Rozdział 6

19 6 0
                                    

Serce zaczęło mi bić szybciej, kiedy mojej celi wpadł zdyszany i zdenerwowany chłopak. Od razu do mnie podszedł i położył ręce na moich ramionach.
- Co się stało?- Zapytał wyraźnie zaniepokojony.
- Nic. - Odpowiedziałam spokojnie.
- Żartujesz sobie?! - Puścił moje ramiona i położył sobie rękę na czole. - Ja sobie spokojnie czytam, a tu nagle słyszę twój wrzask.
- Na prawdę nic się nie stało.
- To po co krzyczałaś?
- Do końca nie wiem.
- Czyli w papierach była prawda...
- Jaka parwda? W jakich papierach?
- W tych twoich danych, myślałem, że trzymają cię ty tylko dla eksperymentów.
- Jakich eksperymentów?!
- Nie ważne.
Po czym usiadł, oparł się o ścianę w mojej sali i schował twarz w dłoniach. Chciałam do niego podejść, jednak coś mi nie pozwalało, jakaś bariera, blokada, coś w tym stylu. Niewidzialne pole siłowe, które nie pozwalało mi się do niego zbliżyć. Czemu jest teraz, a wcześniej go nie było? Dalczego? Nie wiem! Być może to jest tylko w mojej głowie, a może na prawdę...
Ben jednak nie zwrócił uwagi na moje zmagania się z tajemniczą siłą i spojrzał na wydrapany napis na mojej ścianie.
- Sama to zrobiłaś? - Zmieszałam się, skąd ja to miałam wiedzieć? Wszystkie dowody wskazywały na mnie, znaczy mam na myśli moje ręce. Chłopak patrzył na mnie w milczeniu.
- Nie wiem... - Odpowiedziałam cicho.
Ben nie powiedział nic i wpatrywał się w przestrzeń przed nim.
Ja nagle nieruchomiałam. Usłyszałam śmiech. Mój śmiech. Nie czułam tego, tylko słyszałam.
    Przymknęłam oczy chcąc się uspokoić, lecz gdy je otworzyłam byłam w całkiem innym miejscu. Nie był to mój pokój ani korytarz.
Poznałam salę, w której niedawno byłam ubrana w kaftan, z maską na twarzy w towarzystwie dwóch ludzi.
- Obudziłaś się królewno. - Powiedział jeden z nich.
  Spałam? Hmmm... może po tym jak zaczęłam się śmiać... Nie wiem z resztą. Ile tak spałam? Co zrobił Ben kiedy usłyszał mój śmiech? Gdzie on teraz jest?
- G...Gdzie jest B.. Ben? - Zapytałam tak cicho, że przez chwilę miałam wątpliwości czy mnie usłyszeli.
- Ben? - Zadał pytanie stojący tuż przy mnie ,,lekarz", po czym zwrócił się do drugiego. - Znałeś jakiegoś Bena? - Na to zapytany odpowiedział. - No znałem. Był taki jeden, co mu matka tu zmarła i za prochy dla nas pracował. Umarł kilka lat temu biedaczyna, samobójstwo popełnił, bo niby mu jakaś serce złamała. Myśleliśmy sobie po tem, że też coś miał nie tak z głową, przecież od śmierci matki stąd ani raz nie wyszedł, jak jakaś dziewczyna mogła mu złamać serce?
  Znieruchomiałam po tych słowach. Ben?... Ben... nie żyje?... Przecież z nim rozmawiałam, pokazywał mi moje dane, nosił mnie na rękach... Jak to niby możliwe, że jest martwy?! To był sen?! Jaki znowu sen?!
  Zaczęłam płakać, łzy spływały strumieniami po moich policzkach, opadając później na szyję, a tym samym mocząc kaftan. Miałam ochotę uciec, schować się gdzieś i znów zasnąć, spotkać go, przytulić, chociaż na niego spojrzeć...
- Ale ja go widziałam... - Powiedziałam łamiącym się głosem od łez.
- Co?! -Krzyknął z niedowierzaniem, po czym zwrócił się do drugiego.- Hadson, chodź tu!
   Na co podszedł do mnie Hadson i zapytał się swojego towarzysza.
- Lucas, co się stało?
- Ona mówi, że widziała Bena.
- To nie możliwe, była nie prztomna, gdy on żył.
  Czyli to, że  byłam w czymś w rodzaju śpiączki było prawdą...
- No właśnie... - Powiedział Lucas, po czym się rozmślił. Hadson zaczął mi zadawać pytania, na które posłusznie odpowiadałam.
- Jesteś pewna, że mówimy o tym samym chłopaku?
- Tak.
- Skąd wiesz?
- Mówił o swojej matce i za co tu jest.
- Coś jeszcze opowiadał?
- Powiedział mi kilka faktów o tym miejscu.
- Co na przykład?
- Że tutaj nie ma okien, jest jedno na górze.
- Coś jeszcze?
- Wszyscy myślą, że ten budynek jest opuszczony i...
- Dosyć o szpitalu. - Przerwał mi Hadson. - A coś nie związane z tą budowlą?
- Pokazał mi kartki, na których były moje dane.
    Po chwili jednak pomyślałam, że skoro to był sen, to czy informacje o mnie, które widziałam są prawdą?

Kiedy szukasz prawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz