☾ 39.

334 30 27
                                    

Nic nie było tak, jak trzeba. Można nawet powiedzieć, że wszystko się posypało. Mijała właśnie kolejna godzina, a Luke'a dalej operowano. Nie chciałem mówić tego na głos, ale powoli traciłem nadzieje. To nie było normalne, aby zabieg polegający na wyjęciu kuli i jej odłamków, o ile takie powstały, zdezynfekowaniu rany i zaszyciu jej, a także nałożeniu opatrunku trwał tyle czasu. W dodatku nadal nie wiedzieliśmy, co z Joelle i czy z tego wyjdzie. 

- Ile to jeszcze potrwa? - jęknął Calum, chodząc w te i z powrotem po korytarzu. Ja siedziałem na jednym z tych niebieskich krzesełek, nie mając już siły, aby się ruchać. Jęknąłem tylko cicho i schowałem twarz w dłoniach, mając nadzieje, że Red śpi spokojnie w domu i odpoczywa, bo tego potrzebowała bardziej niż czegokolwiek innego. 

- Nie mam pojęcia. - przyznałem, zastanawiając się, kiedy Ashton wróci. Pojechał pomóc ludziom sprzątać i tuszować to wszystko, aby nikt zbytnio nie węszył. Miałem nadzieje, że szybko mu poszło i nie musiał się za bardzo wysilać. - Boje się, Hood. 

- Wiem, ja też. - przyznał, zajmując miejsce obok mnie. Zaczął tupać nerwowo stopą o podłogę, trzymając głowę na rękach, które z kolei oparł o kolana. - To nie powinno zając tyle czasu. - dodał, a chwilę później z sali wybiegła pielęgniarka, której mina nie wróżyła niczego dobrego. Pojawiła się druga, która przyniosła jej kilka worków ze szpitalnego banku krwi. 

- Co do cholery? Na co im tyle tego? - uniosłem brew, próbując zajrzeć zza drzwi, ale nie zdążyłem niczemu się przypatrzeć. Wypuściłem powietrze z płuc i wstałem, chcąc kupić sobie coś z automatu. Było coś po trzeciej w nocy i naprawdę nikt nie zwracał uwagi na to, że tutaj siedzimy. No może oprócz ochrony, która od początku nie była dla nas miła, ale wystarczyło, aby Calum pokazał, że ktoś tutaj jest wyżej niż oni i dali nam spokój. Czasem było mi wstyd, że właśnie tak załatwialiśmy niektóre sprawy, ale cóż, taka już gangsterska dola. 

- Nie mam pojęcia, ale to na pewno nie mówi, że będzie dobrze. - wyszeptał brunet, podrywając się na nogi. Zadzwonił do Ashtona, aby jakoś zebrać myśli i się na czymś skupić, a ja kupiłem nam gorące czekolady. Unikaliśmy kawy, za to czekolada powinna pomóc. Gdy wróciłem ze zdziwieniem zauważyłem, że nie jesteśmy już sami. Red siedziała na moim miejscu, otulając się bluzą, a Ashton znów szperał coś w komputerach.

- Co tu robisz, kochanie? Przecież mówiłem, że nawet jeśli mnie nie będzie, to masz zostać w domu. - przykucnąłem obok dziewczyny, a ta spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem z niewyraźną miną. 

- Nie było cię. W-Wystraszyłam się, że tobie też się coś stało... - zaczęła, bawiąc się skrawkiem rękawa od bluzy w nerwowy spokój. - Ashton zabrał mnie ze sobą, bo go poprosiłam. Nie złość się, proszę. - dodała, zaplatając ręce na moim karku.

- Nie jestem zły, przecież nic się nie stało. Nawet dobrze, że tu jesteś. Przynajmniej mam cię na oku. - westchnąłem z ulgą, zamieniając nas miejscami. Znaczy uniosłem ją, zajmując krzesełko, a brunetkę położyłem sobie na kolanach.

- Wiecie już coś? - spytała, kuląc się w moich ramionach.

- Nie. Dopiero co pielęgniarka wniosła tam kilka worków z grupą krwi Luke'a. Nic poza tym. Nikt tu nie wychodził odkąd przyjechaliśmy. - wyjaśnił Calum, gdy oddawałem jej swoją czekoladę. Wszyscy się martwiliśmy i to jak cholera. 

- Próbowałem dowiedzieć się, co z Joelle. Nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Jej rodzice podobno są już w drodze, ale ordynator obiecał, że jeśli coś będzie wiadomo, to przekaże tutaj wiadomości i ktoś nam je powie. - wyjaśnił Ashton, odrywając się na chwile od monitora. - Poza tym jest już spokojnie. Chudy i Bill pomogli na tyle, na ile mogli. Żadnych śladów, żadnych łusek, żadnych odcinków i obecności kogokolwiek. Musimy im później za to podziękować. 

- Chociaż tyle. - mruknąłem, mając naprawdę dość tej sytuacji. Chciałem już wiedzieć, co z Hemmingsem, a później zabrać Red do domu. Wiedziałem, że raczej nie wróci prędko do szkoły, poza tym rok już się kończył, ale nie powinna się tak stresować, nie przy możliwości napadów paniki, jakie już parę razy miała w mojej obecności. - Która jest godzina? - dodałem, czując już zmęczenie, przez które powieki same mi się zamykały. I to dosłownie. Ten dzień był okropny pod każdym względem i chciałem, aby nareszcie się skończył. 

- Prawie czwarta, a my nadal nic nie wiemy. - mruknął Irwin, zamykając laptopa. - Mam tego dosyć. Jeśli zaraz ktoś tutaj nie wyjdzie, to sam się dowiem, co z Lukiem. - dodał, a raczej warknął. Spojrzałem na niego wzrokiem, który mówił, że chyba czyta mi w myślach. Tylko, że mogłem tylko przypuszczać, co tak naprawdę czuje. To przez niego to wszystko się działo i ten cholerny pomysł, który doprowadził do miejsca, w którym właśnie się znajdowaliśmy. Nie czułem się źle, z tym co mówiłem, bo była to prawda. I wiedział to nawet Irwin, który cóż, kręcił się teraz tak samo, jak Calum, z tym wyjątkiem, że prawie wyrywał sobie włosy z głowy. 

Mijały sekundy, później minuty, a także kwadranse. Przestałem już liczyć na to, że będzie dobrze i wiedziałem, że to co usłyszymy nie będzie tym, czego chcemy. Red zasnęła na moim ramieniu, więc przynajmniej coś ją ominie. A przynajmniej taką miałem nadzieje, bo moja dziewczyna miała dosyć twardy sen i byle co nie potrafiło jej obudzić. Nawet ja sam miałem niekiedy z tym problem, więc raczej nie zrobi tego lekarz i rozmowa z nim.

- Jesteście państwo z rodziny? - spytał, a jego mina była wyćwiczona. Raczej kamienna i bez uczuć. 

- Nie, ale nie powinno to pana akurat interesować. - rzucił Hood, podchodząc bliżej do doktora. - Co z nim?

- Cóż, pacjent przez większą część operacji był stabilny. Zoperowaliśmy go, a gdy już mieliśmy odłączać go i przewozić na oddział intensywnej terapii, gdzie miał dojść do siebie, jego serce się zatrzymało. Dwukrotnie przywracaliśmy je do pracy i reanimowaliśmy pacjenta, ale nic to nie dało. Przykro mi. - powiedział chłodno, mierząc każdego z nas wzrokiem i zmęczony odszedł, zostawiając nas w szoku. 

Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Nie mogło to do mnie dotrzeć. Wymieniłem spojrzenia z chłopakami, którzy podobnie jak ja stali osłupieni. Pierwszy jednak zareagował Ashton. Schował twarz w dłoniach i zaczął po prostu szlochać. Później ocknął się Calum, który otoczył go ramieniem w przyjacielski sposób. Ja jednak nadal nie wiedziałem, co zrobić. Jak zareagować. Luke nie żyje? Nie. To nie mogła być prawda. Po prostu nie. Chciałem w to wierzyć, łudziłem się tak naprawdę do ostatniej chwili, choć mówiłem, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. 

- P-Powiedzcie, że też się przesłyszeliście... - wychrypiał Irwin, płacząc u Caluma w ramionach. 

- Chciałbym, aby tak było. - odpowiedziałem w końcu, patrząc się tępo na jeden z kafelków na podłodze. Czułem wszystko i nic. Ogarnęła mnie swego rodzaju pustka. Byliśmy dla siebie, jak bracia i choć ostatnio Luke i Ashton nie mieli zbyt dobrych kontaktów, to trzymaliśmy się razem odkąd Hemmings przejął funkcję szefa. - Ale tak nie jest, Ashton. Nie wiem, kiedy się z tym pogodzimy, nie mam bladego pojęcia. Ale Luke nie żyje. Nie żyje i to jest tylko i wyłącznie nasza wina. Powinniśmy bardziej uważać, ale teraz już to wszystko na nic. Mam nadzieje, że teraz jest mu lepiej, gdziekolwiek się znajduje.

~*~

dum, dum dumXD + czy ja już wspominałam, że zaczęłam od niedawna uwielbiać dramy w ff? XD

btw, chcecie dzisiaj ten ostatni?

beauty and the beast • hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz