Powód nr 0 [prolog]

5.3K 527 245
                                    

Przeprowadzenie zajęć na młodszym roku wcale serdecznie się do mnie nie uśmiechało

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Przeprowadzenie zajęć na młodszym roku wcale serdecznie się do mnie nie uśmiechało. Gdyby nie groziło mi przez to zawalenie studiów, prawdopodobnie nigdy w życiu bym się na to nie zgodził.

Pół biedy, gdybym musiał opowiadać o czymś, co mnie interesuje, co lubię, o czym mam jakiekolwiek pojęcie.

Ale wpływ baletu na dalsze kierunki tańca? Na tańcu znałem się tak, jak... jak... nawet żadne porównanie nie przychodziło mi do głowy. Niestety zmusiła mnie do tego moja beznadziejna sytuacja, a profesor Hyunbin i tak poszedł mi na rękę. Gdybym nie przyjął propozycji zastąpienia go na jednym z wykładów, oblałby mnie z tak głupiego, nieprzydatnego przedmiotu jak kultura tańca, który wybrałem dodatkowo zamiast jeszcze mniej przydatnej filozofii. Jaki diabeł mnie podkusił, żeby to wybrać.

Spędziłem zdecydowanie za dużo czasu na przygotowywaniu się do przeprowadzenia zajęć.

Sporządziłem odpowiednią notatkę, stworzyłem obszerną, barwną i dokładną prezentację, a wszystko z pomocą Hoseoka, który na punkcie tańca miał kompletnego hopla. Był moją ostatnią deską ratunku. 

Oczywiście wszystko poszłoby gładko i uwinęlibyśmy się z tym krócej niż sześć dni, gdyby nie jego domagający się uwagi, wyjątkowo irytujący chłopak, który nie opuszczał boku Hoseoka nawet na chwilę.

Cały czas słyszałem jego irytujący głos. W kółki i kółko. 

Hoseokie, pomasuj. Hoseokie, boli mnie głowa. Hoseokie, podasz mi sok z lodówki? Hoseokie, a co z obiadem? 

Jego marudzenie przyprawiało mnie o białą gorączkę, ale Hoseok już zdążył się do tego przyzwyczaić. Oczywiście nie odmawiał niczego swojemu partnerowi. Ach, irytujące.

Okej, Taehyung był uroczy i głupiutki, ale cholernie przebiegły, czego nie widział Jung, zbyt zaślepiony swoimi żywymi uczuciami. Taehyungowi nie chciało się ruszyć tyłka po pilot od telewizora? Wystarczyło, że krzyknął: Hoseokie!, a ten już biegł, by tylko wręczyć swojemu facetowi upragnioną rzecz.

Dlatego, kiedy Hoseok powiedział mu ten jeden, jedyny raz, żeby się uspokoił, bo próbuje mi pomóc, sam byłem w szoku. Młodszy się chyba nawet obraził, ale szybko mu przeszło, kiedy jego ukochany hyung pogłaskał go po włosach i pozwolił ułożyć głowę na swoich udach.

Potem poczułem się bardzo niechciany w ich ciasnej kawalerce. Przygnieciony więc rosnącym napięciem i aurą: czas nas zostawić samych, Yoongi, jak najprędzej wyszedłem za drzwi. Prezentację musiałem dokończyć sam.

Całą noc przed wykładem spędziłem na poszukiwaniu dodatkowych informacji, ciekawostek, baletowych spektakli czy czegokolwiek, co przybliżyłoby mi nieznany temat. Skończyłem słuchając muzyki i oglądając po raz piąty w tym tygodniu „Hustle & flow", ale cóż, liczą się dobre chęci.

Dnia sądu ostatecznego na aulę przyszedłem krokiem flegmatycznym, ledwo utrzymując w dłoniach teczkę z notatkami i resztą pierdół, które były mi potrzebne do przeprowadzenia wykładu. Oczywiście uśmiechnięty od ucha do ucha profesor Hyunbin czekał na mnie przy biurku, a jak tylko ujrzał mnie w drzwiach, pomachał na przywitanie.

Co mu szkodziło po prostu mnie przepuścić? Lubił patrzeć jak niewinni, utalentowani, młodzi studenciaki z aspiracjami na muzyków płaszczą się przed rocznikiem o dwa lata młodszym i opowiadają o rzeczach, o których nie mają pojęcia? Chciałem być raperem budzącym podziw, szacunek, a nie politowanie.

Uśmiech profesora oraz pogodne usposobienie sprawiło, że miałem ochotę urwać mu głowę i wyrzuć przez okno. Gdyby oczywiście tutaj jakieś było. Niestety jedynym źródłem światła w tej auli były lampy, a co za tym szło - jedyną drogą ucieczki były drzwi.

Wśród studentów zajmujących miejsce w pierwszym rzędzie dostrzegłem Taehyunga, który zawołał moje imię i machnął rozweselony ręką.

Spojrzałem na niego jedynie, po czym kiwnąłem głową w odpowiedzi. Niezbyt chciałem się z nim spoufalać, a choć taki mały akt mojej grzeczności powinien mu wystarczyć. Niech się cieszy, że go nie zignorowałem, jak to miałem w zwyczaju.

- Jiminie! - krzyknął po chwili, zmieniając obiekt swojego zainteresowania na zbiegającego ze schodów za mną studenta. Nie musiałem być Sherlockiem, żeby dostrzec to, że się przyjaźnili. Uśmiech Taehyunga z uprzejmego przemienił się w bardziej promienny, a ręka uniosła znacznie wyżej, by zwrócić uwagę swojego kolegi.

Zadowolony ze spokoju po utracie uwagi Taehyunga wziąłem głęboki oddech, by mentalnie przygotować się na publiczne wystąpienie. Otworzyłem papierową teczkę, by wyciągnąć kartkę z planem swojej prezentacji. I nagle... bach. 

Poczułem uderzenie w plecy tak silne, że ból momentalnie rozpromienił się po każdym nerwie. Aż miałem wrażenie, że lewitowałem i traciłem władzę nad swoim własnym ciałem. Jednak grawitacja dała znać o swoim poprawnym funkcjonowaniu i wyciągnęła z momentalnego poczucia błogiej lekkości. Hucznie i wręcz widowiskowo zleciałem z dwóch ostatnich schodów, wypuszczając teczkę z rąk. Kartki z notatkami fruwały po całej auli, a ja, jak ostatni lebiega, wylądowałem twarzą przed profesorem. Miałem wrażenie, że światło odbijające się od jego wyglandowanych butów aż poraziło mnie w oczy.

Potrzebowałem chwili, by zrozumieć tę beznadziejną sytuację. Gdy w końcu zrozumiałem, w którym miejscu mojego życia się znajdowałem, słyszałem nie tylko śmiechy studentów - wśród nich oczywiście najgłośniejszy Taehyunga - ale też wewnętrzny, niezwykle piskliwy rechot upokorzenia oraz wstydu.

Profesor sam się roześmiał i odsunął, nawet nie pytając o mój stan. W sumie było mi to wyjątkowo na rękę; przynajmniej mogłem zbierać z podłogi resztki swojej dumy bez jego wkurzającej persony w strefie osobistej.

Z bólem wypisanym praktycznie wszędzie przewróciłem się na plecy i jęknąłem, modląc się o to, by mój kręgosłup dalej miał wszystkie kręgi na właściwym miejscu. Praktycznie każdy nerw w ciele boleśnie pulsował, wręcz czułem, jak krew opuszcza niektóre naczynka krwionośne, by w ciągu najbliżej godziny zamienić się w obrzydliwe siniaki.

Gdzieś między rozpaczaniem nad swoją zszarganą przez ten beznadziejny incydent opinią, przed oczami pojawił się młody, czarnowłosy chłopak. Jak się po chwili okazało, był sprawcą całego wypadku.

- Przepraszam, nie chciałem cię łamać - powiedział, posyłając mi najszczerszy, najbardziej przepraszający uśmiech, jaki kiedykolwiek w życiu widziałem. Jego oczy błyszczały szczerym żalem, naprawdę wyglądał, jakby było mu przykro. - Źle stanąłem i nie miałem się czego złapać.

- Jak się nazywasz? - zapytałem bezekspresyjnym tonem, zaczesując jasną grzywkę do tył tak, bym mógł spokojnie widzieć młodszego studenta.

- Park Jimin.

Gdy usłyszałem odpowiedź, bezzwłocznie złapałem go za koszulkę, której satynowy materiał ścisnąłem z całej siły. Ubranie zmięło się na tyle mocno, by opiąć jego umięśnione ramiona.

- Park Jimin, zabiję cię.

Tamtego dnia obiecałem mu, że skrócę jego żywot. Byłem na dobrej drodze ku temu, ale Park Jimin, dziwnym trafem, zawsze mi się wyślizgiwał. Gdy podkładałem mu nogę - łapał równowagę. Gdy podmieniłem mu mleko na stare, nie wypił - zawsze wąchał od razu po otworzeniu.

Czegokolwiek bym nie zrobił, to ja kończyłem jako ten pokrzywdzony.

Kiedy potknął się o mnie i mimo tego dalej stał prosto, ja wpadałem na kosz i spektakularnie wylądowałem z całą jego zawartością na ziemi, a jeśli chodzi o mleko... cóż, tego samego dnia zjadłem przeterminowanego batonika i zamiast spędzić niesamowity wieczór w kinie, oglądałem ten sam serial na tronie. 

Pierniczony kurdupel.

I chociaż na każdym kroku próbowałem sabotażu, ostatecznie nie udało mi się go pozbyć. Z czasem też pojawiło się więcej powodów, dla których nie zabiłem Parka Jimina. To niekoniecznie był mój pech.

Dlaczego nie zabiłem Park Jimina || myg•pjmWhere stories live. Discover now