Rozdział XX

85 4 1
                                    

„Wszystko co doskonałe, dojrzewa powoli". Arthur Schopenhauer

DRACO „ – Zabić Granger! – powiedział to bez emocji, jakby mówił o zabijaniu jak o jakieś zwyczajnej sprawie. Jakby cudze życie nie miało jakiegokolwiek znaczenia. Już wcześniej nienawidziłem go, chociaż był moim ojcem. Teraz jednak moja nienawiść w stosunku do niego wzrosła, na tyle na ile było to możliwe.

Odwróciłem się, wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, to on, lub ktoś inny, nie mniej upośledzony emocjonalnie, bez mrugnięcia okiem zabije ją. Nie tylko ją, jeśli jeszcze Potter albo Wesley żyją, jestem przekonany, że już długo to nie potrwa.

Byłem kim byłem, jestem kim jestem, ale mogę szczerze sam przed sobą przyznać, że nie chcę ich śmierci, nie chcę niczyjej śmierci. Jestem ogromnym tchórzem, popychadłem swojego ojca... Pfff... Nie chcę już nazywać go swoim ojcem...

Przystałem więc na jego „propozycję". Nie spodziewałem się jednak tego co usłyszałem, a było to dla mnie jak wyrok śmierci. Dla mnie lub dla niej.

- Złóż przysięgę wieczystą. Tylko wtedy ci uwierzę. – Dreszcz przeszedł po moim ciele. Nie wiedziałem co powiedzieć, a nawet przez ułamek sekundy zastanawiałem się czy się nie wycofać. W mojej głowie szalały myśli, próbujące znaleźć rozwiązanie, jakiś pomysł dający chociażby cień nadziei na uniknięcie tego.

- Przysięgnij! Przysięgnij, że dopilnujesz, żeby zginęła w męczarniach.

- Ale czy nie chodziło ci, jeszcze jakiś czas temu żebyśmy, ona i ja, zapewnili alibi twoim działaniom? Tak mi właśnie tłumaczyłeś całą tę sprawę.

- To było zanim mnie zawiodłeś. A teraz ... Przysięgnij!

Podałem mu prawą dłoń i wypowiedziałem głośno i wyraźnie słowa przysięgi „Przysięgam, że dopilnuję żeby Granger zginęła"

- Cierpiąc przed śmiercią. – dodał.

- Przysięgam, że dopilnuję, żeby zginęła cierpiąc.

Na mojej ręce ukazały się słowa przysięgi, wyglądały jak tatuaż. On, widząc moje zdziwienie dodał – „Taki dodatek, żebyś nie zapomniał"

Byłem kompletnie załamany ty wszystkim. Spoglądałem co jakiś czas na moje przedramię, czasem widziałem mroczny znak, a czasem słowa przysięgi. Mój kręgosłup moralny był tak zniszczony, że w tym momencie zrobiłbym wszystko i spełnił każdy rozkaz. Otaczali mnie ludzie, którym nie chciałem popatrzeć w twarz, a w śród nich zauważałem, że jestem coraz bardziej do niech podobny. Przypomniał mi się rozkaz Voldrmorta, o zabiciu Dumbledora. Wtedy nie sprostałam temu zadaniu, teraz też chciałbym sobie z tym nie poradzić ...

Następnego dnia dostałem rozkaz przyprowadzenia Hermiony do wielkiej Sali, która była urządzona w stylu naszego poprzedniego dworka. Wraz ze mną do lochów poszedł jeden z najwierniejszych poddanych mojego ojca.

- Witaj, Grenger. Choć ze mną. – powiedziałem, nawet nie wiem dlaczego takim spokojnym i delikatnym głosem.

- Heeheh – Zaśmiał się ten który zszedł ze mną, Victor Krum. – Co to ma być? Miła pogawędka? Doprawdy nie wiem dlaczego Pan cię jeszcze nie zabił.

- Nigdzie z wami nie pójdę. Wiem wszystko. – Krzyknęła hardo. A mnie coś zakuło w sercu. Gdyby tylko nie było tutaj Kruma ...

- Maloy! Co ty się tak patrzysz?! Rób coś! – zaatakował mnie wierny poddany mojego ojca - mam ci pokazać jak to się robi?!

Nie zdążyłem zaprotestować. Krum otworzył kraty i złapał Hermionę za włosy. Krzyczała. A gdy już nich twarze były na podobnej wysokości, odezwał się niby-uwodzicielskim głosem.

- To co? Dasz buzi?

Zawsze uważałem Granger za odważną. Ale to co zrobiła teraz było naprawę głupie, zważywszy na sytuację, w której się znajdowała.

Szybkim ruchem ręki, mocno uderzyła Kruma w policzek. Tylko tyle mogła zrobić. Nie miała przy sobie różdżki.

Victor wywlókł ją z lochu.

- To ja miałem ją przyprowadzić. – odezwała się we mnie odrobina współczucia i odwagi. Mimo że nie pomogłem jej, nie mogłem patrzeć co no z nią robi. Teraz już nawet nie wyglądała jak ona.

Zaśmiał się głośno i rzucił nią w moją stronę. Dosłownie rzucił. Była wycieńczona, jakby spędziła w lochu tydzień, a nie jedną noc.

- Hermiono, nie bój się. – nie wiem dlaczego to powiedziałem. 

Powinna się mnie bać i bała. Chyba w tym właśnie momencie podświadomi byłem pewien, że jej pomogę i jej nie skrzywdzę.

Wziąłem ją na ręce, bo byłą naprawdę lekka. Musiałem to zrobić, on nie była w stanie sama iść na nogach, a może robiła to specjalnie, chcąc opóźnić dotarcie do Wielkiej Sali.

Kilka metrów przed progiem pomieszczenia postawiłem ją na nogi, a przed wszystkim pchnąłem na podłogę. Nigdy nie zapomnę jej oskarżycielskiego wzroku.

- Dobrze, że już jesteście – powiedział mój ojcem suchym głosem. – czekaliśmy na was."


Najgorszym więzieniem jest przeszłość...  |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz