IX

1.4K 55 3
                                    

Melania po świetnej zabawie w bibliotece odwiedziła Skrzydło Szpitalne, gdzie minęła się z tym wrednym prefektem z gryffindoru, który śmiał odjąć jej punkty. Nie zamieniła z nim słowa – palnęła by zapewne coś głupiego i chłopak znowu by ją ukarał. 

Wyczarowała Sophie skromny bukiet stokrotek i posiedziała przy niej chwilę. 

Nie stało się jej nic poważnego – pielęgniarka powiedziała, że powinna się wybudzić w przeciągu najbliższych dwóch dni. Ta wiadomość choć odrobinę pocieszyła Melanię i uciszyła na moment jej sumienie. W końcu, to nie była jej wina. Nie umiała nic więcej zrobić. Pozostawało jej tylko czekać, aż Sophie się wybudzi i wszystko wróci do normy. 

Po niecałej godzinie Pomfrey wygoniła ją na kolację, grożąc jej lekami na anemię. Melania miała jednak inne plany, więc zamiast do Wielkiej Sali skierowała się do Pokoju Wspólnego krukonów. Najpierw jednak zabrała ze swojego dormitorium podręcznik od numerologii, pergamin i coś do pisania. Siadła na swoim ulubionym miejscu, które wyjątkowo było wolne. W końcu zdecydowana większość uczniów była na kolacji, więc miała cały Pokój Wspólny do własnej dyspozycji. 

Usiadła po turecku na kanapie naprzeciwko kominka i zaczęła odrabiać swoją pracę domową z numerologii. Podczas gdy była w połowie pisania, krukoni zaczęli wracać, przez co stworzył się denerwujący ją szum i gwar.

— Jak możesz trzymać to diabelskie narzędzie w dłoni? — Max niespodziewanie wskoczył na kanapę, zaglądając do jej pracy domowej. — To nie miało być na za dwa tygodnie? — zapytał wskazując palcem na pracę domową z numerologii, zanim Melania zdążyła odpowiedzieć na jego wcześniejsze pytanie.

— Wolę odrobić wszystko od razu. — odpowiedziała szorstko, starając się nie zwracać uwagi na biegających po całym pokoju wspólnym pierwszoklasistów. Gdy Max wziął głębszy wdech, by coś powiedzieć, nieświadomie uszczelniła uścisk na długopisie, zastanawiając się, czy nie wbić go sobie w skroń.

— Dużo ci jeszcze zostało? — zapytał zaciekawiony.

— Powinnam dzisiaj wszystko skończyć. Potrzebujesz pomocy z jakąś pracą domową? —zapytała z uniesionymi brwiami, spoglądając na ciemnowłosego z lekką irytacją. Ten zaprzeczył szybko, kręcąc głową.

— Myślałem, że zechcesz pójść ze mną do Hogsmeade. — powiedział poprawiając włosy z szelmowskim uśmiechem na ustach. 

— Dzisiaj? — odruchowo spojrzała na zegar wiszący na ścianie obok. —Już późno. — odwróciła głowę i po chwili poczuła pieczenie na policzkach ze wstydu na widok pobłażliwej miny Maxa.

— Nie, nie dzisiaj. — szydził z niej z satysfakcją. — Jutro, oczywiście.

— Jeżeli chcesz iść na piwo kremowe, to może lepiej pogadaj z Elliotem lub Felixem. Ja będę zajęta szukaniem jakiegoś zlepku materiału, w którym postaram się umrzeć z nudów na przyjęciu Slughorna. — na ile pozwalały jej nerwy, złagodniała z tonu, nie chcąc być dla niego bardziej niemiłą, niż było to konieczne.

— Nie możesz iść w tym co rok temu? — zapytał marszcząc ciemne brwi.

Melania oderwała się na chwilę od swojej pracy domowej patrząc przed siebie. Przymknęła na moment oczy i wzięła głęboki wdech. Nie chciała z nim rozmawiać. Nie chciała z nikim rozmawiać. Nie widział tego? Tego nie dało się nie zauważyć! Przecież było widać, że jest zajęta. Nie mógł jej dać spokoju? Gdyby została w dormitorium, nie musiałaby teraz z nim rozmawiać. Chociaż i tam jej spokój był jedną wielką niewiadomą...

— Nie, nie mogę Max. — tym razem nie skrywała zirytowania. — To, że ty patrzysz na mnie z góry nie znaczy, że nie rosnę.  

— Nie zauważyłem. — zlustrował ją dokładnie wzrokiem, powstrzymując się od uśmiechu.

Może jednak to on powinien dostać długopisem w skroń?

— Może potrzebujesz pomocy? Mógłbym ci doradzić. — zmienił gładko temat.

Melania odłożyła na bok niedokończoną pracę domową, wiedząc już, że Max nie da jej spokoju. Poprawiła ciemny kosmyk włosów za ucho, przyglądając się ognikom w kominku.

— Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego wcześniej. — spojrzała na niego, speszyła się jednak naporem jego pytającego wzroku i ponownie zatopiła wzrok w ogniu. — Umówiłam się już z Lily. — odpowiedziała cicho, uśmiechając się krzywo, czekając na wybuch prztyjaciela. 

Max zacisnął dłoń w pięść, słysząc imię znienawidzonej gryfonki. Przymknął oczy, ale nie mógł zostawić tak tego tematu. Nie lubił być na drugim miejscu. I to bardzo.

— Nie wierzę, że wolisz tę szlamę ode mnie. — prychnął rozzłoszczony. — Powinnaś przestać się z nią zadawać. — podniósł się pośpiesznie z kanapy, stając nad nią.

— To nie ty masz ją lubić, tylko ja. — powiedziała cicho, zmęczona tym, że po raz kolejny musi mu to tłumaczyć.

— Nie rozumiem, dlaczego jesteś dla niej taka miła. Rozumiem twój kontakt ze ślizgonami. Nawet bardzo mnie on cieszy. — przerwał na moment i pokręcił głową na boki, zamyślony. — Ale gryfoni... to nie ta liga. Lily należy do czarodziejskiego świata z przypadku. Nie ma dla niej przyszłości i tylko sprawi ci zawód. — brzmiał poważnie, jak za każdym razem, gdy temat choćby ocierał się o czystość krwi.

Czy mogła mu się dziwić? Max sądził, że Melania zna się z Lily z Ekpress Hogwart. Nigdy nie powiedziała mu, że zna się z Lily od dzieciństwa. Nie powiedziała mu też o ojcu pijaku i o głupiej matce. O tym, jak ciężko jest jej żyć się bez magii. Jak bardzo cierpi, gdy Max obraża Lily, a Lily jego. Bardzo ją to boli, gdy musi udawać, że jest dobrze, kiedy w jej życiu wcale dobrze nie jest.

Czy wiedział, że ród Prince stoczył się na dno w dniu, gdy Eileen wyszła za Tobiasza Snape'a? Byli teraz jak niebo a ziemia, może bardziej niebo a piekło. Zapewne bardzo zdziwiłoby go, gdyby ujrzał w jakich warunkach żyje.

 — Jest zdolna i mądra. Ma dobre stopnie i jest prefektem. Myśli że fanatycy na punkcie krwi tacy jak ty, to żywe śmieci. Brzmi podobnie? — zapytała, spoglądając w ciemne oczy pełne frustracji. — Wasze charaktery są bardzo podobne i oboje powtarzacie to samo. A mimo to ciągle się obrażacie. Nudzi mnie to. — wstała z kanapy, po czym schyliła się po swoje rzeczy. Zostawiła go samego przy kanapie. Zatrzymała się jednak w półkroku, nie chcąc zostawić go samego ze złymi myślami. Spojrzała na niego zza ramienia, dociskając do piersi pergamin. — Jeżeli nie będziesz na mnie obrażony, to całkiem możliwe że wpadniemy na siebie jutro o południu w Miodowym Królestwie. —  poprawiła kosmyk włosów za ucho i ruszyła z miejsca, nie oczekując odpowiedzi.

Max stał jeszcze chwilę w miejscu, przyglądając się jak mijała kilku biegających pierwszoklasistów. Załamał ręce i wziął głęboki wdech.

Gdy Melania była już na górze schodów do jej uszu doszły krzyki Maxa na pierwszoklasistów. No tak – musiał na kimś wyżyć swoje negatywne emocje. Gdy słyszała wywód, którymi katował biedne dzieci zrobiło jej się ich szczerze szkoda – Max kochał prawić innym kazania, co czyniło z niego idealnego hogwarckiego prefekta.

Myślami uciekła do jutra, zastanawiając się nad swoim marnym losem. Szczerze cieszyłaby się, gdyby Max i Lily się nie zjawili. Miałaby więcej czasu na naukę i kto wie – może zdążyłaby nawet coś zjeść? Tak, czy nie, miała co robić i chwila dla siebie na pewno by ją ucieszyła. Zamierzała posiedzieć dzisiaj dłużej i odrobić wszystkie prace domowe, tak, by jutro nie być zmuszonym do robienia nawet jednej rzeczy więcej. Wystarczało jej, że będzie musiała użerać się z tą dwójką rozwydrzonych nastolatków, które zachowują się jakby pozjadały wszystkie rozumy.

Krukonka || Remus Lupin FFWhere stories live. Discover now