Jak chcesz to zrobić teraz? I jak zwleczesz do tego Dziurdziewa swoich kolegów ze szpitala?
          - Stella ma rację – rzekł Harry. – O tej osadzie nie mogą się dowiedzieć ludzie. Byłby to wielki błąd, gdybyśmy sprowadzili tu naszych znajomych. Nie ma co rozmyślać, jakoś to będzie.
         - Najwyżej tego błazna przebierzemy za błazna i zwalimy na jego magiczne sztuczki. – Zaśmiała się Stela zerkając kpiąco na Michaela.
          - A ciebie za klauna. Będziesz wyglądać w sam raz. Towarzystwo też zabawisz – mruknął Michael, po czym uśmiechnął się promiennie. – Dla ciebie piękna mogę być nawet magikiem. Może uda mi się sprawić żeby moja przygłupia siostrzyczka zniknęła, albo przynajmniej zniknął jej niewyparzony jęzor. Ileż to by człowiek zdrowia zaoszczędził!
          - Milcz pachołku!
          - Nie unoś się tak po odlecisz!
       - Och, dajcie sobie już spokój – mruknęła Mariach. – Zaczynacie mnie denerwować. Ileż można?
         - Nie ja zaczęłam! – Oburzyła się Stella. – To on ma zawsze jakiś problem!
         - Zachowujecie się jak dzieci – odparł Ethan. – Chociaż z drugiej strony to dobrze, że jest ktoś kto potrafi rozładować to napięcie. A odbiegając od tematu, Harry... Myślałeś o zgromadzeniu? Może pozostałe alfy coś będą wiedzieć na temat tych... Erynii? Może jakby rozpytali po wioskach starszyzny?
         - Na pewno ich zwołam i to jeszcze przed ślubem. Mam nadzieję, że uda nam się coś ustalić i dowiedzieć z czym mamy do czynienia.
         - Udałoby się nam lepiej przygotować.
        - Przygotować? – Zaśmiał się Michael. – To coś na nas nie reaguje. Wlazło w środku dnia na parking, niepostrzeżenie i niemal udusiło Mily. Jak mamy walczyć z czymś czego nie widać?
         - Nie uprawiaj czarnowidztwa! Każda istota ma swój słaby punkt. Ta też je musi mieć.
         - Pod warunkiem, że zdążymy coś ustalić.
        - To może zamiast głupio kłapać pyskiem, zajmiesz się czymś pożytecznym?! – Stella zwróciła się do brata. – Ojciec biblioteki nie zamyka, jest otwarta. No ale tak... najpierw trzeba się nauczyć czytać tekst ze zrozumieniem, prawda?
           - No proszę jaka oczytana się znalazła. Och, jak mi na ambicje wjechałaś, łzy zalały mi oczy. Zabłysnęłaś jak chrząstka w sztuce mięsa.
          - Milcz ty plago egipska, bo zaczynam tracić cierpliwość.
          - Późno już. Zdecydujcie czy wracamy do domu, czy jednak dziś zostaniemy tutaj. Osobiście proponuję zostać, jak na jeden dzień mam dość wrażeń – westchnął Harry.
         - Też tak uważam. – Zawtórował mu David. - Jutro z samego rana pojedziemy do domu, poza tym musimy jeszcze parę spraw tutaj załatwić...
           - Jakich spraw? – spytałam.
        David zerknął na mnie z ukosa i tajemniczo się uśmiechnął. Pozostali również, co niemal natychmiast wzbudziło moje podejrzenia.
          - Co knujecie? Znów za moimi plecami?
        - Od razu knujecie... - Zaśmiał się. – Musisz być taka podejrzliwa? My... Ja też mam swoje tajemnice – dodał wstając z miejsca. – Dobranoc.
          Kiedy byłam już w sypialni William westchnął przeciągle i rozciągnął się na łóżku, wpatrując się w sufit. Położyłam się obok niego i przez chwilę wpatrywałam się w jego twarz. Nadal był zdenerwowany. Delikatnie opuszkami palców przesunęłam po szorstkiej linii jego podbródka, próbując zwrócić na siebie uwagę. Zamknął oczy.
            - Co jeszcze się nam przytrafi?
            - W najbliższym czasie, myślę, że tylko same dobre rzeczy.
           - Nie poznaję cię – zamruczał, przechylając w moją stronę głowę. – A gdzie podział się twój pesymizm? Kłamczuszysz, wykręcasz się bólem głowy... Może rzeczywiście jesteś chora, hmmm?
          - Dziś mnie głowa nie boli. – Przesunęłam dłonią po jego brzuchu i pochylając się nad nim, złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. Nie protestował. Jednym ruchem wciągnął mnie na siebie i wplótł palce w moje włosy, przyjemnie gładząc skórę karku opuszkami palców. Jak zawsze po moim ciele przebiegły przyjemne dreszcze, które wolno rozlały się od czubka głowy po koniuszki palców, przyprawiając mnie o dreszcz.
        - Panie Brihard, zaczynasz się, a za chwilę będziesz się wykręcał – zamruczałam, na krótką chwilę odrywając się od jego ust.
         - Od ciebie? – Odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy i subtelnie się uśmiechnął. – Nie kpij Moulton. Dobrze wiesz, że jesteś moim całym światem.
         - Zapewniam cię, że świat jest dużo większy i o wiele ciekawszy.
       Zaśmiał się cichutko, chwytając w palce kosmyk moich włosów, który opadał mu na pierś. Przez chwilę milczał, pogrążając się w myślach. Jak zawsze nie potrafiłam oderwać od niego oczu. Lubiłam jego uśmiech, kiedy był rozluźniony i te beztroskie chwile, w których mogliśmy cieszyć się namiastką intymności.
         - A ja zapewniam cię Mily, że widziałem już spory kawałek świata, ale nigdy jeszcze nie był tak piękny jak jest teraz, kiedy jesteś ze mną. Wprawdzie wywróciłaś mi go do góry nogami, ale nie żałuję ani jednej minuty i błogosławię dzień, w którym cię poznałem, chociaż, kiedyś na głos go też przeklinałem.
          Wtuliłam twarz w jego ramiona i delektowałam się dotykiem jego ciepłych i delikatnych dłoni. Wspomnieniami wróciłam do chwili naszego spotkania, do czasu, w którym walczył sam ze sobą i chwil, w których w ciągu jednej sekundy potrafił wyprowadzić mnie z równowagi. To co mi się przytrafiło było jak sen i pomimo, że już powinnam się przyzwyczaić, to ciągle miałam wrażenie, że śnię nadal. Był to sen piękny, ale i mroczny zarazem, którego koniec był trudny do przewidzenia.

KLĄTWA WILKA tom II W BLASKU BŁĘKITNEJ PEŁNIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz