Przez pozostałą część filmu trzymałem ręce Jimina i głaskałem kciukiem wierzch jego dłoni. Tylko czasami przerywałem tę czynność, by sięgnąć po napój czy odrobinę popcornu. Park zdawał się polubić to, kiedy ściskałem jego dłonie, bo w pewnym stopniu go to wyciszyło; mogłem to dość dobrze zobaczyć dzięki miarowemu oddechowi i wyjątkowo spokojnemu wyrazowi twarzy. Naprawdę ciągle go trzymałem i byłem w totalnym szoku, kiedy po seansie jego ręce wciąż były zimne!
Gdy opuszczaliśmy kino, postanowiłem dać mu swoje rękawiczki, by całkowicie się nie wyziębił. Kierując się do wyjścia, przeszukiwałem kieszenie kurtki i w duchu modliłem się, by przypadkiem mi nie wyleciały po drodze. Jako że byłem totalnym bankrutem, kupno nowej pary rękawiczek to tylko kolejne obciążenie.
Nagle Park wystrzelił z budynku i wybiegł na zewnątrz. Szturchnął mnie przy tym delikatnie ramieniem, a na to warknąłem lekko poirytowany.
- Jimine, zaczekaj - powiedziałem, bardziej do siebie niż do niego. Wygrzebałem z wewnętrznej kieszeni szukaną rzecz. Pchnąłem łokciem ciężkie drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Od razu poczułem, jak mały, chłodny płatek osiada na moim policzku, a potem spływa po nim już pod postacią kropelki wody. Uniosłem wzrok w poszukiwaniu Jimina, a gdy go zobaczyłem, moje oczy zabłysnęły.
- Patrz, Yoongi! Śnieg!
Chłopak radośnie kręcił się dookoła własnej osi. Był uśmiechnięty, ucieszony, po prostu szczęśliwy. Wyglądał, jakby tańczył najpiękniejszego walca ze świdrującymi, wolnoopadającymi płatkami śniegu. Drobne śnieżynki kończyły swoją drogę na jego pomarańczowych włosach, niebieskim płaszczu i wystającym, ciepłym kołnierzyku golfa. Do tego zakręcił się pod ciepłe światło latarni, które eksponowało go na tle ciemnej ulicy Seulu. Wyglądał naprawdę zjawiskowo i gdybym właśnie takiego zobaczył go pierwszy raz, nigdy nie przeszłoby mi przez głowę, że tego dzieciaka można nie lubić. Z czasem chyba zaczynałem zapominać o tym, że niejednokrotnie musiałem przez niego zbierać siebie i swoją godność z ziemi.
Powoli zbliżyłem się do Jimina. Z każdym krokiem, który zmniejszał dystans między nami, przekonywałem się o jego niezwykłym pięknie.
Nie mogłem oderwać od niego wzroku, wyglądał jak mały, pomarańczowowłosy anioł. Który co prawda wyszedł z piekła, ale wciąż anioł. W końcu to one stworzyły piekło.
Wszystko było w nim takie niewinne, czyste, nieskalane - przynajmniej takie miałem wrażenie, obserwując go w tamtym momencie. Jego zjawiskowość w pewnym stopniu mnie sparaliżowała, zabrakło mi słów, by poprosić go o głupie założenie moich rękawiczek.
Byłem zachwycony tym, jak lekko się kręcił, jak swobodnie i radośnie bawił wśród opadających śnieżynek. Jak ktoś szczęśliwy, kto żyje z dnia na dzień, nie przejmuje się niczym, kto chce dzielić się swoim szczęściem z innymi.
- Jimin, załóż te rękawiczki. I przestań zachowywać się jakbyś pierwszy raz w życiu widział śnieg - powiedziałem w końcu, wyciągając drżącą z emocji dłoń z rękawiczkami w jego kierunku.
YOU ARE READING
Dlaczego nie zabiłem Park Jimina || myg•pjm
Fanfiction» To nie tak, że kocham Jimina. Po prostu żyjemy ze sobą, śpimy razem, wspieramy się, dzielimy radościami i smutkami. Ja wciąż chcę się go pozbyć, ale z każdym dniem jest to coraz trudniejsze. « Min Yoongi planuje „zabić" Park Jimina w ramach zemsty...