Środa, 17 grudnia: siedem dni do świąt, dwa dni do balu.
Szłam przez korytarz w szkole. Ten bal... Był czymś czego nie chciałam. Cały budynek był oblepiony plakatami, które informowały, że dnia dziewiętnastego grudnia o godzinie siedemnastej zaczynał się bal mikołajowy. Poprawiłam wlosy i zatrzymałam się koło męskiej łazienki. Chociaż na czas rozmowy mogliby zamknąć drzwi.
— Zaprosił już ją?
— Stary, nie wiem. Ale z tego co słyszałem, kiedy przechodziłem obok ich stolika na stołówce, że Luke na sto procent dzisiaj albo jutro ją zaprosi. Lepiej odpuść. Poza tym, stary! To jest najlepsza laska w szkole! Nie pamiętasz, jak jednym prawym sierpowym załatwiła tego całego z tej ich śmiesznej grupy?
— No pamiętam, ale co to ma do rzeczy, że chciałbym zaprosić Amy?
— To, że prędzej Hemmings z jego przyjaciółmi rozwalą cię na małe kwałeczki i wyślą na Syberię jak zabierzesz mu taką laskę sprzed nosa. Poza tym, nie widzisz, że oni ze sobą kręcą?
Odeszłam stamtąd jak najszybciej potrafiłam. Musiałam to przeanalizować. Z tej rozmowy, pomiędzy tymi dwoma, wynikało, że Luke chciał mnie zaprosić na bal. Czy się cieszyłam? Oczywiście i to jeszcze jak! Przecież bardzo tego chciałam. Ale z drugiej strony... Nie! Nie ma nawet drugiej strony. Chciałam iść na bal z Hemmings'em, bo jakbym szła sama to tylko i wyłącznie z przymusu. Odłożyłam książki do szafki i wzięłam te, które potrzebowałam po lunchu. Ruszyłam na stołówkę i stanęłam w kolejce jak normalny człowiek, a nie jak bydło, które przepychało się, byle dostać szybciej jedzenie. Uśmiechnęłam się do kucharki, która odpowiedziała mi tym samym.
— Sałatkę grecką, sok pomarańczowy i jednego tosta z serem, poproszę — powiedziałam. Chwilę później dostałam swoje jedzonko, zapłaciłam kilka dolarów i ruszyłam do stolika, gdzie siedziała reszta. Usiadłam na swoje tradycyjne miejsce, czyli obok Luke'a. Otworzyłam sałatkę i widelczyk wbiłam w ser feta i sałatkę. Włożyłam to do ust, ale zatrzymałam widelczyk, bo czułam na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych przy stoliku. O co im chodziło?
— Czego chcecie?
— Nadal nie mogę zrozumieć i przyzwyczaić się, że nie jesz mięsa — powiedział Calum. Spojrzałam na niego jak na totalnego idiotę. Aha. — Nie patrz się tak na mnie, Amy.
— Ale o co ci chodzi? Jestem wegetarianką. To chyba normalne, że nie jem mięsa i nie zamierzam go jeść. To nie równa się z moimi normami życia i w ogóle w sposobie życia. Moim zdaniem to niemoralne.
Zaczęli się śmiać jak głupio. I najbardziej przerażające były ich uśmiechy i to w jaki sposób na mnie patrzyli. Aż ciarki mnie przechodziły!
— Jesteście chorzy! Wychodzę stąd.
Spakowałam swoje rzeczy i zamierzałam wstać i odejść od nich, ale Luke jak i Calum, który siedział obok mnie z drugiej strony, zatrzymali mnie za ramiona. Usiadłam z założonymi rękoma na piesi. Czemu oni tak się uśmiechali? Jacyś kosmici ich nawiedzili?
— O co wam chodzi? Jezu... No o co? — zapytałam, denerwując się. — Hemmings, możesz mi to wytłumaczyć? Luke...
Wszyscy z wyjątku mnie zaczęli się śmiać. Nadąsałam się jeszcze bardziej niż przedtem. Denerwowali mnie i to bardzo mocno.
— Jakbyś widziała swoją minę!
— No ej! Nie obrażaj się Amy! Amyyy!
— No czego chcesz, Luke!?
— Pamiętasz o sprawdzianie z matmy, który jest jutro? — Nawet na niego nie patrzyłam, a wiedziałam, że wyszczerzył się. On bardzo dobrze wiedział, że musiałam mieć z tego sprawdzianu sześć i kiedy przychodziło co do czego, to siadał ze mną i tłumaczył mi poszczególne działy, abym umiała to jak najlepiej. Zazwyczaj mu się nie chciało, ale wykorzystywałam sposób "Na Liz" albo "Kiedy byłeś młodszy". Musiałam zdać ten test na szóstkę i tyle.
CZYTASZ
bad girl → luke hemmings ✔
Fanfic! TA KSIĄŻKA NIE JEST PRZEZNACZONA DLA OSÓB BARDZO ZWRACAJĄCYCH NA BŁĘDY! Kiedy w życiu zachodzą jakieś zmiany, nigdy nie można przewidzieć tego, co się stanie. Kiedyś myślałam, że możemy sami zaplanować sobie życie, własny los. A co z tego wyszł...