☾ 11.

536 47 2
                                    

Luke

Czekałem już dłuższy moment na Jo, ale nigdzie jej nie było. Dzwonek zadzwonił już dawno, młodzież opuściła budynek szkoły, ale jej, czy Red nie zauważyłem w tym tłumie. Zacząłem się zastanawiać, czy może nie z tej placówki jakiegoś innego wyjścia, dzięki któremu dziewczynie udałoby się wymknąć. Po dłuższych przemyśleniach doszedłem jednak do wniosku, że nawet jeśli, to chyba nie uciekałaby się do takiego sposobu pozbycia się mnie. Może miała jakieś kółko, o którym nie wiedziałem? Zadzwoniłem z tym pytaniem do Michaela, ale on również nic nie wiedział o jakiś możliwych dodatkowych zajęciach, więc przeprosiłem, że mu przeszkodziłem i się rozłączyłem. Coś natchnęło mnie, żeby pójść i posprawdzać, czy gdzieś jej nie ma. Nie miałem nic do stracenia, a jak na razie nigdzie mi się nie śpieszyło. 

Wyszedłem z samochodu, zamknąłem go i ruszyłem szybkim krokiem w kierunku głównego wejścia do szkoły. Popchnąłem drzwi i przekroczyłem prób placówki edukacyjnej i rozejrzałem się dookoła. Sekretariat połączony z gabinetem dyrektora, jakiś schowek, sale lekcyjne. Nic ciekawego. Ruszyłem przed siebie, rozglądając się dookoła, ale dziewczyny jak nie było, tak nie było. Wsunąłem dłonie do kieszeni spodni powoli się denerwując. Nie należałem do cierpliwych osób, było to wiadome wszem i wobec. 

Gdy mijałem salę gimnastyczną, albo raczej halę, bo jej rozmiary były dosyć spore, usłyszałem krzyki i śmiechy połączone z jakimiś rozmowami. Nie zastanawiałem się zbyt długo, popchnąłem drzwi i znalazłem się w środku zamieszania. Wszędzie walały się jakieś kartki, grupka osób zajmowała się jakimiś strojami, a na scenie, która dopiero zaczynała wyglądać, jak scena zauważyłem Joelle i jakiegoś chłopaka. Zacisnąłem dłonie w pięści. Zdenerwowałem się, bo nic nie mówiła, że ma chłopaka, przyjaciela, kuzyna, brata, czy kimkolwiek on dla niej był. 

- Cześć. - rzuciłem beznamiętnie, pojawiając się przed nią jak jeździec znikąd. Zauważyłem jak uśmiech znika z jej twarzy, a ten chłopak mierzy mnie dziwnie wzrokiem. - Czekałem na ciebie. - dodałem, krzyżując dłonie na piersi. 

- Zapomniałam, że po mnie przyjedziesz. - zeskoczyła do mnie na ziemię ze sceny i spojrzała na mnie przepraszająco. Nie pomogło. - Długo czekałeś?

- Kim on jest? - zapytałem ostro, przy okazji wskazując na jej towarzysza. - Trochę. Myślałem, że może nadal się na mnie denerwujesz po imprezie i się jakoś wymknęłaś, ale się pomyliłem. 

- To Leo, mój przyjaciel... - przyznała niepewnie, nie znając moich zamiarów. 

- Miło było, ale się skończyło. - spojrzałem na niego, a on uciekł wzrokiem, jakby się mnie bał. Dobra decyzja, dziecko, bardzo dobra.  -  Pożegnaj się, wychodzimy. - dodałem, łapiąc ją za rękę. 

- Co? Nie. - fuknęła oburzona, próbując mi się wyrwać, ale jej się to nie udało. Nie chciałem robić tu przedstawienia z prawdziwego zdarzenia i to do tego idącego na żywioł, więc przerzuciłem ją sobie przez ramię i ruszyłem do wyjścia. 

- Hej! Zostaw ją! Nie widzisz, że tego nie chce?! - ten jej przyjaciel chyba odzyskał zdolność mówienia, bo zaczął protestować moim poczynaniom. Przewróciłem oczami, zdając sobie sprawę, że może sobie gadać, ale i tak nie zmieni mojego zdania. Odepchnąłem go od siebie wolną dłonią, przez co zatoczył się jak pijany i prawie upadł. Prawie, bo w porę udało mu się złapać równowagę. 

- Puść mnie, idioto! Nie jestem dziwką, z którą możesz robić, co tylko ci się podoba, rozumiesz?! Puszczaj! - w całej tej sytuacji Joelle wcale mi nie pomagała. Próbowała mi się wyrwać, ale nie była na tyle zręczna i silna, aby jej się to udało. Waliła mnie swoimi pięściami po plecach, ale nie zrobiło to na mnie szczególnego wrażenia. 

- Spokojnie, to szarpanie ci wcale nie pomaga. - rzuciłem chłodno, przemierzając korytarze w dosyć szybkim tempie. - Jak przestaniesz się wyrywać, to może się zastanowię. 

- Nie licz na to, że po tej akcji gdziekolwiek z tobą wyjdę! Prędzej byłabym gotowa powyrywać sobie nogi z dupy niż poświęcić dla ciebie swój wolny wieczór! - oburzyła się, wymachując nogami. Zacisnąłem usta w wąską linię, rozumiejąc, że z naszego wyjścia do kina nici. Westchnąłem ciężko i odstawiłem ją na podłogę. Najpierw prychnęła z irytacją, potem poprawiła swoje włosy, a na koniec spojrzała na mnie. 

- Przepraszam, nie powinienem. - zacząłem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. 

- Co mi po twoich przeprosinach, skoro i tak będą się ze mnie śmiać? - uniosła brew, krzyżując dłonie na piersi. - Odwieź mnie do domu, ale najpierw wróć się po moją torbę. - poleciła i po obróceniu się na pięcie ruszyła w kierunku wyjścia ze szkoły. 

Spełniłem jej prośbę i po parunastu kolejnych minutach wyjeżdżaliśmy w ciszy ze szkolnego parkingu. Zrobiło mi się głupio, że potraktowałem ją tak przedmiotowo, ale nie mogłem cofnąć czasu i tego zmienić, więc nie było sensu tego żałować. Nie miałem pojęcia, czy jeszcze zgodzi się na to kino, ale miałem zamiar za niedługo znowu spróbować, bo teraz to nie miało sensu. Po tym jak dotarliśmy pod jej dom nawet się nie pożegnała, tylko wysiadła i trzasnęła za sobą drzwiami. Westchnąłem cicho, a potem odjechałem w swoim kierunku. 

:::

- Nie obchodzi mnie to, że to twoi kumple i że opuściłeś im z ceny. Chce dostać stałą stawkę do jutra, tak jak było mówione, a nie jakieś rabaty i promocje, czy to jasne? - warknąłem, rozglądając się dookoła. Znowu znajdowałem się w Redfern, ale tym razem chodziło o dragi, a nie obce gangi. Chłopczyk, który rozprowadzał dla nas towar cały trząsł się ze strachu, co było prawidłową reakcją. 

- P-przepraszam, to już się więcej nie powtórzy, o-obiecuje... - wyjąkał, przez co przewróciłem oczami i odsunąłem się od niego. 

- Mam nadzieje. - zacząłem, mierząc go wzrokiem. - A teraz spadaj do domu, bo twoja matka pewni się martwi. I pamiętaj, że inaczej pogadamy, gdy będziesz ustalał jakieś swoje własne ceny. - zagroziłem mu i zawróciłem w kierunku swojego samochodu. Normalnie sprzedaż dragów mnie nie obchodzi i najczęściej zajmuje się tym Calum, ale dzisiaj wyjątkowo miał coś innego do załatwienia i musiałem go zastąpić. Miałem dość Redfern po ostatnim razie, ale nie mogłem poradzić nic na to, że tu wszystko sprzedawało się lepiej i w większych ilościach. 

W drodze powrotnej zajrzałem jeszcze na granicę, przy jednym z wielu parków, ale wszystko było w porządku. Bo, która utrzymywała tam porządek i była moim kontaktem z ludźmi, którzy tam przebywali i byli w gangu, była naprawdę w porządku dziewczyną. Różańców, to raczej ona nie klepała, ale w tańcu była nie do pobicia. Nie raz zdążyłem się już o tym przekonać. Potem kupiłem jeszcze jakieś piwo, bo wiedziałem, że nie będę miał na co liczyć, gdy wrócę do domu i pojechałem w kierunku willi. 

Wchodząc do środka zauważyłem, że było dziwnie cicho i czysto. A to nie było podobne do reszty, aby porządek, który tu teraz panował trwał dłużej niż trzy, ewentualnie cztery godziny. 

- Wróciłem, jakby to kogoś obchodziło. - oznajmiłem i opadłem na kanapę. Sięgnąłem po pilota, a w tym samym momencie pojawił się przede mną Ashton, który wyglądał na zmęczonego. Był cały czerwony z wysiłku, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w nieregularnym tempie. - Co jest? - zapytałem, marszcząc przy okazji brwi. 

- Prawie mnie złapali, ale Calum uratował mi dupę. - wyjaśnił, zabierając jedno z moich piw. 

- Ej, ktoś ci pozwolił?

- Ja sam? 

- Dobra, nieważne. - machnąłem ręką, a on z uśmiechem na ustach otworzył puszkę i upił sporego łyka. - Hood, pośpiesz się! Piwo dają!

~*~

rozdział ode mnie na koniec tygodnia, hehehe

beauty and the beast • hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz