13. Co do kur...

711 60 10
                                    

Wstałam, był czwartek, ubrałam swój mundurek i ogarnęłam trochę włosy. Na nogi włożyłam czarne tenisówki z srebrnymi kuleczkami ułożonymi w kratkę. Zapakowałam plecak i wyszłam z pokoju. Zeszłam krętymi schodami na dół, przeszłam przez salon Gryffindoru i wyszłam przez obraz na korytarz. Ruszyłam w stronę WS z myślą o zjedzeniu jakiegoś drobnego śniadania. Weszłam do ogromnego pomieszczenia i spojrzałam w górę. Pada, super, wyczujcie tren sarkazm. Usiadłam na swoje stałe miejsce na końcu stołu i wzięłam banana do ręki. Otwarłam go i zjadłam. To by było na tyle jeżeli chodzi o śniadanie. Chciałam wstać ale zostałam gwałtownie popchnięta na krzesło.

-Co do kur...- nie zdążyłam dokończyć po ktoś mi przerwał

-Nie przeklinaj- warknął Remus, wywróciłam oczami i spojrzałam na czterech chłopaków którzy rozsiadli się dookoła mnie. James i Syriusz siedzieli na przeciwko mnie a Remus z Peterem po mojej prawej stronie.

-Co was do mnie sprowadza- mruknęłam opierając głowę o rękę i upijając łyk wody.

-Czemu nie jesz?- spytał mnie na wstępie Syriusz. Zawahałam się odpowiedzi, co miałam mu powiedzieć? Że mam kompleksy jak nikt i dla tego przyzwyczaiłam się do małych porcji.

-Nie jestem dzisiaj głodna- mruknęłam pijąc ponownie wodę. Zaczęłam się nią bawić przechylając szklankę w różne strony

-A wczoraj, przedwczoraj i od nawet nie wiem kiedy, też nie byłaś głodna?- spytał sarkastycznie James. Ta rozmowa schodziła na niebezpieczny tor, bardzo niebezpieczny tor z którego ciężko mi będzie zejść.

- Jadłam normalnie, o co wam chodzi?- spytałam udając głupią. Wszyscy wywrócili oczami na co ja podniosłam brew ku górze. Brzuch zaczął mnie boleć więc ponownie napiłam się wody. Zazwyczaj to wystarcza. Tym razem również tak było więc odetchnęłam z ulgą.

- O to że się głodzisz- powiedział poważnie Remus a ja o mało co się nie zakrztusiłam moim napojem. Co oni gadają?

-Co?- spytałam ze szczerym zdziwieniem. Nie głodzę się!- krzyknęłam błagalnie na nich patrząc.

- Nic nie jesz, na śniadanie przychodzisz po to żeby udawać że coś jesz albo sobie tak wmawiać...- zaczął ostrożnie James poprawiając kwadratowe okulary na nosie.

-Potem obiad jesz w jak najmniejszej porcji...- dopowiedział Syriusz ze zdenerwowaniem w głosie, widziałam jak zaciska dłonie i marszczy brwi.

-A na kolację rzadko w ogóle przychodzisz, a jak już to robisz to jesz jakąś kosmicznie małą porcję- dokończył dobitnie Remus. Patrzył na mnie z frustracją i złością. A co to jego sprawa?! Wywróciłam oczami i podniosłam się z ławki. Po mnie to samo zrobili Huncwoci idąc za mną do wyjścia, szłam ciągnąc za sobą plecak i z rezygnacją odpowiedziałam.

-Jem normalnie, najadam się takimi porcjami- powiedziałam prawie zgodnie z prawdą.

-Jasne, nie dość że nic nie jesz to jeszcze za niedługo masz mecz a jak zemdlejesz to co będzie!?- krzyknął na mnie James- kapitan drużyny Quidditcha. Patrzył na mnie ze zdenerwowaniem w oczach i lekką złością. O co oni się złoszczą, to moja sprawa ile jem!

-Nie zemdleje- powiedziała, chłopaki chcieli już coś do mnie powiedzieć ale na moim ramieniu usiadła rudawa sowa w białe łatki. Moja mordeczka Rudzielec- tak nazwałam swoją sowę przyniósł mi list. Usiadłam na pobliskich schodach i otwarłam powoli kopertę. W niej znajdował się śnieżnobiała kartka zapisana czarnym długopisem. Czyli to list od rodziny, zaniepokoiło mnie tylko to że niektóre słowa się zamazywały, jakby ktoś płakał na kartkę rozmazując atrament. W liście było napisane koślawym pismem tylko to:

Moja droga wnusiu!

Piszę do ciebie ten list ponieważ mam straszne wieści. Twoi rodzice umarli, w pożarze. Pewnie u ciebie w szkole za niedługo się o tym dowiesz, ponieważ była to sprawa śmierciożerców. Nad twoim domem i domem sąsiadów pojawił się mroczny znak. Strasznie wszyscy panikowali ale udało się to opanować. Przykro mi ale wszyscy umarli, będziesz teraz pod moją opieką. Dom spłonął i nie zostało z niego nic po za szczątkami spalonych mebli i innych przedmiotów. Twoja mama i tata bardzo cię kochali, a twój jeszcze nie narodzony braciszek byłby wspaniały. Wiedz że cię kocham i nigdy cię nie zostawię. Pogrzeb odbędzie się w piątek, wysłałam list do dyrekcji by cię na niego puścili .

Kocham cię z całego serca Babcia

Do moich oczu napłynęły łzy, zaczęłam się lekko trząść a z moich rąk wypadł list. To wszystko mnie przytłoczyło, oni wszyscy umarli. Tak jak w moim śnie, nie! Ja nie chce mieć racji. To żart prawda. Ha! Ha! śmieszne na prawdę uśmiałam się jak nigdy. Spojrzałam w smutne zielone oczy Remusa który mnie obejmował. W tedy zrozumiałam że to prawda, spojrzałam na niego ostatni raz i zemdlałam. Zalała mnie ciemność poczułam mocny ból  i nic po za nim, no może oprócz kilku krzyków i coraz cichszych wołań o pomoc...

Od nienawiści, do przyjaźni aż po miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz