☾ 34.

319 32 4
                                    

Joelle

Obudził mnie tępy ból głowy. Co ja gadam, bolało jak cholera, prawie ścinając mnie z nóg. Nie wiedziałam, co się stało, ale byłam zbyt słaba, aby unieść powieki i sprawdzić, gdzie jestem. Ostatnie, co pamiętam, to kłótnię z Luke'iem, która, cóż, była interesująca. 

- Luke...? - jęknęłam cicho, ale zdałam sobie sprawę, że ktoś wsunął mi jakiś materiał do ust, przez co tylko wymruczałam imię blondyna w niezrozumiały sposób. Starałam się wypluć to coś, ale nie szło zbyt dobrze, a gdy spróbowałam sięgnąć do ust rękami, poczułam niemiłe uczucie odciskających się kajdanek na nadgarstek. 

Co do cholery?

Nogi też miałam unieruchomione, nawet nie wiedziałam, czy Hemmings robi sobie jakieś marne żarty czy nie, ale to przestawało być śmieszne. Nie wiedziałam, gdzie się znajduje, kto za tym stoi, ani jakie ma zamiary wobec mnie. Wszystko to nie miało sensu, na dodatek mój wzrok nie wyostrzył się jeszcze na tyle, abym mogła coś zlokalizować. Wiedziałam tylko, że było mi niemiłosiernie zimno, bo choć miałam na sobie jakieś ubrania, to nie były one zbyt ciepłe i uwalniały resztki ciepła z mojego ciała. Zamrugałam jeszcze parę razy oczami i potrząsnęłam lekko głową, aby sprawdzić, czy wzrok nie płata mi figli. Gdzie ja kurwa jestem?

Wszędzie walało się mnóstwo opon. Czy to do samochodów, czy do czegoś większego. Mój węch zaczął rejestrować zapachy i poczułam w końcu, że w powietrzu unosił się zapach gumy. Zmarszczyłam nos, wiedząc, że tak szybko się do tego nie przyzwyczaję i powstrzymałam odruch wymiotny, zważając na to, że nawet nie miałabym jak tego zrobić, bo nadal miałam kawałek tej szmaty w ustach. Pod sufitem wisiały ledwo działające lampy, które co chwila migały, wprawiając mnie w jeszcze większe zdenerwowanie. Na dodatek cały ten sufit nie był zbyt dobry i w wielu miejscach zaczął przeciekać, tworząc na podłodze niezliczone ilości kałuż. Cieszyłam się, że znajdowałam się w miarę suchym miejscu i nie jestem jako tako mokra. 

- Co się do cholery stało? - zapytałam samej siebie, w prawdzie na głos i tylko ja to zrozumiałam, ale no, nie wiedziałam, jaką sposobnością nie jestem w swoim domu, Hemmingsa nigdzie nie ma i jest mi niewygodnie. Średnia przyjemność siedzieć na krześle, które jest stare i zniszczone ze skrępowanymi kończynami. Szczerze odradzam i radzę szukać jakiś lepszych ofert. 

- Witamy, skowronku. - zaśmiał się ten ktoś, kto pojawił się za mną. Położył mi dłonie na ramionach, przez co się spięłam i wzdrygnęłam. Odetchnęłam jednak z ulgą, gdy odwiązał mi knebel i mogłam spokojnie mówić. Bolała mnie szczęka i mięśnie, które po kilku godzinach w takim stanie nareszcie mogły odpocząć. - Jak ci się spało? - dodał, a ja spokojnie zaczekałam, aż pokaże mi swoją twarz. Czy to był jakiś popieprzony film, albo coś takiego?

- Jack?!

***

- Nie chcę z tobą rozmawiać! Daj mi spokój! - krzyknęła, nie zważając na to, że któryś z sąsiadów mógł ją usłyszeć. Kiedy tylko zobaczyła jego twarz wszystko wróciło. Absolutnie wszystko, podczas gdy nareszcie udało jej się wyjść na prostą. 

- Proszę, Jo! Tyle na to czekałem! - złożył dłonie jak do modlitwy, starając się nie krzywić z bólu, po tym jak wsunął stopę pomiędzy framugę a drzwi, aby ich nie zamknęła. - Jo, kochanie...

- Nie nazywaj mnie tak, nie zasłużyłeś. - warknęła wściekle, ale w jej sercu zaczął palić się mały ognik nadziei i podświadomość nastolatki chciała go wysłuchać. - Powinnam strzelić cię w mordę. - dodała, krzyżując dłonie na piersi. Nie zamierzała go wpuszczać do środka, a przynajmniej nie na razie. 

- Jeśli ma ci to ulżyć, to proszę bardzo. - wzruszył ramionami, przygotowując się na wszystko i rzeczywiście dostał. Siarczysty policzek, jaki mu wymierzyła bolał go jeszcze wtedy, gdy zaczął mówić. 

- Nadal mi nie przeszło, nie myśl sobie. - rzuciła oschle i dosyć zimno, mierząc go wzrokiem od stóp, aż po głowę. - Tym razem zakład, o to jak szybko mnie odzyskasz? Rozczaruje cię, nie ma takiej opcji, a temu, który to wymyślił możesz przekazać, żeby się pierdolił. 

- Co? Nie. Nie ma żadnego zakładu.

- To po co tu przyszedłeś? - uniosła brew, zdając sobie sprawę, że nie daje mu dojść słowa. Najpierw jednak musiała wyrzucić z siebie to wszystko, co było w niej złe i siedziało od dłuższego czasu. 

- Po to, aby ci to wszystko wytłumaczyć.

- Myślę, że nie musisz. Możesz od razu odwrócić się i pójść. Nie chce cię tu widzieć, ani cię znać. Dałam ci szansę i zaufałam, a ty mnie wykorzystałeś, jakbym nie miała uczyć i była pierwszą lepszą dziwką, Hemmings. Poczułam się jak nic nie warta szmata. 

- Proszę, daj mi coś powiedzieć.

- Mów. - rzuciła dosyć obojętnie, skupiając się bardziej na swoich paznokciach niż na nim. W duchu dziwiła się sama sobie, że jeszcze nie płakała, albo nie miała świeczek w oczach. Za to wiedziała, że musi porozmawiać o tym z Red, bo domyśliła się już, że to jego przysłała zamiast siebie samej. 

I wiecie, co było później? On mówił, przepraszał co drugie słowo, naprawdę walczył o nią, a przede wszystkim o jej serce. Bo na swój sposób byli już od siebie zależni. Może nie na zawsze, bo nie byłoby to możliwe, a śmierć musi kiedyś w końcu nadejść i wszystko zakończyć. Ale na teraz. Na te kilka chwil, bardzo intymnych i własnych, które trzeba, a nawet wypadałoby pamiętać. I nie zapomnieć. A oni mieli ich jeszcze kilka przed sobą, o nie również walczył. No a Joelle? Cóż, ona wybaczyła. Pragnęła, aby wszystko było dobrze, a tak działo się tylko, gdy ten dupek, który przestawał nim być, znajdował się obok. I tylko z nią.

***

- W rzeczy samej. - starszy Hemmings posłał mi swój obrzydliwy uśmiech i nachylił się nade mną, opierając o krzesło. - Już myślałem, że nigdy cię nie zobaczę.

- Co, stęskniłeś się? - uniosłam brew, uznając już, że ta sytuacja była bardziej niż popieprzona. A nawet za bardzo. 

- Bardzo. - wzruszył ramionami, a nasze nosy prawie się zetknęły. Nie rozumiałam, o co mu chodzi. Miał narzeczoną, wspaniałe życie i mieszkanie. Czego chciał ode mnie i swojego brata?

- Po co to wszystko? - uniosłam brew. - I rozwiąż mnie. Nie będę tutaj siedzieć, jak jakiś głupi zakładnik. - dodałam, kiwając głową na kostki. Do kajdanek potrzebowałam klucza, albo przynajmniej oliwy, czy czegoś takiego. Miałam wąskie nadgarstki i już raz udało mi się z nich uwolnić. 

- Nie. - pokręcił głową, a jego głos przybrał surową wargę. - Będziemy tutaj siedzieć, aż cię nie znajdą. A gdy już to zrobią, to zabije kogo trzeba i wyjedziemy daleko stąd. 

- Co? O czym ty mówisz? - pokręciłam głową, nie mając pojęcia, o co mu chodzi. 

- O to, słodka, że twój chłoptaś rozwalił mi życie, a teraz nadszedł czas na zemstę.

- Jaką zemstę? Jakie życie? Jack, ja nic nie rozumiem. - pokręciłam głową, naprawdę niczego nie rozumiejąc 

I opowiedział mi wszystko to, jak Luke odbił mu Celeste kilka dni temu, jak ona go rzuciła, a później wróciła z podkulonym ogonem, ale Jack nie dał jej już szansy. Nie wierzyłam w to, że Hemmings mógłby coś takiego zrobić i nawet nie chciałam go słuchać, ale zmusił mnie do tego, potrząsając nadgarstkami, które raniły kajdanki i krzycząc na mnie do tego stopnia, że aż się popłakałam. To nie był ten sam Jack, którego poznałam w Nowym Yorku, to był jakiś potwór i dopiero wtedy dotarło do mnie, że jeśli mnie znajdą to będziemy mieli przerąbane bardziej niż jeśli zostałabym tutaj sama. 

~*~

ogólnie to wyje z sobie z typów, które wmawiają mi, że ucięło mi rozdział, podczas gdy rozdział w całości był napisany tak jak chciałam i standardowo miał 1,2k słów lmao

beauty and the beast • hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz