☾ 26.

399 35 7
                                    

Po jednym, pieprzonym pytaniu Ashtona poczułem, jak ziemia osuwa mi się spod stóp. Wiedziałem, że wszystko poszło się walić i przepadło, bo nie umiał być cicho oraz trzymać mordy na kłódkę. Joelle spojrzała na mnie dziwnie, a później Irwin stanął przed nią zdziwiony, bo pewnie nawet się jej nie spodziewał. Brunetka wstała, pytając, czy to prawda, a ja nie potrafiłem tego potwierdzić, czy zaprzeczyć. Jakaś wielka gula urosła mi w gardle. 

- Ja... - zacząłem bezradnie, a ona tylko prychnęła cicho i wstała z kanapy, na której siedziała obok mnie. 

- Jesteś skończonym, żałosnym idiotą, wiesz o tym? - rzuciła oschle, spoglądając na mnie. Nie tak sobie wyobrażałem moment, w którym dowiaduje się całej, ale to całej zasranej prawdy. 

- Tak, był głupi zakład, ale on już się nie liczy! - krzyknąłem, gdy zaczęła odchodzić, a później spojrzałem morderczo na Ashtona. - Zabije cię kiedyś, obiecuje. - dodałem, przechodząc obok niego. Spojrzał na mnie przerażony. Bój się, bo nawet nie będziesz się w stanie domyślić, co z tobą zrobię, gdy tu wrócę. 

- Ugh, skończ. - pokręciła głową, idąc w kierunku wyjścia. - Powinnam poprosić Ashtona o jakąś premię dla ciebie za to, że przeleciałeś mnie więcej niż raz, wiesz? - dodała, patrząc się na mnie przez ramię. - Szkoda tylko, że nic to dla mnie nie znaczyło. Mogłeś się bardziej postarać.

Auć. 

- Co? Nie. Uh, daj mi to wyjaśnić... - poprosiłem, łapiąc ją za ramię, ale szybko się wyrwała. Nie chciała mieć ze mną niczego wspólnego, poczułem to. Zaczęło mnie to boleć tam w środku. Jeszcze nie orientowałem się, o co dokładnie chodziło.

- Co chcesz wyjaśniać? Miałeś inny pomysł, aby mnie poderwać? 'Cześć, jestem Luke, masz ładne buty, chodź się pieprzyć, a potem udasz, że to nie był żaden zakład?' - rzuciła, próbując udać mój głos i nawet jej to wyszło. 

- Nie, kurwa mać, daj mi coś powiedzieć. - zacząłem, a ona tylko prychnęła. Zauważyła moje zdenerwowanie. Nie dała mi dojść do słowa, a to nie było miłe. 

- Co chcesz mówić? I skąd pewność, że mam ochotę cię słuchać? Może znowu się założyłeś, o to, jak szybko uda ci się mnie przekonać, abym ci wybaczyła, co? - mówiła szybko, ale dosyć wyraźnie. Gdy nic nie odpowiedziałem, obdarzyła mnie krótkim spojrzeniem i ruszyła dalej do wyjścia. 

- Masz ochotę mnie słuchać, bo jestem dla ciebie ważną osobą. - wyrzuciłem w końcu z siebie, łapiąc tym razem jej dłoń. Spojrzała na nie i pokręciła głową. Och, nie mów, że to na ciebie nie działa, Jo. 

- Byłeś ważny, za nim nie dowiedziałam się, o co tak naprawdę chodzi. Teraz możesz się gonić. - przyznała otwarcie, przez co wiedziałem, że dzisiaj już nie załagodzę tej sytuacji. - Po prostu daj mi spokój, zapomnij, cokolwiek. Wiem. Idź się pieprz z jakimiś innymi, łatwymi laskami. Lista ci się wydłuży. - przewróciła oczami, znowu prychając, a ja poczułem się bezradny. Ona miała mnie w garści i mogła mówić co tylko chciała, a ja i tak nie dawałem rady temu zaprzeczyć. - Żałuje, że poleciałam na ciebie, jak one. Byłam taka głupia.

- Nie byłaś i nie jesteś głupia. - powiedziałem, a ona tylko przewróciła oczami. Zajęła się swoimi paznokciami, aby na mnie nie patrzeć. Nie zniechęciło mnie to jednak. - Po prostu myślałem, że podczas tego wszystkiego się nie zaangażuje, wykonam zadanie i zniknę, a tym czasem chce wciąż z tobą przebywać, przez cały ten pieprzony czas, gdy byliśmy razem, to czułem się lepiej, wiesz? Nie byłem życiowym zerem. 

- To było tak głębokie, że aż wcale. - zrobiła zniesmaczoną minę. - Ile lasek brałeś na litość przez ten tekst, co? - dodała, a ja zacząłem ją podziwiać. Stereotypowo powinna wybiec stąd z płaczem, a tym czasem wciąż tu była, ale nie płakała. Za to była mocno wkurwiona. Czułem to wyraźnie. 

- Żadnej.

- Och, jestem pierwsza, ja miło. - jej ton był sarkastyczny. - Ale daruj sobie. Mam dość. - dodała, a Michael, który właśnie wszedł do domu stanął przed nami zszokowany.

- Przeszkadzam? - uniósł brew, nie wiedząc za bardzo, co ma zrobić.

- Nie, już nie. - odpowiedziała Joelle i posłała mu uśmiech. - Wychodzę. Mógłbyś mnie odstawić do domu? Nie wzięłam pieniędzy na autobus. - spoglądała na Clifforda przyjaźnie, a ten zgodził się i otworzył przed nią drzwi. - Jako jedyny chyba wiesz, jak traktować kobiety. - dodała i spojrzała na mnie wymownie, a później Michael zamknął już drzwi i jej więcej nie widziałem.

Stałem tam jeszcze dobrych kilka minut dopóki nie przypomniałem sobie o Ashtonie w salonie. Odwróciłem się na pięcie w tamtym kierunku, zaciskając dłonie w pięści. Z każdym kolejnym krokiem wzrastała we mnie wściekłość. To także była jego wina. 

- Nigdy nie miałeś dobrego wyczucia czasu, ale tym razem to już przegiąłeś. - wymierzyłem mu solidny cios w twarz i przyparłem go do ściany. Był może nieco bardziej umięśniony, ale niższy i mniej zwinny ode mnie. Dawało mi to przewagę. - Nie daruję ci tego. - dodałem, a raczej wysyczałem. 

Zaczęliśmy się bić. Znowu wychodziłem lepiej, jeśli chodzi o jakiś bilans. Nic mi się nie działo i unikałem ciosów od Irwina, a ten dostał ich już ode mnie całkiem sporo. Coś przejęło nade mną kontrolę i nie potrafiłem przestać. Może nawet nie chciałem. Winiłem Ashtona, za to co się stało niewiele bardziej niż siebie. Mógł siedzieć cicho. 

Rozdzielił nas Calum. Nie miałem pojęcia, czy przypatrywał się temu, co tu się dzieje, czy dopiero, co pojawił się w pomieszczeniu, ale nie obchodziło mnie to. 

- Ugh, co wam odpierdala? - zapytał, patrząc się to na mnie, to na Irwina. Głos miał pełen wyrzutów. 

- Jego się zapytaj. - prychnąłem, ocierając wargę z krwi. Dostałem dosłownie przed chwilą cios w szczękę, ale nie bolało tak bardzo, jak miejsce w okolicy mostka. - Zabije, gdy tylko nadarzy się okazja.

- Ja nic nie zrobiłem! Nawet nie wiedziałem, że tu jest!

- Nie wcale, to pierdolone krasnoludki powiedziały to za ciebie!

- Mordy. - Hood powiedział głośno i wyraźnie, próbując zapanować nad sytuacją. - Kto komu, co powiedział?

- A jak myślisz? - uśmiechnąłem się sztucznie. 

- Nie...

- Tak. Dokładnie tak, Calum. - pokiwałem głową, krzyżując dłonie na piersi. 

- Zaraz ci sam przypierdolę, Ashton. - rzucił, spoglądając na najstarszego z nas. - Jesteś idiotą. Skoro każdy z nas się pilnował, to ty też mogłeś! Już nawet Red jest ostrożniejsza niż ty! 

- Nie zwalajcie wszystkiego na mnie, to on ją pieprzył, a nie ja! - rzucił wkurzony szatyn, a później spojrzał na mnie mściwie. 

- To nie ja wpadłem na ten chory zakład!

- Dość. - uciął Calum. - Obaj jesteście winni, ale Ashton minimalnie wysuwa się naprzód. Skończcie to i idźcie się opatrzyć. Wyglądacie jak pół dupy zza krzaka. - machnął lekceważąco ręką w kierunku kuchni, bo tam była apteczka. 

- Zadzwoń mnie, gdy jego już tutaj nie będzie. Nie mam zamiaru patrzeć na jego tępą twarz. - rzuciłem oschle i złapałem kluczyki. Musiałem się odstresować i było tylko jedno takie miejsce, które mogło pozytywnie na mnie wpłynąć.

- Jedź. Tylko nie zabij się po drodze. - powiedział Calum. - Jakbyś czegoś potrzebował to też dzwoń. Jestem pod telefonem cały czas. Z Michaelem będzie nieco gorzej przez Red, ale też możesz próbować. - dodał i pociągnął Irwina za fraki do kuchni. 

- Jasne, dzięki. - kiwnąłem głową i już mnie nie było. 

~*~

czekałam na ten rozdziałXDDDD

to będzie koniec tego maratoniku, następny dopiero w sobotę

all the love, Red x

beauty and the beast • hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz