Rozdział 10

16 6 0
                                    

Po umieszczeniu igły w mojej szyi teoretycznie powinnam zemdleć. Tak sądziłam na podstawie własnych doświadczeń. Coś robię, pojawiają się oni, jakby ciągle czekali za drzwiami specjalnie na okazję, by było można wprowadzić mi do organizmu jakąś dziwną ciecz. To takie typowe.

Nie odczułam jednak żadnych mdłości czy chociaż osłabienia. Wszytsko było po staremu. Kątem oka widziałam Melanie spokojnie spacerującą po mojej celi, w jej oczkach widać było rosnącą nienawiść. Byłam pewna, że gdyby nie była tylko wytworem mojej wyobraźni, to ci mężczyźni już dawno leżeliby martwi, oczywiście po wcześniejszej serii okrutnych tortur ze strony mojej siostrzyczki.

Wracając do "leku", miało się coś dziać? Byłam trochę zdezorientowana, oni zaś uważnie mi się przyglądali. Patrzyłam na nich z pod byka i już miałam coś powiedzieć w stylu ,,Coś nie poszło, panowie.". Gdy nagle poczułam okropny ból głowy i nieprzyjemne dreszcze zalewające całe moje ciało. Padłam na ziemię, lecz w dalszym ciągu miałam pełną świadomość, nie zemdlałam. Tak miało być?

Rozglądałam się po pokoju, ale ku mojemu zdziwieniu wszystkie postacie znajdujące się w nim zaczęły znikać, nawet zwłok mojego niedoszłego oprawcy i Melanii nie było. W jednej chwili nie byłam w celi, tylko przeniosłam się na łąkę z mnóstwem kolorowych kwiatów. Zauważyłam, że mogę dziwnie swobodnie poruszać rękami. Zdjęto mi kaftan? Istotnie, byłam ubrana w taką samą tunikę, w którą byłam ubrana, gdy po raz pierwszy spotkałam Bena. A pro po Bena. Zobaczyłam go.

Nie wiele myśląc podbiegłam do niego i chwilę później znajdowałam się w jego objęciach.

- Tęskniłam... - Wyszeptałam cicho.

- Wiem, ja również. - Wyszeptał. Staliśmy tak wtuleni w siebie kilka minut.

Tego właśnie chcieli ci ludzie? Bym znów spotkała Bena? Wątpię. Oni nie chcą dla mnie dobrze. Chcą przeprowadzać eksperymenty, torturować, ranić. Melania mnie strzeże, ale czy to wystraczy? Tak, musi... mam tylko ją i Bena. Oboje nie żyją. To znaczy, że jestem sama? Może i w realnym świecie tak, ale dla mnie nie ma już realnego świata. Są tylko objęcia Bena, w których mam ochotę zostać na wieczność.

- Długo mnie nie było? - Zapytał w końcu chłopak.

- Za długo.- Powiedziałam dalej będąc w jego ramionach. - Puść mnie, to opowiem ci wszytsko.

- Ale ja nie chcę cię puszczać. - Odpowiedział bardziej mnie do siebie przyciskając.

- Puść mnie, proszę. - Powiedziałam czując, że jego uścisk staje się coraz ciśniejszy.

- Tak długo cię nie widziałem...

- Ale... - Wyszeptałam wiedząc, że zaraz pękną mi żebra, a powietrze ledwie dochodzi do płuc. - Dusisz mnie...

- Co? Nie słyszę...- Z trudem łapałam powietrze. Na jego ustach gościł ten słodki uśmieszek. Spojrzenie mnie przerażało, nie patrzył na mnie tak czule, jak wcześniej. Ten wzrok był spojrzeniem psychopaty, szaleńca, kogo kogokolwiek kto chce źle, ale na pewno nie  MOJEGO Bena.

Usłyszałam dźwięk złamanej kości i ból ogarnął mój cały tułów. Za pierwszą łamały się następne. Chłopak mnie nie puszczał, wręcz przeciwnie. Przyciskał mocniej nie zważając na moje krzyki cierpienia. Gdy czułam, że mój umysł ogarnia mrok i oddychać nie mam praktycznie czym Ben niespodziewanie mnie puścił. Upadłam na trawę ostatkiem sił łapiąc powietrze. Ból ustał i czułam jakby nie było żadnych skutków ubocznych odnośnie zdarzenia z przed chwili.

- Dlaczego to zrobiłeś?!

- Co ja niby zrobiłem?

- Dusiłeś mnie!

- Ja cię tylko delikatnie przytuliłem, a ty nagle zaczęłaś się wyrywać i krzyczeć, to cię od razu puściłem.

- Nie... ty mnie trzymałeś i przyciskałeś... łamałeś kości...

- Nigdy bym ci nic takiego nie zrobił, przecież wiesz.

- Ja wiem, co czułam i widziałam...

- Och, znowu? To twoja podświadomość wprowadza cię w błąd, co nie zmienia faktu, że to jest bardzo niebezpieczne...

- Ale ja widziałam twój uśmiech... twoje oczy...

- Słuchaj Sam... Wszytsko, co widziałaś nie istnieje, to iluzja.

- Więc skąd mogę widzieć, że teraz to nie jest iluzja?

- To jest iluzja, przecież dowiedziałaś się od ludzi ze szpitala całej prawdy o mnie.

- Skoro to nie jest prawdziwe, to co się dzieje w świecie na prawdę?

- Nie wiem tego... ale czy to ważne?

Po tych słowach uśmiechnął się i objał mnie ponownie. Ta słodka chwila nie trwała długo, ponieważ pojawiła się Melania.

- Witajcie gałąbeczki! - Powiedziała uśmiechnięta i wgramoliła się pomiędzy nas. Mistrzyni derstrukcji romantycznej atmosfery. - Sam, może nas przedstawisz?

- Oczywiście, Ben, to moją starsza siostra Melania. Malanio, to jest Ben.

- Starsza? - Zdziwił się chłopak przyglądając się Melanii. W sumie nie dziwię mu się. Ona wyglądała na sześć lat, a ja na ok. osiemnaście. Moja siostra zaczęła tłumaczyć i opowiadać mu co i jak. Wątpię czy cokolwiek zrozumiał, bo jego mina wyrażała więcej niż słowa *o czym ona do mnie gada*. Po wywodzie Malanii poszliśmy na spacer po łące.
Nagle zobaczyliśmy niecodzienną scenkę.

Płaczący chłopiec siedzący pod drzwiami. Zza których można było usłyszeć krzyki. Były one bardzo podobne do moich, ale raczej należały do w pełni dorosłej kobiety. Co wydało nam się dziwne, to to, że za drzwiami, przed którymi siedział  chłopiec nie było nic. Same drzwi, on i krzki.

- To ja. - powiedział Ben grobowym głosem.

Kiedy szukasz prawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz