10. Dlaczego chcesz umrzeć?

687 98 27
                                    

  Rutyna.
  Wstawał rano, ubierał sie i zmierzał do szkoły. Codziennie nadzieja, że może dzisiaj nie uderzą, że może dzisiaj będzie lepiej.
  Błąd.
  Zbędna nadzieja, bo przecież nie obejdzie sie bez głupiego komentarza czy rzucenia o szafki. I nawet nie mówmy o spuszczaniu rzeczy w kiblu, który brunet musiał po tym       wszystkim czyścić.
  A może dziś będzie inaczej? Pytał się codziennie sam siebie. Ale nadzieja znikała, aż i ten mały, jasny punkcik zgasł, kiedy przez tydzień nie zobaczył Charliego.
  Bo blondyn by pomógł, to wiadomo. Odstraszyłby ich choćby nie wiadomo co. Sam nadstawiałby karku, byle tylko pomóc czekoladowookiemu.
  Taki już był.
  Ale to nie jego wina. On przecież nie wiedział, jak go traktują. Nie mógł wiedzieć.
  I to nie jego wina, że Leondre miał teraz fioletowy policzek. On nie wiedział. Skąd miał wiedzieć, skoro pewnie był chory?
  Ale Luca wiedział to. I korzystał. Starał sie uprzykrzyć młodszemu życie na każdym kroku, bo przecież nie było blondaska, który by pomógł.
  A Leondre cholernie potrzebował pomocy.
  Lecz nie prosił o nią. Wolał udawać silnego, udawać mężczyznę, więc w milczeniu znosił każde kolejne ciosy.
  A potem on sie zjawił.
  Ale to nie był już ten sam Charlie, jak kiedyś. W jego oczach nie było tego blasku co kiedyś, gdy uśmiechał sie, ukazując dołeczki. Ten Charlie miał wory pod oczami, jego włosy były owiele krótsze, zapewne je ściął. Był słaby i zmęczony.
  Choroba go zmęczyła.
  Ale i ona nie powstrzymała go przed bronieniem Leondre na każdym kroku. Przed tym uroczym uśmiechem, który zawsze posyłał w stronę młodszego.
  On widział.
  Widział, co sie dzieje i chciał temu zaradzić.
   Chciał mu pomóc.
  I to chyba właśnie dlatego obmywał mu teraz ranę na łuku brwiowym. Blondyn obiecał sobie, że tego jednego dnia nikt nie dotknie czekoladowookiego.
  Nie dotrzymał obietnicy.
  To nie była jego wina. Nie potrafił zareagować tak szybko jak Luca, który pchnął Leondre na szafki i rzucił w jego kluczami bruneta. Pech chciał, że celował w twarz czekoladowookiego, który chronił tęczówki. Pech chciał, że ostra część trafiła go w właśnie łuk brwiowy.
  Ale Charlie nie powinien sie obwiniać. To nie była jego wina. Nie potrafił zareagować tak szybko, jak zrobił to jego dawny przyjaciel. Nie wiedział, co tamten zamierza, więc skąd miał to wiedzieć?
  Lecz Charlie pozostał nieugięty.
  — Przepraszam, przepraszam, przepraszam — szeptał co chwilę, obmywając jego niedużą ranę. Pomimo, iż nie krwawiła ona prawie w ogóle, Charlie postanowił pomóc zatamować mu krwawienie, poza tym nie chciał, by wdało sie zakażenie.
  Kochany.
  Troszczył sie o niego jak o przyjaciela, jak o własnego chłopaka. Jak o młodszego braciszka, którego trzeba pilnować na każdym kroku. Traktował go jak rodzeństwo, lecz także jak samobójce.
  Bo Charlie jako jedyny widział czarne literki w toalecie. Jako jedyny jego zobaczył, jako jedyny zwrócił na nie uwagę.
  Nie chciał, żeby Leondre cierpiał. Ale chciał wiedzieć, dlaczego on to robi, dlaczego sie samookalecza.
  Pomimo, że znał odpowiedź, nie był jej pewny. Nie do końca.
  — Dlaczego chcesz umrzeć? — spytał. Jego już teraz smutne, niebieskie tęczówki przeszywały młodszego na wylot.
  Brunet przełknął śline, zastanawiając się nad jak najlepszą odpowiedzią. Chciał zniknąć, to prawda. Niszczył sie powoli, ale to tylko dlatego, iż był tchórzem. I nie potrafił wykonać tego ostatniego kroku, który odetnie go od tego świata.
  Potrzebował kogoś, kto go z tego wyciągnie. Kto zapewni mu lepsze życie.
  — Nie chcę umierać. Chcę nauczyć się żyć. 

✔ Homophobia | ChardreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz