Rozdział 3

41 6 0
                                    

   Wpatrywałam się z niedowierzaniem w napis. Przed chwilą go nie było... Zamknęłam oczy tylko na jakiś ułamek sekundy...
   Spojrzałam na swoje ręce, bolały mnie jak po wielkim wysiłku, pod paznkociami miałam watę i trochę białego materiału. Coś było nie tak...
  Zorientowałam się, że nie mam na sobie kaftanu bezpieczeństwa. Zamiast tego miałam założoną białą tunikę ciągnącą się do moich kostek. Ubranie miało długie rękawy i nie było ozdobione w żaden sposób. Łańcucha też nie było, także mogłam się swobodnie poruszać.
    Oparłam się o ścianę i usiadłam. Zamknęłam oczy, czoło oparłam na kolanach. To wszytsko zaczęło mnie przerastać. Brak jakiegokolwiek wyjaśnienia, ciągła niewiedza, strach. Miałam już dość. Z moich oczy zaczęły powoli wylewać się łzy bezradności.
    Nagle rozległo się pukanie. Zacisnęłam mocniej powieki przygotowując się na najgorsze. Drzwi otworzyły się. Do mojego pokoju wszedł nieznany mi człowiek. - Wstań - powiedział. Posłusznie wstałam. Nieznajomy wyciągnął do mnie rękę. Niezrozumiałam tego gestu, wpatrywałam się skierowaną ku mnie dłoń. Nieznajomy widząc, że się waham, powiedział
- Nie bój się - Skąd wiedział, że  się boję?
- Co mam zrobić? - Spytałam. Chłopak cicho się zaśmiał.
- Podaj mi rękę. - Odpowiedział.
- Kim jesteś? - Spytałam. Nie ufałam mu, nie wyglądał jakby chciał mi zrobić krzywdę, jednak wolałam zachować czujność, kto wie czy nie posiada jakichś złych intencji wobec mnie i to, co teraz robi jest po to, by uśpić moją czujność.
- Nazywam się Ben. - po tych słowach posłał mi ciepły uśmiech - A ty? - Nie wiedziałam co powiedzieć. Chłopak znowu się zaśmiał. Dlaczego się tak ciągle śmieje? Nie tylko ja mam coś nie tak ze sobą? Z jednej strony fajnie, że ktoś jest w podobnej sytuacji, co ja.
- Podaj mi rękę. - Niechętnie podałam mu dłoń, a on widocznie zadowolony, że w końcu udało mu się mnie przekonać zaczął mnie za sobą ciągnąć. Szliśmy przez korytarz, po drodze mijając te przerażające malowidła. Szłam boso, więc niezbyt podobało mi się to, że prawie wszędzie były zimne, brudne kafelki.
- Dalczego tu nie ma okien? - spytałam.
- To miejsce jest chore, zamurowali je, bo oni uważają, że to mogłoby odwracać uwagę od ważnych rzeczy. Jak na ironię wszyscy sprzeciwiają się zdjeciu tych wszytskich obrazów, które wcale uwagi nie przyciągają - powiedział  z nutką sarkazmu w głosie- W każdym pomieszczeniu jest zamontowana klinatyzacja, inaczej w tym brudnym i zakurzonym miejscu nie dałoby się normalnie oddychać. Nie żeby teraz się dało...- Ostatnie zdanie wypowiedział cicho, a ja zdałam sobie sprawę, że ma rację. W powietrzu było czuć zapach lekarstw i innej chemii. Nie zwracałam na to większej uwagi wcześniej. Ben mówił dalej - Jest jedno w prawdzie na górze, na najwyższym piętrze. Zbudowano je po to, by ta rudera miała jakąkolwiek rację bytu. Gdyby nie to okno, budynek zostałby zburzony. Jednak to i tak jest bez sensu. Oprócz tego okna, jedynym sposobem dostępu do świeżego powietrza są drzwi. Obie te rzeczy i tak są i pozostaną zamknięte. - po chwili dodał - Kiedyś to było całkiem inne miejsce... - westchnął.
   Słuchałam uważnie każdego słowa Bena, zastanawiałam się skąd on to wie. Może był tutaj, kiedy to było ,,całkiem inne miejsce".
- Skąd wiesz? - postanowiłam zapytać.
- Jako dziecko odwiedzałem tu od czasu do czasu moją matkę- Zamurowało mnie.

  

Kiedy szukasz prawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz