Rozdział 2

507 36 7
                                    

~ Adrian ~

Minąwszy serię krętych schodów, wąskich, podmokłych korytarzy i różnych, tajemniczych drzwi, do których w większości nie mam wstępu, dotarłem do części, w której znajdują się cele dla więźniów. Minąłem kilka z nich. Pajęczyny średnicy półtorej metra, zardzewiałe łańcuchy na ścianach, pięciokilowe szczury, pająki wielkości stołowego talerza i mech na ścianach to tutaj norma. A w szczególności w części, do której zmierzam. Części, w której przetrzymywani są tylko "najgorsi".

Po długiej wędrówce w końcu dotarłem na miejsce. Przede mną znajduję się największa spośród cel, na samym końcu długiego korytarza, a w niej owy ciekawy osobnik, do którego zmierzam. Stoi przy samym wejściu do celi. Ręce wywiesił za obręb celi, tak samo jak głowę, którą pokornie spuścił w dół. Kraty są na tyle szerokie, że jakby bardzo chciał, mógłby się przez nie cały przecisnąć.Oczywiście nie byłoby to dobrym pomysłem, gdyż po drodze na górę czekaliby go dziesiątki ludzi z ochrony. Próba ucieczki nie miałaby sensu.

- Witam pierwszego w historii zbuntowanego żniwiarza! - zawołałem.

Na dźwięk moich słów, odniósł wzrok. Po jego minie wnioskuję, iż moja wizyta go nie raduje.

- Wal się...- odrzekł, po czym odwrócił się i buntowniczo oparł plecami o kraty, składając ręce na piersi.

To się nazywa 'miłe powitanie'. Jestem pod wrażeniem poziomu kultury i obycia tego osobnika...Jestem lekko oburzony.

- Oo, skąd taki entuzjazm? - spytałem spokojnie.

- Zamknij się! Nie mam ochoty na gości. - dalej się nie odwraca.

- Ach tak...

Nie przepadam za takim aroganckim zachowaniem w stosunku do mnie podczas rozmowy. Jak widać, wyciągniecie z niego informacji nie będzie takie proste. Muszę w jakiś sposób wzbudzić w nim choć odrobinę zaufania.

- Rozumiem twój gniew. - zacząłem. Podszedłem bliżej krat.- Będąc na twoim miejscu, również nie byłbym szczęśliwy.

- Skąd ty, Miszczunio Crevan, możesz wiedzieć, jak to jest być na moim miejscu? - warknął. - Żaden z was sztywniaków nie wie, jak się czuję...

Zapadła chwila ciszy. Lepiej dla powodzenia mojej "misji" jak nie będę zbytnio na niego naciskał.

- To on cię tu przysłał? - zapytał po chwili.

- Nie. - odpowiedziałem. Szczerość to najmniej potrzebna w tej chwili i bliska mi rzecz. - Przyszedłem tu z własnej woli.

- Po co? - odwrócił się. - Rozprawa się już skończyła. Pora brać wracać do roboty. Nie powinieneś teraz zająć się obowiązkami wysoko ustawionego Żniwiarza? - arogancja go nie opuszcza.

- Owszem, powinienem. - zacząłem ze spokojem. - Jednakże, mam do ciebie jedno pytanie, na które pragnę uzyskać odpowiedzi.

- Niby jakie?

- Podczas swojego"przemówienia" na dzisiejszej rozprawie, mówiłeś o czymś, co według ciebie jest słabością Żniwiarzy. Mógłbyś powiedzieć mi, co miałeś na myśli?

- Dlaczego chcesz to wiedzieć? Przyznaj się. To Spears cię tu przysłał, żeby wyciągnąć ze mnie jakieś dodatkowe informacje... sam nie wiem, po co...

- Dlaczego tak sądzisz?

- Bo... Po co innego taki szycha schodziłby do podziemi, ryzykując pobrudzenie mankiecików?

- Z ciekawości? - od krat dzielą mnie ledwie centymetry.

Nic nie mówiąc, podszedł do krat. Stoimy twarzą w twarz.

Zbuntowany ShinigamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz