Uczniowie już drugi dzień z rzędu odpoczywali po całym tygodniu nauki, leniwy poranek spędzając w zaciszu swoich dormitoriów. Zmęczeni po imprezach i siedzeniu do późna ze znajomymi, teraz mieli czas do regeneracji i nabrania sił do nieubłagalnie zbliżający się poniedziałek. Melania jednak nie należała do tych uczniów, a wszystko z powodu jej głośnych współlokatorek. Obudziły ją wściekłe krzyki Karliene i Imane, kłócących się, o nieznajomego jej, niejakiego "Edwarda z Hufflepufu".
Nie było to nic nowego – lubiły się kłócić, a chłopcy byli najczęstszym powodem. I nie miała im tego wyjątkowo za złe. W jej rodzinnym domu również budziły ją krzyki. (Nie tylko budziły.) Lecz w niedzielę chociaż stwarzano pozory porządnego domu. Za taką zniewagę Melania aż musiała skarcić swoje współlokatorki.
— Jest niedziela, bądźcie ciszej, bo ktoś was usłyszy. — mruknęła półprzytomna, wyobrażając sobie, że ma więcej odwagi i że tymi samymi słowami ucisza pijanego ojca.
— Nie zapominaj, że to też moje dormitorium, Snape.
Te słowa na moment ją zmroziły. Otrząsnęła się i oprzytomniała w ułamku sekundy. Było tak blisko, by powiedziała o słowo za dużo. Owinęła się szczelniej kołdrą, podkulając nogi ze wstydu i strachu.
— A ty nie zapominaj, że Edward jest mój! Jak widzę, lubisz przywłaszczać sobie cudze rzeczy, Gagnon...
— Edward nie jest rzeczą, Cavendish!
— No na pewno nie twoją!
Jedna miała głos przypominający syk węża, druga natomiast posiadała ton dławiącej się kaczki. Kolejność dowolna.
Melania zakryła głowę poduszką i jęknęła z frustracji, lecz ten dźwięk zagłuszyły kolejne krzyki jej współlokatorek. Nie była pewna, co się stało, ale nagle obie zamilkły.
— Czy wy możecie się zamknąć!? — zabrzmiał surowy głos Maxa.
— O Boże... — mruknęła pod nosem Melania, chowając się głębiej w pościeli. A już liczyła na to, że nadejdzie wybawienie. Nic z tego. Po pokoju znowu rozległy się krzyki i wściekłe piski.
— Ta jędza zarywa do mojego chłopaka!
— Edward nie jest twoim chłopakiem!
— Nie obchodzą mnie wasze sprawy, na Merlina! Macie się natychmiast obie zamknąć! Cały Pokój Wspólny was słyszy! — po tych słowach Melania usłyszała trzaśnięcie drzwiami, przez które mimowolnie zadrżała. O tak... Hogwart coraz częściej przypominał jej dom.
— Eddy...
— Nie mów tak na niego!
Melania usłyszała zza drzwi znajome, wściekłe fuknięcie, a po nim jeszcze głośniejsze Qiuetus. Sama pomyślała by ściszyć ich głosy, lecz jej różdżka była za daleko, by jej dosięgnęła, a bała się po nią wstać.
Po krótkiej chwili, nie mogąc dłużej znieść krzyków współlokatorek zmrużyła oczy i skupiła się. Z wysiłkiem przywołała do siebie różdżkę – warto było. Skierowała ją w stronę, z której dobiegały głosy. Wyszeptała zaklęcie i czekała na efekty.
— Oh, więc nie mogę nawet wypowiadać jego imienia!? Nie możesz mi rozkazywać, święta krowo!
Melania w duchu przybiła sobie piątkę, gdy usłyszała teatralny szept jakim posługiwała się teraz Imane. Nie puściła różdżki z dłoni, będąc gotowa na ponowne rzucenie jej od teraz ulubionego zaklęcia. Znała możliwości swoich współlokatorek i wiedziała, że potrafią czasem kłócić się bardzo, bardzo długo, lecz miała przeczucie, że akurat ta sprzeczka skończy się szybko i boleśnie.